Czasem życie serwuje nam dramaty, których żaden scenarzysta by nie wymyślił. Mój mąż, Marek, wrócił do domu z wykrzywioną twarzą, rzucił klucze na półkę i w milczeniu zaczął się rozbierać. To zupełnie do niego nie pasowało — zwykle wracał od córki promienny jak słonce. Nie zdążyłam choćby zapytać, jak minęło spotkanie, gdy wybuchł jak wulkan:
— Kasia, tego się nie spodziewałaś! Przyszedłem po Zosię do przedszkola wcześniej, chciałem zrobić niespodziankę. A tu nagle jakiś facet prowadzi ją za rękę! Myślałem, iż to porywacz. Podbiegłem, żeby interweniować, a to… to narzeczony Ani!
Nazywałam się Katarzyna i dobrze wiedziałam, iż jego była żona, Anna, to jego niezagojona rana. Żyliśmy razem prawie sześć lat, mieliśmy syna Jakuba. Ale Anna cały czas była między nami — jak cień. Marek do ostatniej chwili nie potrafił się zdecydować: raz szedł do niej na noc, gdy miała gorączkę, raz kupował jej kwiaty „od Zosi”, ale podpisywał od siebie. Ileż razy kłóciliśmy się, bo był zbyt zaangażowany w jej życie…
A teraz — Anna wychodzi za mąż. Wreszcie. Powinno mu być wszystko jedno. Zamiast tego wpada w furię, zgrzyta zębami i szarpie się za włosy.
— Wyobraź sobie, oznajmił mi, iż to poważna sprawa! Ślub, mówi, już niebawem. Ten Łukasz — też po rozwodzie, ma syna, i uważa, iż Ania będzie dobrą żoną i matką dla jego chłopca.
— No i co? Może i będzie. Nie cieszysz się? — spytałam cicho, choć ledwo powstrzymywałam uśmiech.
— Cieszę? Ty serio? A co, jeżeli okaże się taki jak wszyscy? Ożeni się, a potem znajdzie sobie młodszą? Zosia to zobaczy? To jej potrzeba? Ona jeszcze dziecko! — rzucał się Marek.
Przyszła mi do głowy myśl: może Łukasz jest o wiele lepszym człowiekiem niż Marek? Spokojny, dojrzały, opiekuńczy. Zajrzałam na profil Ani w mediach — zdjęcia z Łukaszem. Uśmiechy, rodzina, dzieci, grille na działce. Sprawdziłam jego konto — wszystko przejrzyste: fotki z synem, z pracy, z podróży. Żadnych dziewczyn w obcisłych ciuchach, żadnych dwuznacznych wpisów. Zwykły, porządny facet.
Powiedziałam Markowi, iż źle się czuję i pójdę wcześniej spać. W rzeczywistości położyłam Jakuba i usiadłam w sypialni, zostawiając drzwi uchylone. Bo wiedziałam: zadzwoni do Ani. I tak się stało.
— Aniu, co to ma znaczyć? To na poważnie? — usłyszałam jego głos z kuchni.
Cisza. Potem znowu Marek:
— Nie chcę, żebyś miała męża… Pomyśl o mnie!
Zamarłam. To nie było tylko zmartwienie o córkę. To była zazdrość. Nie o mnie — o nią. O byłą. O tę, którą porzucił dla „nowego życia”, ale której nigdy nie puścił.
Leżałam w łóżku, wpatrując się w sufit, czując, jak wszystko we mnie się wali. Ja — jego żona. Matka jego syna. Ta, z którą żyje, planuje przyszłość, dzieli codzienność. A on dzwoni do innej kobiety, błaga ją, by nie wychodziła za mąż, bo jemu… jest przykro.
Można powiedzieć: zazdrości, więc kocha? Ale kogo?
I teraz nie wiem, co robić. Milczeć, udawać, iż nic nie słyszałam? A może spojrzeć mu w oczy i zapytać: kogo tak naprawdę trzymasz w sercu — mnie, czy Anię? I kim adekwatnie dla ciebie jestem, skoro nie potrafisz puścić tej, która odeszła?
Marek położył się obok, objął mnie, jakby nigdy nic. A ja leżałam, czując się obco. Bo zrozumiałam — nie jestem u niego sama. choćby jeżeli fizycznie tak. Ale emocjonalnie… gdzieś głęboko wciąż istnieje ktoś inny. I to nie ja.
Czy to jest miłość? Czy może strach przed utratą kontroli nad kobietą, którą zdradził? Dlaczego mężczyźni tak boleśnie przeżywają, gdy ich była znajduje szczęście? Dlaczego ich korci myśl, iż ktoś inny może dać jej to, czego oni nie potrafili?
I najważniejsze — jak z tym żyć tej, która jest teraz obok?…
Życie uczy nas, iż czasem trzymanie się przeszłości odbiera nam teraźniejszość. A prawdziwa miłość to nie walka o władzę, ale gotowość, by dać wolność — choćby jeżeli to boli.