Jedna patelnia, dwa przeznaczenia

newsempire24.com 4 dni temu

Jedna patelnia na dwoje

Czasami ludzie przestają się kłócić. I to już nie jest pogodzenie się. To koniec. Krzysztof i Ewa byli razem dwadzieścia lat. Nie jakaś kosmiczna liczba, ale też nie dwa sezony. Najpierw była miłość, potem dzieci, a potem – niekończące się obowiązki. A na końcu – zmęczenie. Sobą nawzajem i samym sobą.

Na początku jeszcze próbowali. Kłócili się, godzili, trzaskali drzwiami, starali się zrozumieć, wybaczyć, wrócić do siebie. Ale potem przyszła cisza. Głucha, nieprzenikniona. Przestali spać w jednym łóżku. Rozdzielili się po pokojach. Nie byli wrogami, ale już nie rodziną. Po prostu dwójka ludzi, którzy przez przypadek mieszkają w tym samym mieszkaniu. A najgorsze – zaczęli jeść osobno. On – swoje. Ona – swoje. Własne półki, własne talerze. Własne życie. To był koniec. Tak, który nie potrzebuje ogłoszenia.

O rozwodzie nikt nie mówił. Po co? Wszystko było jasne. Krzysztof poznał kobietę w sanatorium. Zaczął jeździć tam sam, bez Ewy. Ta kobieta, Agnieszka, była uważna, spokojna, cierpliwa. Pisała do niego listy, pytała, jak się czuje, dzieliła się przepisami. Ewa nikogo nie spotkała. Jej samotność była cicha i ciasna, jak supeł. Ale nie narzekała. Po prostu żyła. Jakby czekała, aż to minie.

Poranek był zwyczajny. Kuchnia zalana żółtym światłem, w powietrzu zapach taniej margaryny. Ewa stała przy kuchence. Na niej – malutka patelnia. A na niej – jedno jajko. Nie omlet. Nie śniadanie dla dwojga. Po prostu – jajko. Małe, jak ta patelnia. Małe, jak sama Ewa. Szlafrok na niej stary, włosy – w nieudanej trwałej. Trzymała łopatkę i choćby nie patrzyła na patelnię. Po prostu stała.

Krzysztof wszedł do kuchni. W milczeniu. Postawił czajnik, chciał nalać sobie herbatę. Wszystko już było postanowione. niedługo wyjedzie. Tylko musi zebrać rzeczy. Ale wtedy ona się odwróciła. Spojrzała na niego z tak bezbronną winą, iż aż się zachwiał.

— Zjesz jajko? — cicho zapytała i podała mu tę maleńką patelnię.

Jakby uderzył w ścianę. Wszystko wróciło. Studencka bida. Jeden materac. Jedna szklanka. Jeden widelec na dwoje. I ta sama dziewczyna w szlafroku, tylko wtedy – śmiejąca się, przekorna, z grzywką jak u kucyka. Mrugała do niego i mówiła: „U nas choćby jajko jest wspólne”.

Postawił patelnię. Przytulił ją. Przycisnął do siebie, jak pierwszy raz. I zaczął mówić. Nieskładnie, głupio. Że był głupi. Że się zagubił. Że zapomniał, iż ona jest jego. Że wszystko, co wydawało się szare, było najważniejsze. I może choćby płakał. Ona nie widziała – bo była taka malutka, a on taki wysoki.

Na kuchence wciąż leżało jajko. Żółtko – jak złoty guziczek. Jak znak. Jak ratunek.

Potem został. Zaczęli jeść razem. Wieczorami milczeli. A potem znów rozmawiali. Powoli. Ostrożnie. I nie od razu – znów się śmiali.

…Miłość nie zawsze jest głośna. Czasem mieszka w ciszy. W jednej patelni. W pytaniu: „Zjesz jajko?” Bo jeżeli ci je ofiarują – to znaczy, iż jeszcze jesteś potrzebny.

Idź do oryginalnego materiału