Jeśli myślisz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj żyć beze mnie!” – żona wygarnęła prawdę

twojacena.pl 3 godzin temu

Jak myślisz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj żyć beze mnie! wybuchnęła żona.

Wieczorna cisza w domu wydawała się tej nocy szczególnie ciężka. Bogusława powoli mieszała zupę, nasłuchując monotonnego tykania ściennego zegara. Kiedyś ten dźwięk ją drażnił w czasach, gdy dom wypełniały głosy synów, śmiech i nieustanny ruch. Teraz tykanie stało się jedynym towarzyszem w pustej przestrzeni niegdyś gwarnego mieszkania.

Spojrzała gwałtownie na męża. Tadeusz, jak zwykle, wpatrywał się w telefon. Światło ekranu odbijało się w jego okularach, tworząc dziwne błyski. Dawniej znajdowała w tym coś ciepłego oto on, jej mąż, w domu, blisko. Teraz ten widok budził tylko ciche rozdrażnienie.

Obiad gotowy powiedziała Bogusława, starając się, by głos brzmiał normalnie.

Skinął głową, nie podnosząc wzroku. Rozstawiła talerze piękne, z zastawy, którą chowała na specjalne okazje. Tylko jakie teraz były specjalne okazje? Synowie zaglądali rzadko, wnuków jeszcze nie było. Zostali tylko we dwoje w tym dużym domu, gdzie każdy kąt skrywał wspomnienia lepszych czasów.

Nalała zupę, starannie ułożyła świeżą pietruszkę i koperek z parapetu, gdzie specjalnie dla niego hodowała zioła. Obok talerza położyła świeżo pokrojoną kromkę chleba.

Tadeusz w końcu odłożył telefon i sięgnął po łyżkę. Zamarła, czekając na reakcję. Pierwsza łyżka. Druga. Przy trzeciej skrzywił się.

Znowu niedobre mruknął, odsuwając talerz.

Coś w niej pękło. Spojrzała na swoje dłonie czerwone od gorącej wody, ze zgrubiałą skórą. Cały dzień spędziła na nogach: prała jego koszule, prasowała spodnie, gotowała tę cholerną zupę. Na kuchence wciąż bulgotała jego ulubiona herbata ta, która musiała być parzona w ściśle określony sposób, bo inaczej nie smakuje.

Przeniosła wzrok na stos wyprasowanej bielizny każda rzecz złożona idealnie, tak jak lubił. Dwadzieścia pięć lat. Dwadzieścia pięć lat składała te przeklęte koszule w określony sposób, bo inaczej się gniotą.

Wiesz co jej głos zadrżał, ale nie ze wzruszenia, tylko ze złości. jeżeli uważasz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj żyć beze mnie!

Podniósł wzrok po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę na nią spojrzał. W jego oczach malowało się zdumienie, jakby nie mógł uwierzyć, iż ta cicha, posłuszna kobieta potrafi podnieść głos.

Bogusława gwałtownie wstała. Krzesło z hukiem odsunęło się, ale już jej to nie obchodziło. Chwyciła płaszcz stary, kupiony trzy lata temu, bo po co ci nowy, ten jeszcze długo posłuży.

Gdzie idziesz? w jego głosie pojawił się niepokój, ale już go nie słuchała.

Drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nią. Chłodne wieczorne powietrze uderzyło w twarz i po raz pierwszy od wielu lat Bogusława poczuła, iż może oddychać pełną piersią. Nie wiedziała, dokąd idzie. Nie wiedziała, co będzie dalej. Ale po raz pierwszy od dawna nie czuła lęku przed nieznanym, tylko dziwne, upajające uczucie wolności.

Małe mieszkanie na piątym piętrze przywitało ją niecodzienną ciszą. Nie tą duszącą, która prześladowała ją w domu, ale jakąś inną lekką, powietrzną. Nie było tu zegara, który odliczał minuty jej życia, nie było pełnych pretensji spojrzeń i wiecznego a dlaczego.

Obudziła się wcześnie przez lata wyrobiła w sobie nawyk wstawania o szóstej, by zdążyć przygotować śniadanie, wyprasować koszulę, spakować torbę Ale dziś było inaczej. Bogusława leżała w obcym łóżku i patrzyła, jak promienie słońca powoli przesuwają się po ścianie. Nikt jej nie poganiał, nie domagał się uwagi, nie oczekiwał obsługi.

Mogę po prostu poleżeć szepnęła i cicho się zaśmiała na tę myśl.

Ale stare nawyki nie odpuszczały tak łatwo. Dłonie same sięgały, by pościelić łóżko, przetrzeć kurz, rozpocząć znany rytm domowych obowiązków. Zatrzymała się:

Nie. Dziś robię to, na co mam ochotę.

Długo stała przed lustrem w łazience, przyglądając się swojemu odbiciu. Kiedy ostatnio naprawdę na siebie patrzyła? Nie przelotnie, nie pośpiesznie by sprawdzić, czy wszystko w porządku przed wyjściem ale świadomie? Zmarszczki wokół oczu stały się głębsze, w włosach przybyło siwizny. Ale oczy oczy jakby ożyły.

Na zewnątrz było rześko. Poranek pachniał opadłymi liśćmi i kawą z pobliskiej kawiarni. Wcześniej mijała to miejsce setki razy, śpiesząc się po zakupy. Marnowanie pieniędzy mawiał zawsze Tadeusz. I zgadzała się, przekonując siebie, iż w domu kawa smakuje lepiej.

Zadźwięczał dzwonek nad drzwiami. W środku pachniało świeżym ciastem i cynamonem. Bogusława niepewnie zawahała się w progu, czując się jak intruz w tej przytulnej przestrzeni.

Dzień dobry! uśmiechnęła się młoda baristka. Co podać?

Ja zawahała się. Tyle lat parzyła kawę dla innych, ale nigdy nie zastanawiała się, jaką lubi sama. Co pani poleca?

Mogę zaproponować naszą specjalność latte z karmelem i cynamonem. Mamy też świetne migdałowe croissanty, prosto z pieca.
Wcześniej pokręciłaby głową za drogo, za dużo kalorii, co powie mąż Ale dziś był inny dzień.

Tak, proszę. I croissanta też.

Usiadła przy oknie, obserwując przechodniów. Przy sąsiednim stoliku grupka młodych dziewczyn żywo o czymś dyskutowała, co chwilę wybuchając szczerym śmiechem. Bogusława złapała się na tej myśli kiedy ostatnio tak się śmiała? Nie z grzeczności, nie na siłę, ale naprawdę?

Pierwszy łyk kawy rozlał się po języku słodyczą karmelu. Zamknęła oczy z przyjemnością. Boże, czy życie może być aż tak smaczne?

Telefon w torbie milczał. Pewnie po raz pierwszy od ćwierć wieku Tadeusz obudził się bez przygotowanego śniadania, bez wyprasowanej koszuli, bez spakowanego lunchu. Co teraz robił? Denerwował się? Był zagubiony? A może choćby nie zauważył

Idź do oryginalnego materiału