Jestem mężczyzną, nie meblem

polregion.pl 2 tygodni temu

**Dziennik**

Znowu nie ten chleb kupiłeś. Prosiłam – bez pestek – Marzena rzuciła bochenek na stół, choćby nie spojrzawszy na Dominika.
– Był ostatni – odparł spokojnie. – Po co się denerwujesz? Zwykły chleb.
– Potem Karolek ma bóle brzucha. Tobie łatwo mówić, nie ty podajesz mu leki w nocy i czuwasz przy nim.

Dominik zamknął na chwilę oczy i głęboko westchnął. Odstawił torbę z zakupami pod okno i usiadł na taborecie. Jakby chciał trzymać się z daleka od rodziny. Pragnął być bliżej, ale nie potrafił.

W drzwiach zadzwoniła Agnieszka. Przyniosła smakołyki i uśmiech. W domu siostry zawsze towarzyszyło jej wrażenie, iż czas się zatrzymał. Tyle zamieszania, ale rodzinnego, ciepłego. Ciągnęło ją do tego ciepła.

– Cześć, rodzinko. Jak tam u was? Spokój i błogość?
– Gdyby tylko. Prawie się wyrobiliśmy. Teraz tylko lekcje, kolacja, kąpiel. I jeszcze prasowanie ubrań na jutro – odparła Marzena, rozpakowując torby. – Od rana na nogach, choćby nie usiadłam.
– Kolana jeszcze nie skrzypią? – zaśmiała się Agnieszka, zdejmując kurtkę.

Dominik tylko skinął głową na przywitanie i poszedł do sypialni. Od dawna nie wtrącał się do kobiet.

– Wszystko po staremu? – cicho spytała Agnieszka, patrząc na siostrę.
– Co masz na myśli?
– No, znowu tu sama. A Dominik w drugim pokoju, cichy jak mysz.

Marzena machnęła ręką, zirytowana.

– Nie zaczynaj. Po prostu… podział obowiązków. Ja w domu i z dziećmi, on pracuje. Jak wszędzie.
– Nie o to chodzi. Jest w domu od półtorej godziny. Choć raz w tym czasie z nim porozmawiałaś?
– Wybacz, nie muszę codziennie urządzać mu romantycznej kolacji. Mamy dzieci.

Kuchnia była mała. Wąski stół, krzesła z podniszczonymi poduchami, wytarta deska do krojenia. Na ścianie – lista zajęć i harmonogram treningów. Wszystko starannie wypisane ręką siostry.

– Dzieci to dla ciebie koniec życia osobistego? – spytała Agnieszka.

Marzena wzruszyła ramionami.

– Po prostu nie chcę, żeby mieli tak jak my. Pamiętasz, jak mama zostawiała nas same na pół dnia? Jak ojciec pił, gdy ona harowała? I ten bałagan, który zawsze był? Strach było wejść do łazienki, dopóki nie zaczęłam sprzątać.
– Pamiętam – skinęła Agnieszka i westchnęła. – Pamiętam też, jak leżeliśmy na podłodze i oglądaliśmy bajki. Kiedy ostatni raz sama coś z dziećmi obejrzałaś?

Marzena zawstydzona odwróciła wzrok. Odpowiedź była oczywista.

– Potrzebują angielskiego, matematyki i basenu, nie bajek.
– A Dominik też niczego nie potrzebuje?

Marzena spojrzała w stronę korytarza, marszcząc brwi.

– Jest dorosły. Poczeka dla rodziny.

Agnieszka zamilkła. Tylko patrzyła na siostrę, która miała pod oczami sine cienie, a włosy zebrane w niedbały kucyk. Jej ręce przypominały wieczny silnik: otwierały, zamykały, mieszały, sprzątały.

– Kochasz go? – nagle spytała Agnieszka.
– Oszalałaś?! Oczywiście, iż kocham! Tylko teraz nie czas na to.
– Od ponad dziesięciu lat nie czas. Od kiedy urodził się Tomek.

Do pokoju wszedł Karolek. W piżamie, rozczochrany i nachmurzony jak wróbel.

– Mamo, Tomek podarł książkę. Mówi, iż to ja. Ale nie dotykałem!
– Zaraz się tym zajmę.

Marzena natychmiast wstała i wyszła. Agnieszka została sama w kuchni, ale nie na długo. Po chwili pojawił się Dominik. Czekał widocznie, aż żona wyjdzie, by nalać sobie wody.

– Zmęczony? – łagodnie spytała Agnieszka.
– Nic wielkiego. Czasem myślę, iż jak zniknę, choćby nie zauważy – cicho się poskarżył.
– Zauważy. Tylko może za późno.

Wzruszył ramionami, westchnął i odwrócił się.

– Kocham ich. Ale czuję się tu jak mebel. Przyniosę pieniądze – i wolny.

Agnieszka nie wiedziała, co powiedzieć, a Dominik nie oczekiwał odpowiedzi. Wstał i wrócił do sypialni.

Marzena nie wróciła. Utknęła gdzieś między zniszczoną książką, zakurzonym parapetem i nieporządnie poskładanym praniem.

Następny dzień zaczął się nie od kawy, ale od kłótni przy szafie. Marzena, jak zwykle, chciała wszystkich ubrać za ciepło.

– Tomek, załóż tę kurtkę z kapturem.
– Mamo, będzie mi za gorąco. Jedziemy do galerii, tam ciepło.
– A jak pójdziesz po ulicy? Kto potem będzie ci wycierać nos?

Karolek kręcił się przy drzwiach, zakładając skarpety na buty, żeby „mniej ślizgało”. Marzena warknęła, a on drgnął i zaczął zmieniać obuwie. Dominik siedział już w samochodzie. Kilka razy proponował pomoc, ale słyszał tylko: „Dam sobie radę, nie przeszkadzaj”.

W samochodzie spytał:

– Słuchaj, może jutro gdzieś tylko we dwoje? Do kina, na kawę. Pamiętasz, jak kiedyś chodziliśmy?
– Jutro? A dzieci z kim zostaną? – zdziwienie w głosie Marzeny gwałtownie zmieniło się w irytację. – Nie możemy ich tak zostawić! Są jeszcze mali.
– Mają dwanaście i pięć lat. Tomek da radę zrobić kanapki.
– Tak, a przy okazji spali kuchnię. Dominik, mówisz poważnie? Nie potrafią choćby butów dobrze założyć.

W galerii dzieci próbowały zaprowadzić rodziców do food courtu. Marzena zagrodziła im drogę ręką jak szlabanem.

– W domu czeka zupa. Po burgerach będzie wam się odbijać.
– Mamo, to przecież weekend – westchnął Tomek. – Nie codziennie.
– Powiedziałam. Bez dyskusji. Tu nie ma demokracji.

Po dwudziestu minutach Karolek zaczął marudzić z głodu. Tomek odmówił przymierzania ubrań, więc Marzena na niego nakrzyczała. Tak ostro, iż stracił ochotę na rozmowę. Tylko się zawziął.

Nie był to pierwszy raz. Ale tego dnia Dominik zrozumiał, iż więcej nie wytrzyma.

– Słyszałaś w ogóle, jak się zachowujesz?
– A ty? – odwróciła się do niego z ponurą miną. – Ty w ogóle coś słyszysz poza swoimi grami?
–W następnym tygodniu, gdy Dominik wrócił do domu z walizką, Marzena podeszła do niego, wzięła głęboki oddech i powiedziała cicho: „Chodź, pokażę ci, jak ugotowałam zupę, którą kiedyś tak lubiłeś” – a on, choć niepewny, uśmiechnął się i wszedł do kuchni, gdzie znów zaczęli rozmawiać.

Idź do oryginalnego materiału