Jeśli myślisz, iż ja dla ciebie nic nie robię, to spróbuj żyć beze mnie! wybuchnęła żona.
Tamtego wieczoru cisza w domu wydawała się szczególnie ciężka. Jadwiga powoli mieszała zupę, wsłuchując się w monotonne tykanie zegara na ścianie. Kiedyś ten dźwięk ją irytował w czasach, gdy dom wypełniały głosy synów, śmiech i nieustanny ruch. Teraz tykanie stało się jedynym towarzyszem w pustej przestrzeni niegdyś hałaśliwego mieszkania.
Spojrzała na męża. Andrzej, jak zwykle, siedział wpatrzony w telefon. Światło z ekranu odbijało się w jego okularach, tworząc dziwne błyski. Dawniej widziała w tym coś przytulnego oto on, jej mąż, w domu, obok. Teraz ten widok budził tylko głuche rozdrażnienie.
Obiad gotowy powiedziała, starając się, by głos brzmiał normalnie.
Skinął głową, nie podnosząc wzroku. Rozstawiła talerze piękne, z zastawy, którą chowała na specjalne okazje. Choć jakie teraz specjalne okazje? Synowie zaglądają rzadko, wnuków jeszcze nie ma. Zostali tylko we dwoje w tym dużym domu, gdzie każdy kąt skrywał wspomnienia lepszych czasów.
Nalała zupę, ułożyła świeżą pietruszkę i koperek z parapetu, gdzie hodowała zioła specjalnie dla niego. Obok talerza położyła świeżo pokrojony chleb.
Andrzej w końcu odłożył telefon i wziął łyżkę. Zamarła, czekając na reakcję. Pierwsza łyżka. Druga. Przy trzeciej skrzywił się.
Znowu niesmaczne mruknął, odsuwając talerz.
Coś w niej pękło. Spojrzała na swoje ręce czerwone od gorącej wody, ze zgrubiałą skórą. Cały dzień spędziła na nogach: prała jego koszule, prasowała spodnie, gotowała tę cholerną zupę. Na kuchence wciąż bulgotała jego ulubiona herbata ta, którą zawsze parzyła w specjalny sposób, bo inaczej nie smakuje.
Przeniosła wzrok na stos wyprasowanej bielizny każda rzecz złożona idealnie, tak jak lubił. Dwadzieścia pięć lat. Dwadzieścia pięć lat składała te przeklęte koszule w określony sposób, bo inaczej się gniotą.
Wiesz co jej głos zadrżał, ale nie ze wzruszenia, tylko ze złości. jeżeli myślisz, iż ja dla ciebie nic nie robię, to spróbuj żyć beze mnie!
Podniósł wzrok po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę na nią spojrzał. W jego oczach malowało się zdziwienie, jakby nie mógł uwierzyć, iż ta cicha, posłuszna kobieta potrafi podnieść głos.
Jadwiga gwałtownie wstała. Krzesło z hukiem odsunęło się, ale już jej to nie obchodziło. Chwyciła płaszcz stary, kupiony trzy lata temu, bo po co ci nowy, ten jeszcze posłuży.
Gdzie idziesz? w jego głosie pojawił się nie