Życie czasem płynie takimi zakrętami, iż człowiek znajduje się w miejscach, których nigdy by się nie spodziewał. Tak właśnie stało się z Janem Kowalskim prostym, pracowitym mężczyzną o łagodnym spojrzeniu i plecach przygarbionych od lat ciężkiej pracy, którego jedynym marzeniem było szczęście swoich dzieci.
Jan nigdy by nie pomyślał, iż po oddaniu całego siebie rodzinie, skończy samotny, przeszukując porzucone rzeczy w miejscu, o którym dawno już zapomniał.
Jego historia mogłaby być historią każdego ojca człowieka, który haruje od świtu do nocy, znosi zmęczenie i ból bez narzekania, zawsze stawiając dzieci na pierwszym miejscu.
Lata temu Jan stracił ukochaną żonę, Katarzynę. Nie było dnia, by o niej nie myślał. Jej pamięć stała się jego cichą siłą, gdy samotnie wychowywał dwóch synów Jacka i Marcina, prowadząc ich ku dorosłości.
Pewnego zwykłego popołudnia, gdy ciepłe światło zachodzącego słońca wpadało przez okno, do domu wpadł podniecony Marcin.
Tato, mamy dla ciebie prezent! powiedział, a w głosie miał radość. Za nim, nieco onieśmielony, szedł Jacek.
Jan spojrzał na nich z czułym zdziwieniem. Prezent? Po co wydawaliście na mnie pieniądze? zapytał, choć w środku poczuł ciepło dumy.
Synowie wręczyli mu kopertę.
W środku był bilet do uzdrowiska specjalizującego się w leczeniu kręgosłupa i stawów.
Kolega sprzedał mi go za pół ceny wyjaśnił Marcin. Jego ojciec już nie może z niego skorzystać. A ty od dawna narzekasz na plecy to będzie idealne!
W sercu Jana na moment zrobiło się ciężko. Potem się uśmiechnął. W końcu pomyślał, iż chyba zrobił coś dobrze, skoro wychował tak troskliwych synów. *Kasiu*, pomyślał z żalem, *szkoda, iż tego nie widzisz*.
Ale ten prezent nie był taki prosty, jak się wydawało.
Od miesięcy synowie namawiali Jana, by sprzedał swoje trzypokojowe mieszkanie w centrum miasta. Ich plan był prosty podzielić pieniądze na trzy części: kupić ojcu małe mieszkanie na przedmieściach, a sobie zapewnić wkłady na własne domy.
Jan się nie sprzeciwiał. Nie potrzebuję już wiele myślał. Dach nad głową, łóżko do spania wystarczy. A iż Marcin szykował się do ślubu, a Jacek spodziewał się pierwszego dziecka, wydawało się to słusznym rozwiązaniem.
Tydzień później synowie pożegnali ojca na dworcu. Po raz pierwszy od lat Jan jechał na wakacje. Cieszył się na świeże powietrze, spokojne spacery i spotkania z ludźmi w jego wieku, którzy może opowiedzieliby o lepszych czasach.
Ósmego dnia odwiedzili go Jacek i Marcin.
Znalazł się kupiec na mieszkanie. Nie będzie się targował powiedział gwałtownie Jacek.
Świetnie! Wracajmy, zacznę pakować rzeczy odparł Jan.
Nie trzeba zapewnił go Marcin. Przywieźliśmy dokumenty. Podpisz pełnomocnictwo, a my się wszystkim zajmiemy. Twoje rzeczy przewieziemy do nowego mieszkania, a jak wrócisz, wybierzemy je razem.
Ufając synom bezgranicznie, Jan podpisał.
Dwa tygodnie później wrócił wypoczęty i w dobrym humorze.
Wszystko załatwione powiedział Jacek. Marcin choćby kupił dom.
To wspaniale ucieszył się Jan. Teraz tylko znaleźć moje nowe miejsce.
Już znaleźliśmy odparł Jacek, gdy wsiedli do samochodu.
Pół godziny później zatrzymali się przed starą, zaniedbaną letnią chatą trzy ściany, połowa dachu, od lat nie zamieszkana.
Jan spojrzał z niedowierzaniem. Tutaj?
To teraz twój nowy dom powiedział Marcin, nie patrząc mu w oczy.
To stara altanka! Przecież nie da się tu mieszkać zaprotestował Jan, a głos mu się załamał.
Nie stać mnie, żeby pomóc ci wynająć coś lepszego mruknął Jacek.
W tej chwili Jan zrozumiał. Sprzedali jego mieszkanie, zatrzymali pieniądze, a jemu zostawili tę zrujnowaną chatę.
Próbował się przystosować. Nie było prądu, wody, mebli. Spał na starym łóżku polowym, przykrywając się znalezionym w zakurzonym pudle kocem. Głód i samotność przygniatały go jak nigdy dotąd.
Pewnego ranka, zdesperowany, poszedł na pobliskie wysypisko, licząc, iż znajdzie coś przydatnego krzesło, garnek, cokolwiek.
Grzebiąc wśród połamanych mebli i podartych worków, nagle zastygł. Wśród śmieci leżały fragmenty jego dawnego życia: zegarek, który dostał od Katarzyny w dniu ślubu, oprawione zdjęcie rodziny, fartuch lekarski, w którym kiedyś tak dumnie pracował, ukochane książki.
Wyrzucili to wszystko.
Łzy zamgliły mu wzrok. To nie były tylko przedmioty to były wspomnienia, lata, miłość, która za nimi stała.
Wieść o staruszku z wysypiska rozeszła się po okolicy. Sąsiedzi niektórzy, którzy nigdy wcześniej się z nim nie przyjaźnili zaczęli przynosić jedzenie, ubrania, choćby lampę i garnek. Krok po kroku zamienił zrujnowaną chatę w miejsce, w którym dało się żyć.
Pewnego dnia przyszedł lokalny dziennikarz. Dlaczego nie postawisz synów przed sądem?
Jan westchnął. To moje dzieci. Wychowałem ich, kocham ich. jeżeli tak mnie traktują, może i ja gdzieś zawiniłem. Nie chcę z nimi walczyć.
Dziennikarz opisał jego historię, a społeczność ruszyła z pomocą. Ludzie oferowali mu porządne mieszkanie, ale Jan odmówił.
Mam tu swoje wspomnienia powiedział. I nauczyłem się czegoś ważnego rodzina to nie zawsze krew. Czasem to ludzie, którzy stoją przy tobie, gdy jesteś w potrzebie.
Dziś Jan wciąż mieszka w tej naprawionej letniej chacie. Ale nie jest już sam.
Sąsiedzi przychodzą regularnie, przynoszą chleb, kawę, choćby świętują z nim urodziny. Dzieci z okolicy zaglądają posłuchać jego opowieści.
Czasem, siedząc na ganku i patrząc na zachód słońca, Jan myśli o Katarzynie.
Przynajmniej tam, gdzie jesteś szepcze będziesz wiedziała, iż dałem z siebie wszystko.
Bo życie, choćby gdy boli, potrafi dać drugą szansę.
Jan stracił wszystko przez miłość do swoich dzieci, ale w zamian znalazł coś bezcennego swoją godność i społeczność, która ud











