Przez ostatnie 20 lat pracowałam jako emigrantka zarobkowa w Wielkiej Brytanii. Całe życie poświęciłam pracy – dla dzieci, dla domu, dla przyszłości, która, wydaje się, nigdy nie nadeszła.
Mogłabym pracować dalej, ale pięć miesięcy temu, kiedy zaczęłam czuć się gorzej, postanowiłam wrócić do domu.
Kiedy po raz pierwszy przyjechałam z powrotem do mojej rodzinnej wsi, to było niesamowite. Ja, która większość życia spędziłam daleko od domu, początkowo nie mogłam uwierzyć, iż znowu oddycham tym powietrzem, spaceruję po tej ziemi. Przyroda, znajome uliczki, zapachy – wszystko przypominało mi o mojej przeszłości, o czasach, kiedy byłam młodsza, kiedy jeszcze mieszkałam z mężem, a dzieci były malutkie.
Ale czas minął, dzieci dorosły. Mój syn i córka założyli własne rodziny i mieszkają daleko ode mnie. Nikt z nich nie chciał zostać w domu.
Przez 20 lat pracowałam w Wielkiej Brytanii. Zaczynałam od prostych prac – sprzątania, opieki nad osobami starszymi, a potem trafiłam do rodziny, gdzie zarabiałam więcej, bo zajmowałam się starszą parą.
Nie żałuję, bo te pieniądze pomogły moim dzieciom zdobyć wykształcenie i urządzić swoje domy. Ale mimo to z każdym rokiem czułam, iż tracę z nimi więź.
Po powrocie do domu gwałtownie nawiązałam kontakt z moim sąsiadem Piotrem. Już wcześniej często sobie pomagaliśmy, a teraz był przy mnie zawsze, gdy trzeba było coś zrobić w gospodarstwie. Rozmawialiśmy ze sobą coraz częściej. W naszym wieku takie rozmowy są bardzo potrzebne.
Piotr również miał trudne życie. Jego żona zmarła wiele lat temu, a on został sam. Przez te wszystkie lata rozmawialiśmy o różnych sprawach, ale ostatnio nasze rozmowy stały się… cieplejsze. Zaczęłam czuć, iż między nami może być coś więcej niż tylko przyjaźń.
Pewnego wieczoru, kiedy kończyłam porządki na podwórku, Piotr przyszedł, żeby mi pomóc.
– Mario, nie przeszkadzam ci? – zapytał, stojąc w progu.
– Nie, wszystko w porządku. Wejdź, zaparzę kawę, – powiedziałam, czując, jak serce zaczyna mi szybciej bić.
– Wiesz, tak sobie pomyślałem… Może byśmy zamieszkali razem? Podobasz mi się, jako kobieta i jako człowiek. Po co czekać? Kto wie, ile jeszcze nam czasu zostało. Ty też pewnie chcesz być szczęśliwa. Ja zresztą też, – powiedział nagle Piotr.
Widziałam, jak się denerwował, mówiąc to. Widać było, iż to dla niego ważne.
Odpowiedziałam, iż muszę to przemyśleć. Piotr był dobrym, uczciwym człowiekiem, i czułam, iż mogę na niego liczyć. Może to był ten moment, kiedy zaczęłam wierzyć, iż warto spróbować być szczęśliwą na nowo. Po wszystkim, co przeżyłam, miałam prawo do swojego szczęścia.
Kiedy jednak podzieliłam się tą nowiną z dziećmi, wszystko się skomplikowało.
Moja córka Olga mieszka w Warszawie z mężem i dwójką dzieci. Kiedy zadzwoniłam do niej i powiedziałam, iż zdecydowałam się wyjść za Piotra, najpierw zaczęła się śmiać, ale potem przestało jej być do śmiechu.
– Mamo, czy ty poważnie? – zapytała. – Rozumiesz, co robisz? Znowu chcesz uzależnić swoje życie od mężczyzny? To nie jest normalne. W twoim wieku powinnaś myśleć o starości, o swoim zdrowiu, a nie o małżeństwie!
Jej słowa bardzo mnie zabolały. Była tak stanowcza, tak uparta. Zrozumiałam, iż nie rozumie mnie ani tego, dlaczego tego chcę.
– Olgo, nie chcę być sama na starość. Chcę mieć kogoś, kto mnie wesprze, kto sprawi, iż poczuję się potrzebna, iż jest ktoś, kto mnie rozumie. Nie będę młodsza, a jeżeli mam jeszcze szansę na normalne relacje, chcę z niej skorzystać, – odpowiedziałam.
– Mamo, powinnaś przemyśleć, iż to może nie być to, co myślisz. Piotr to tylko sąsiad. Nie spiesz się. Nie wiesz, jak to będzie później. A co, jeżeli cię nie doceni, a ty znowu zostaniesz sama?
Jej słowa były bolesne. Tak długo czekałam na ten moment i nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie chce mnie wesprzeć.
Postanowiłam zadzwonić do syna, mając nadzieję, iż on mnie zrozumie.
– Mamo, czy ty poważnie? – zapytał Wiktor, kiedy podzieliłam się z nim swoją decyzją.
– A co w tym złego? – odpowiedziałam spokojnie. – Nie zamierzam od niego zależeć. Chcę po prostu być z kimś, kto mnie rozumie.
– Rozumiesz, iż to może nie być tak, jak myślisz? – odpowiedział. – Myślisz o nas? Jak my mamy dogadać się z twoim mężem, jego rodziną?
Zrozumiałam, iż ani córka, ani syn nie poprą mnie. Byli przeciwni.
Nie wiem, co robić. Chcę, żeby mnie zrozumieli, żeby moje dzieci uszanowały moją decyzję i spróbowały spojrzeć na to z mojej perspektywy. To nie tylko pragnienie mieć męża – to potrzeba wsparcia, pragnienie poczucia, iż jestem ważna. Czy mam prawo do własnego szczęścia?
Nie chcę na starość zostać bez bliskiej osoby, gdy dzieci są daleko. Nie chcę być dla nich ciężarem.
Nie chcę rezygnować z własnych uczuć i planów na życie tylko dlatego, iż tak jest wygodniej dla moich dzieci.
Jeśli to czytacie, proszę, poradźcie mi, co zrobić. Czy powinnam zrezygnować z własnego szczęścia, aby dogodzić dzieciom?