– I tak już po nim – powiedziała żona obcym zimnym głosem. – Przyjedź sam i porozmawiaj z lekarzem, jeżeli mi nie wierzysz. Tam są pielęgniarki, będzie miał odpowiednie warunki. W końcu po coś wymyślili tę opiekę paliatywną, wszyscy tak robią…
Igor urodził się dwa miesiące przed terminem i od razu trafił na oddział intensywnej terapii. Najpierw nic nie mówili, potem pojawiła się nadzieja – sam zaczął oddychać, przybierać na wadze. Kiedy go wypisano, wciąż był tak drobny, iż Janek bał się go brać na ręce, żeby przypadkiem mu nie zaszkodzić. Ale kiedy Igorek budził się i skromnie płakał nocami, Martyna nie wstawała do niego, i Janek musiał jakoś sobie radzić. Martyna też nie chciała chodzić z nim do lekarzy, mówiła, iż to przez lekarzy tak się stało, przecież robiła wszystkie badania i USG, wszystko miało być w porządku. A czy to jest w porządku? Trzy miesiące, a on choćby głowy nie trzyma.
Janek sam rejestrował się u lekarzy, słuchał niezrozumiałych słów, od których język kleił się do podniebienia, robił badania z synem, za każdym razem zaciskając oczy po dziecinnemu, kiedy pielęgniarka próbowała znaleźć żyłę. W końcu dotarł i do genetyków w wojewódzkim centrum, którzy wyjaśnili, iż Igorowi można pomóc, ale potrzebne są specjalne leki. Dlatego Janek pojechał do pracy na kontrakt – przyjaciel dawno go namawiał, płacili tam dobrze, ale Martyna nie puszczała. Teraz jednak nie było wyjścia. I wyjechał. Myślał, iż syn jest z Martyną i wszystko jest dobrze, a tu takie coś. choćby babcia nic mu nie powiedziała, choć czuł, iż coś przed nim ukrywa.
– Wszystko dobrze, synku, pracuj – powtarzała.
Okazało się, iż przez cały ten czas to właśnie babcia chodziła do Igorka do szpitala – rozmawiała z nim, smarowała kremem na odleżyny i robiła masaż. Martyna zaś wróciła do pracy i nic mu nie powiedziała. Przyznała się dopiero wtedy, kiedy Janek poinformował, iż przyjedzie na miesięczny urlop.
– Martyna, toż to nasz syn! – oburzył się. – Jaka opieka paliatywna, po co pracuję? Lekarz przecież mówił, iż są lekarstwa…
– Jakie lekarstwa! – krzyknęła Martyna. – Widziałeś go w ogóle? Nie było cię tu pół roku, więc nie mów mi, co i jak mam robić! Jeszcze jestem młoda i chcę trochę nacieszyć się życiem. A dziecko można urodzić inne. Nie chcę całe życie pieluch zmieniać!
Młodszy brat Martyny miał dziecięce porażenie mózgowe, i kiedy się poznali, Janek był pełen podziwu, jak krucha i delikatna Martyna nosi na rękach brata, sadza go na krześle i czyta mu książki na głos. Właśnie za to ją pokochał. Ale, jak widać, miłości starczyło jej tylko dla brata.
– jeżeli nie zabierzesz syna do domu, wystąpię o rozwód – zagroził Janek.
– No to wystąp! Myślisz, iż mnie przestraszysz! Przecież i tak jakoś żyję bez ciebie i przez cały czas sobie poradzę.
Nie sądził, iż naprawdę odejdzie. Ale Martyna odeszła, jeszcze zanim przyjechał. Klucze od mieszkania oddała babci Janka, która już od dawna się wszystkiego domyślała, ale nie mówiła mu nic – przez te pół roku Martyna znalazła sobie nowe miejsce, do którego mogła się przeprowadzić.
– Nie martw się, synku, damy sobie radę. Pomogę ci z Igorkiem, tylko iż pracę musisz tu sobie znaleźć, sama sobie z nim nie poradzę.
Janek też to rozumiał – babcia była już od dawna chora, sama potrzebowała opieki, tylko iż nie mógł zwrócić jej długu, nie mógł się rozdwoić.
Wychowała go babcia. Jego matka, dość znana piosenkarka, przywiozła go do babci na miesiąc, ale tak już go nie zabrała. Przysyłała pieniądze regularnie, póki chodził do szkoły, a potem chyba uznała, iż wystarczy, sam sobie poradzi. Młody Janek ciągle myślał, iż matka go kocha, tylko ma trudne życie: koncerty, nagrania, fani… Kiedyś choćby pojechał na jej koncert – kupił ogromny bukiet róż, marzył, iż jej go wręczy, iż go rozpozna i ucieszy się, powie ze sceny – to mój syn!
Ale wyszło inaczej: najpierw długo go nie zauważała, potem ostatecznie wzięła ten bukiet, choćby nie spojrzała na niego i rzuciła gdzieś w kąt. A Janek oddał za ten bukiet prawie całą swoją wypłatę. Po koncercie z trudem przebił się za kulisy, próbował wytłumaczyć, iż jest jej synem, ale matka go nie wpuściła. Kazała przekazać, iż jest zmęczona i iż zadzwoni. Czekał na jej telefon miesiąc, nie odchodził od telefonu. Ale ona nigdy nie zadzwoniła.
Teraz już choćby o niej nie myślał, a jeżeli w radiu puszczali jej piosenkę, to zmieniał stację, nie chciał słuchać, chociaż kiedyś znał wszystko na pamięć. Babcia była dla niego matką i ojcem, którego nigdy nie znał. A teraz była też matką dla Igorka – dbała o niego jak mogła, a Janek podjął pracę z normalnym grafikiem, by babcia nie męczyła się zbytnio. Martyna choćby nie dzwoniła, była jeszcze gorsza od jego matki – ta przynajmniej czasem udawała, iż ma dziecko.
– Janku, śnił mi się dziś wyraźny sen – opowiedziała kiedyś babcia. – Twój dziadek, niech mu ziemia lekką będzie, poprosił, żebym przyniosła mu wodę ze studni. Mówię, jak mam ci ją przynieść, skoro nogi mnie nie niosą? A on mówi – tutaj wszyscy chodzą. Patrzę, a pod nogami trawa – zielona jak szmaragd! I miękka jak puch. Idę po niej, a nogi same się ślizgają i choćby nie bolą! Nabieram wodę i na koniec zaglądam do tej studni. Patrzę, a tam ty w garniturze i z krawatem, a obok jakaś dobra dziewczyna, z dołeczkami na policzkach. W welonie. Czuję, iż to dobry sen – znajdziesz sobie dobrą żonę, a nie tę pustą trzpiotkę!
– Babciu, jaka żona! Skoro własna matka nie chciała zajmować się Igorkiem, to kto się zgodzi?
A następnego dnia babcia się nie obudziła. Więc może sen był dobrą wróżbą, ale nie na to, bo teraz to ona przynosi wodę dziadkowi, a nie małemu Igorkowi.
Janek nie wiedział, co teraz robić. Matka z pomocą przy pogrzebie pomogła, choćby sama przyjechała, ale i tak musiał się zapożyczyć, prosić o pomoc było wstyd. Ale po kilku tygodniach matka sama zadzwoniła i powiedziała:
– Znalazłam opiekunkę dla twojego syna. Zapłacę jej, nie martw się.
Janek był zaskoczony taką hojnością, chciał najpierw odmówić, powiedzieć, iż nic od niej nie potrzebuje, ale zmienił zdanie – teraz nie czas na dumę, kiedy leki dla syna się kończą.
Z jakiegoś powodu spodziewał się dorosłej, doświadczonej kobiety, takich widział wielu w szpitalach, gdy z Igorkiem jeździł, wszystkie one były podobne do jego babci w młodości – rzeczowe, proste, znały się na rzeczy. Ale widocznie matka tu też postanowiła oszczędzić – przysłała jakąś absolwentkę, dziewczyna od razu przyznała, iż to jej pierwsza praca.
– Nie martw się, ukończyłam specjalne kursy i wiem, co robić – powiedziała bojowo, choć głos jej drżał.
Można było zadzwonić do matki i powiedzieć, iż ta dziewczyna sobie z Igorkiem nie poradzi, ale Janek nie chciał z matką rozmawiać. Postanowił poczekać, może kursy te jednak się do czegoś przydadzą.
Dziewczyna miała na imię Magda. I dzwoniła do niego co pół godziny.
– Panie Janie, to normalne, iż on czka?
– Proszę trzymać go pionowo. Do pleców coś ciepłego, można ręcznik nagrzać żelazkiem.
– Panie Janie, on tak ciężko oddycha, boję się!
– Magda, inhalator, mówiłem pani…
I tak dalej.
Ale po kilku tygodniach już się oswoiła i radziła sobie lepiej. Janek jednak musiał znaleźć inną pracę – miała dyżur do szóstej, a on musiał zdążyć wrócić. Poszedł więc pracować na budowę, tam grafik był elastyczny, choć wszystko na czarno. Obiecali dobrze zapłacić, ale kiedy…
Weekendy Janek spędzał z synem – Magda choćby za dodatkowe pieniądze nie mogła pracować w weekendy, twierdziła, iż uczyła się chińskiego i chce pojechać tam na staż, by studiować akupunkturę. Była zabawna i naiwna, nie tak jak jego babcia – telewizji ona zawsze wierzyła, a ta internetowi.
Na urodziny Igorka, jednak Magda przyszła i w weekend – przyniosła balon, które mały kochał, i własnoręcznie zrobiony kombinezon. Janka to wzruszyło i zaprosił ją na herbatę – z tej okazji kupił tort. Potem wszyscy razem poszli na spacer – ubrali Igorka w nowy kombinezon, położyli go do wózka, a do niego przywiązali balon, aby mógł patrzeć. Janek zdawał sobie sprawę, iż do kolejnych urodzin syn może nie dociągnąć, i aż trudno mu było oddychać na tę myśl. Ale w momencie, kiedy pchał wózek po słonecznej ulicy, a balon kiwał się w górę, poddany lekkiemu jesiennemu wiatrowi, na duszy miał spokój i szczęście.
Martynę zobaczył późno, dopiero na przejściu dla pieszych, napotkał jej wymalowaną twarz. Stała z koleżankami, najwyraźniej szły na jakąś imprezę. Martyna też nie od razu go zauważyła, a jej twarz pociemniała od czerwonych plam. Odwróciła się, coś powiedziała koleżankom i gwałtownie ruszyła na drugą stronę ulicy.
– Kto to? – spytała Magda, zauważając jego spięte spojrzenie.
Janek powoli wypuścił powietrze z płuc i odpowiedział:
– Nikt.
– To dobrze – powiedziała, uśmiechając się.
Nigdy wcześniej nie zauważył, jak ładnie się uśmiecha. Na jej policzkach zagrały dołeczki, coś mu to przypomniało, ale co? Niebieski balon na tle tak samo błękitnego nieba zabił tak mocno, jak jego serce.
Wypłaty wciąż nie dawały. Zapasy leków się kończyły i Janek nie miał wyjścia – musiał zadzwonić do matki.
– Czy mało ci pomagam? – zapytała poirytowana. – Wiesz, ile płacę tej dziewczynie? Co za z ciebie mężczyzna, iż na lekarstwo nie zdołasz zarobić?
Janekowi aż zabrakło tchu ze wstydu. Czy naprawdę nie mógł zapewnić swojego syna? Rozłączył telefon i opuścił głowę – tak bardzo chciał, żeby teraz podeszła babcia, położyła rękę na jego ramieniu i powiedziała, iż wszystko będzie dobrze…
Usłyszał lekkie kroki i w kuchni pojawiła się Magda. Trzymała kopertę.
– Proszę – powiedziała i położyła ją na stole.
– Co to? – zapytał Janek.
– To na leki. Dla Igorka.
Nie mógł zrozumieć, co to wszystko miało znaczyć.
– Twoja matka mi zapłaciła. Dobrze zapłaciła, nie myśl źle. Oszczędzałam na wyjazd do Chin, ale tak mi te pieniądze nie są potrzebne – mieszkam z rodzicami, wszystko mam.
– Ale co z twoim wyjazdem… – zdrętwiał Janek.
Magda wzruszyła ramionami.
– A gdzie teraz pojadę…
Nieśmiało się uśmiechnęła, a na policzkach znów pojawiły się dołeczki. Janek nagle przypomniał sobie babcię i jej sen. I zarumienił się aż po same korzenie włosów, sam nie wiedząc dlaczego.
– Weź, – powiedziała stanowczo. – Tak będzie lepiej.
– Oddam wszystko, – powiedział Janek chrapliwym głosem, odchrząknął i zapytał. – jeżeli nie jedziesz do Chin, może wpadniesz do nas w weekend? Pojedziemy na spacer, jak ostatnio…
Magda znów się uśmiechnęła i odpowiedziała:
– Z przyjemnością.