Jedna przestrzeń dla trzech

newsempire24.com 2 dni temu

Jeden pokój dla trzech

Helena Kowalska patrzyła na pismo o przydziale mieszkania z takim wyrazem twarzy, jakby trzymała w rękach wyrok. Mały pokój w akademiku technikum — jej nowy dom po czterdziestu latach życia we własnym mieszkaniu. I to nie byle jaki pokój, ale pokój dla trzech nauczycielek.

— No i gdzie ja tu swoje rzeczy pomieszczę? — westchnęła, zwracając się do woźnego Bronisława, dobrodusznego staruszka z bujnymi siwymi wąsami.

— Helenko, złotko, a co robić? — rozkładał ręce Bronisław. — Akademik jest przepełniony, remont w skrzydle nauczycielskim się przeciąga. Sami widzicie — dach przecieka, instalacja stara. Budowlańcy obiecują, iż do końca września wszytko naprawią. Dyrekcja zdecydowała, iż tymczasowo zakwateruje panią z Wandą Piotrowską i Zofią Nowak.

Helena tylko pokręciła głową. W swoich pięćście siedem lat nie sądziła, iż znów będzie dzielić przestrzeń z obcymi. Po rozwodzie mieszkanie przypadło byłemu mężowi — miał tam starsze prawa meldunkowe. A jej została tylko praca — uczyła języka polskiego w technikum w małym miasteczku. Pensja ledwo starczała na wynajem, więc gdy dyrektor zaproponował miejsce w akademiku, musiałam się zgodzić.

— Oto klucze — Bronisław podał wiązkę. — Trzecie piętro, pokój numer trzysta dwanaście. Wanda i Zofia już wiedzą o pani przybyciu.

Z ciężkim sercem Helena wzięła klucze i powłóczyła się w stronę windy. W ręku trzymała walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami, resztę tymczasowo przechowała sąsiadka ze starego mieszkania.

Pokój okazał się… nie taki mały, jak się bała. Solidne meble z czasów PRL-u: trzy łóżka, trzy szafki nocne, duża szafa, biurko przy oknie. Dwa łóżka były już zajęte — równie zasłane, z różnymi narzutami. Na jednym — niebieska w kwiatki, na drugim — bordowa z frędzlami.

— To pani Helena Kowalska? — rozległo się za jej plecami.

W drzwiach stała starsza kobieta o starannie ułożonych siwych włosach i stalowych okularach na cienkim nosie. Elegancki kostium i postawa zdradzały w niej nauczycielkę z doświadczeniem.

— Tak — Helena wyciągnęła dłoń. — A pani?..

— Zofia Nowak, matematyka. Trzydzieści dwa lata w tym technikum. — Uścisk dłoni był krótki i suchy. — Pani łóżko jest przy oknie. Szafa podzielona na trzy części, pani — lewa sekcja. Harmonogram korzystania z prysznica na drzwiach, proszę się nie spóźniać — ciepłą wodę dają według rozkładu.

Helena skinęła głową, czując się jak pierwszoklasistka.

— A gdzie Wanda Piotrowska?

— Dzisiaj dyżuruje w stołówce — Zofia zaciągnęła usta. — Jest chemiczką, bardzo… specyficzną osobą. Lubi rano głośno słuchać radia i suszyć zioła. Od zapachu się nie ukryjesz.

„No to zaczyna się” — pomyślała Helena, rozpakowując walizkę. Dogadywanie się z dwoma obcymi kobietami w jej wieku, z ich nawykami i charakterami, nie zapowiadało się łatwo.

Z Wandą Piotrowską poznała się wieczorem. Pełna energii kobieta z farbowanymi na rudo włosami wpadła do pokoju z siatkami pełnymi jabłek.

— Dziewczyny, patrzcie, co mam! Z działki przywiozłam, częstujcie się! — Zauważyła Helenę i klasnęła w dłonie: — O, pani już jest! Wanda Piotrowska, miło mi poznać!

Energicznie potrząsnęła dłonią nowej współlokatorki.

— Jabłuszko?

— Dziękuję — Helena wzięła czerwony owoc, choć nie miała apetytu. — Bardzo mi miło.

— Wandziu, zabierz swoje zioła z parapetu — wtrąciła Zofia. — Teraz jesteśmy we trzy, miejsca mało.

— Zosiu, nie marudź — machnęła ręką Wanda. — Miejsca starczy dla wszystkich! Helena, pani uczy polskiego, prawda? Słyszałam o pani! Podobno pisze pani wiersze na lekcjach?

Helena się zmieszała:

— Czasem, żeby uczniom łatwiej było przyswoić materiał…

— Cudownie! — zawołała Wanda. — A ja, widzi pani?

Wyciągnęła dłonie pokryte drobnymi oparzeniami po odczynnikach chemicznych.

— Zawodowe — uśmiechnęła się. — Ale moi uczniowie wiedzą: chemia to poważna dama!

Zofia prychnęła, demonstracyjnie otwierając grubą księgę. Wydawało się, iż cisza i porządek były dla niej najważniejsze na świecie.

— Dziewczyny, herbatki? — zaproponowała Wanda, wyciągając czajnik elektryczny z szafki.

— Ja chyba podziękuję — odpowiedziała Zofia. — Sprawdzam klasówki.

Helena, ku własnemu zaskoczeniu, przystała:

— Chętnie się napiję.

Przy herbacie Wanda opowiadała o swojej działce, o wnukach, o tym, iż dyrektor technikum kiedyś był jej uczniem, a teraz rządzi. Mówiła dużo, ale jakoś ciepło, bez napinania się, i Helena poczuła, iż napięcie pierwszego dnia powoli mija.

— A długo panie już tu mieszkają? — zapytała Helena.

— Trzeci rok — westchnęła Wanda. — Córka z zięciem wynajmują mieszkanie, a mnie do siebie nie zapraszają — ciasno. Ale nie mam pretensji, młodzi powinni żyć osobno. Na działkę jeżdżę co weekend — to moje ocalenie. A Zosia — zniżyła głos — już siedem lat tu siedzi. Mąż umarł, a mieszkanie oddała synowi — skończył studia w Warszawie, ożenił się, wnuki się pojawiły.

Zofia nie oderwała się od klasówek, ale po jej napiętych plecach było widać, iż słyszy każde słowo.

Pierwsza noc minęła niespokojnie. Helena długo przewracała się na nowym miejscu. Zofia chrapała, a Wanda coś mamrotała przez sen. Ściany przepuszczały hałas z korytarza — studenci nie chcieli się uciszyć.

Poranek rozpoczął się od skocznej muzyki z małego radia Wandy.

— Dzień dobry, współlokatorki! — zaśpiewała, nalewając herbatę do kubków.

Zofia się skrzywiła:

— Wandziu, zrób ciszej, proszI gdy jesienne liście za oknem wirowały w tanecznym powiewie wiatru, trzy kobiety po raz pierwszy od lat poczuły, iż właśnie znalazły to, czego każda z nich przez całe życie nieświadomie szukała – prawdziwy dom.

Idź do oryginalnego materiału