Naszym dzisiejszym gościem w cyklu „Człowiek z Pasją” jest Łukasz Bocheński – podróżnik, crossfitter, miłośnik street artu i… geek. Porozmawiamy o życiu w Holandii a także o najciekawszych atrakcjach w tym pięknym kraju. Czy Holandia to tylko Amsterdam? Jakie są plusy życia w Holandii? Jak Holendrzy potraktują emigrantów? Odpowiedzi na te wszystkie pytania oraz wiele więcej znajdziesz w dzisiejszym wpisie.
Zapraszamy do rozmowy!
Na wstępie prosimy kilka słów o sobie.
Cześć! Nazywam się Łukasz, chociaż równie często przedstawiam się jako Lucas albo Lukasz, w zależności od tego z kim rozmawiam, w jakim języku mówię i, czy akurat jestem w Starbucksie, czy nie Na chwilę obecną mieszkam w Rotterdamie i bardzo prawdopodobne jest, iż ta informacja będzie nieaktualna w chwili, gdy będziecie to czytać. Jestem obywatelem świata, dla którego 'moje miejsce na ziemi’ nie istnieje albo nie zostało jeszcze odkryte. Mieszkałem w USA, Libanie, na Malcie, i w Holandii, ale gwarantuję, iż to nie jest mój ostatni przystanek! Sydney, patrzę na Ciebie!
Pochodzę z Łodzi, miasta, które Czarek Pazura idealnie podsumował słynnym cytatem w filmie Ajlawju! Miłość do tego miasta jest trudną miłością, ale możliwą. Widziałem wiele pięknych miejsc na kilku kontynentach i subiektywnie oceniając, Łódź zajmuje miejsce gdzieś pomiędzy 1500 a 2000 w rankingach urody. Uważam też, iż Bogusław Linda kilka się pomylił określając je 'miastem meneli’. Natomiast, należy oddać cesarzowi to co jest cesarskie i wspomnieć o ogromnym rozwoju miasta, które nastąpiło w ciągu ostatnich kilku lat. Ulice wypiękniały, zrewitalizowano wiele starych fabryk, postawiono stajnię jednorożców oraz zainwestowano w offowy klimat miasta. Ja wracam tam z przyjemnością do przyjaciół, rodziny i galantych znajomych!
Czym się zajmuję? Staram się być szczęśliwym człowiekiem. Podobno najlepszy jestem w work-life balance, tak przynajmniej mówią koledzy z pracy. Pieniądze zarabiam programując, o zdrowie dbam uprawiając crossfit, triathlon i bieganie, a w wolnych chwilach zajmuję się podróżami, social mediami, street artem i kolekcjonowaniem przeżyć, i doświadczeń. Gdybym musiał wybrać jedno słowo, które mnie definiuje to byłoby to słowo „geek”. Gdybym miał powiedzieć jakim jestem zwierzęciem to padłoby na sfinksa. W Hogwarcie chciałbym trafić do Slytherinu.
Tyle słowem wstępu o mnie, zatem skupmy się na jednej z metek, tej nawiązującej do tematyki bloga – podróżnik. Nie ma konkretnej daty w kalendarzu, obok której mógłbym na czerwono wstawić 'Wtedy zaczął podróżować’. Wszystko było długim ewoluującym procesem, który najpewniej wyniknął z mojej kosmopolitycznej natury oraz chęci odkrywania świata. Pierwszy raz za granicę wyjechałem jeszcze będąc nastolatkiem na zawody sportowe, gdy trenowałem karate. Idąc na studia wiedziałem, iż muszę zainwestować czas i energię w naukę języków obcych, bo tych będę potrzebował w przyszłości. 'Pierwszą podróżą’ był wyjazd all inclusive do Włoch z moją ówczesną dziewczyną, i z tego wyjazdu jedynie co pamiętam to jednodniowe wycieczki, które przełamywały nudę i rutynę siedzenia na plaży, czy nad basenem. Jednocześnie, na studiach zacząłem udzielać się w organizacji IAESTE, której celem było organizowanie praktyk zagranicznych dla studentów. Sam skorzystałem z tej możliwości kilkukrotnie. W ten sposób spędziłem 2 miesiące w Bejrucie, 3 miesiące na Malcie oraz rok w USA. Już wtedy wiedziałem, iż to dopiero początek!
Na poważnie zacząłem podróżować z moją żoną, wtedy jeszcze dziewczyną, w 2015 roku. Zaczęło się nieśmiało od kilkudniowych city-breaków w Rzymie czy Londynie. Z czasem wyjazdy zaczęły być coraz dłuższe, coraz trudniejsze logistycznie i coraz bardziej intensywne. Na ten moment, czyli wrzesień 2023, w tym roku byłem już 3 tygodnie w Tajlandii, tydzień w Albanii, 9 dni w Nowym Jorku, 9 dni w Szwajcarii, na city breakach w Tuluzie, Brukseli, Brugii, Gandawie, Ardenach. A w planach jeszcze miesiąc na Teneryfie i święta w Polsce. Przypominam, iż wciąż pracuję na etacie, dlatego zostałem mistrzem optymalizacji kalendarza, dni urlopowych i świąt. Potrafię dosłownie wycisnąć ostatnią godzinę z kalendarza.
Dlaczego akurat Holandia? Co skusiło Cię żeby tam zamieszkać?
To świetna historia z tłem politycznym! Wiem jak bardzo polityka polaryzuje ludzi, dlatego nie zgadzając się na to co się dzieje w naszym kraju, a jednocześnie będąc pacyfistą, postanowiłem wypisać się z tego cyrku i wyjechać. To nie jest tak, iż żyło mi się źle w Warszawie. Branża IT w Polsce ma się świetnie i na brak pieniędzy czy komfortu życia nie narzekałem. Tyle, iż ta branża ma się doskonale wszędzie na świecie… Moja kosmopolityczna dusza chciała jednak doświadczać więcej, więc zaczęła się analiza miejsc, w których chciałbym żyć. Od idealnego miejsca wymagałem trzech rzeczy: ładnej pogody, języka angielskiego oraz wysokiego poziomu życia. Komora maszyny losującej jest pusta, następuje zwolnienie blokady, zaczynamy losowanie… i padło na Australię. Nie wchodząc w szczegóły, prawie rok zajęło zorganizowanie wiz, pracy oraz mieszkania w Sydney. Bilety w jedną stronę kupione, cały dobytek spakowany w kilku kartonach, pożegnania z przyjaciółmi i rodziną już odbyte, a wynajmowane mieszkanie sprzątnięte i gotowe do oddania właścicielowi. Wtem! Chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach. 3 dni przed wylotem Australia zamknęła granice kraju ze względu na rozprzestrzeniającą się światową pandemię. Wyobraźcie sobie w jak głębokiej i czarnej 'sytuacji’ byliśmy z żoną.
Po trzech miesiącach czytania newsów w stylu 'jeszcze tylko 2 tygodnie’, stwierdziliśmy, iż to zajmie więcej niż 'jeszcze tylko 2 tygodnie’. W tym samy czasie, całkowicie przypadkowo, dostałem ofertę pracy na LinkedInie od rekrutera z Holandii… Wysokorozwinięty kraj? Check. Ludzie mówiący po angielsku? adekwatnie to tak, więc check. Jest ciepło? Nooo powiedzmy, iż zimą nie jest tak zimno jak w Polsce, więc check. Koniec końców, we wrześniu 2020 postawiliśmy pierwsze kroki w Rotterdamie, naszym obecnym domu, gdzie jesteśmy do tej pory.
Jak wygląda Twoje życie codziennie w Holandii?
Lubię mieć wszystko w swoim życiu zaplanowane, dlatego codzienność w Holandii jest bardzo rutynowa. Praca na etacie od 9.00 do 17.00, pięć dni w tygodniu. zwykle chodzę do biura, ponieważ mieszkam zaledwie kilka minut piechotą od niego. Potem każdego dnia jadę na trening, więc z powrotem w domu jestem ok. 20.00 – 21.00. W końcu, wieczorami mam trochę więcej czasu dla siebie, na planowanie kolejnych podróży, sprawy bieżące oraz sociale. Spać chodzę o 2.00. Ten system idealnie działa z moim biorytmem, aczkolwiek zastanawiam się nad pewnymi zmianami, ponieważ poziom kreatywności w okolicach północy zawsze jest niski i nie jestem w stanie poświęcić takiej ilości jakościowego czasu mojemu Instagramowi (oraz innym pomysłom na rozwój internetowej działalności!) jaką bym chciał. A Zuckerbergowe algorytmy tego nie lubią, oj nie lubią
Cały fun zaczyna się w weekendy! W myśl zasady 'work hard, party harder’, sobota i niedziela to te dni, gdy oddaję się swoim pasjom. Zjechałem już wzdłuż i wszerz Holandię, powoli rozpracowuję sąsiadującą Belgię, zacząłem surfować w Scheveningen, uprawiam turystykę rowerową (przede wszystkim po moje ulubione lody nad Morzem Północnym!), biegam za street artem i czytam wszystkie newslettery, które moja skrzynka mailowa zebrała z całego tygodnia.
Kalendarz weekendów mam zawsze ustalony na sześć miesięcy do przodu, trochę ze względu na mój perfekcjonizm, a trochę dlatego, iż na zawody biegowe trzeba zapisywać się często choćby z rocznym wyprzedzeniem. To samo dotyczy biletów lotniczych. Najkorzystniejsze cenowo loty to zwykle te kupione z dużym zapasem czasu. W tym celu ustawiam alerty cenowe na Google Flights, obserwuję długimi miesiącami i jak trafia się promocja to mam pewność, iż kupuję możliwie najlepszą ofertę. Przykładowo, już teraz wiem, iż w maju 2024 lecę do Japonii i polowanie na bilety trwa… Podobnie jak na Toskanię w marcu, czy Szwajcarię w czerwcu. Nie znalazłem jeszcze sposobu jak namówić żonę na marcowy maraton w Barcelonie, ale nad tym też pracuję.
Jak widzicie, fizycznie żyję w Holandii, ale moja głowa już dawno jest nie tylko poza granicami kraju, ale też w przyszłości.
Jak żyje się w Holandii? Jakie są plusy i minusy życia w Holandii?
W dużym skrócie? Żyje mi się tu bardzo dobrze!
Urzekła mnie mentalność Holendrów, ich bezpośredniość oraz podejście do work-life balance. Holendrzy są najmniej pracującym krajem w Europie, a jednak bogatym! Pogoda w Holandii nie rozpieszcza, a pomimo to bardzo dużo czasu spędzają na zewnątrz. W słoneczne dni gwarantuję, iż nie znajdziecie miejsca w parku, aby rozłożyć się z piknikiem! Zimą normą jest oglądanie dzieciaków biegających boso, a w deszczowe dni rodzin spacerujących po plaży. Oni po prostu nie zwracają na to uwagi… Uwielbiam również ten słodki zapach liberalizmu w powietrzu. Tu nie jesteś oceniany, nie ma znaczenia jak wyglądasz, z kim spędzasz noce i na kogo głosujesz. Prawdziwa wolność!
Porządek i bezpieczeństwo w tym kraju również są top. Ulice są czyste, ponieważ służby porządkowe sprzątają je każdego dnia rano. Nie ma dziur w jezdniach, a jedyne porozrzucane śmieci to sprawka mew. Tak w ogóle, to te wredne ptaszyska to jeden z minusów Holandii! Nie ma tu problemu z bezdomnymi, czy przestępczością. Wiele osób może myśleć, iż kanały są idealnym źródłem brzydkich zapachów lub wylęgarnią komarów latem, ale to nie prawda. Holenderskie miasteczka należą do najpiękniejszych na świecie, gwarantuję to! Zapytajcie Holendra, które miasto uważa za najpiękniejsze na świecie, Paryż czy Groningen, i zobaczcie jego reakcję.
Z mojego podróżniczego punktu widzenia, ogromnym plusem Holandii jest jej położenie na mapie Europy. Stąd wszędzie jest blisko. jeżeli chcę zabrać żonę na romantyczną kolację w centrum Paryża to dojadę tam pociągiem w 2:40h. Spacer kanałami Amsterdamu? 45 minut i voilà! Belgijskie frytki i piwo na jednej z najpiękniejszych starówek na świecie, czyli w Brukseli? 1:30h i jestem! Mam również pod nosem jedno z największych lotnisk świata, więc cała Europa jest w zasięgu 'połowy dnia’. Nie tylko zagraniczne podróże są mocną stroną Holandii, ale także transport publiczny! To chyba najlepiej skomunikowany kraj, w jakim kiedykolwiek byłem, zaraz po Szwajcarii. Nie potrzebuję tu samochodu, ponieważ wszędzie mogę dojechać pociągami, które kursują bardzo często. Do Amsterdamu pociąg jeździ średnio co 15 minut. Do Hagi choćby częściej. Co ciekawe, wielu mieszkańców Holandii, pomimo tak dobrego transportu publicznego, wybiera rower jako środek komunikacji, a to dlatego, iż system ścieżek rowerowych jest tu fantastyczny. Całą Holandię można przejechać na rowerze. Drogi rowerowe są nie tylko w miastach, ale także łączą jedno miasto z drugim.
Z moich ulubionych zalet mieszkania w Rotterdamie jest bliskie sąsiedztwo morza! W tym roku otworzono nową linię metra, którą mogę bezpośrednio spod swojego domu dojechać prosto na plażę w Hoek van Holland. Tak, stacja metra jest na plaży! choćby nie wiedziałem, iż potrzebuję tego w życiu – mieć w zasięgu ręki możliwość wypicia kawy z widokiem na morze.
Żeby nie było tak cukierkowo, przejdźmy teraz do minusów mieszkania w Holandii. Przede wszystkim, mało zróżnicowana natura. O ile holenderskie miasta są spektakularne i piękne, tak natura tutaj jest bardzo jednorodna, nudna i nijaka. Po trzech latach mieszkania w Holandii emocjonuję się, gdy zobaczę jakiś pagórek! jeżeli chcę zobaczyć co dzieje się w innym mieście, wystarczy, iż stanę na krześle. Gęstość zaludnienia kraju jest bardzo wysoka, co odbija się kosztem przestrzeni dla dzikiej natury.
Wspomnijmy jeszcze o podatkach! Te są jednymi z najwyższych na świecie i faktycznie serce boli, gdy przychodzi moment rozliczenia PITu. Wysokie są nie tylko podatki, ale również ceny w restauracjach, ceny transportu publicznego, czy prywatnej opieki zdrowotnej. Żeby lepiej zobrazować Wam o jakich kwotach mówię, wyobraźcie sobie, iż jeżdżąc regularnie do Szwajcarii (stamtąd jest firma, dla której pracuję), nie szokują mnie ichniejsze ceny. Ba, często choćby uśmiecham się widząc kawę tylko 1 euro droższą niż w Holandii.
Bardzo ważne pytanie. Czy trzeba znać język holenderski żeby zamieszkać w Holandii?
W Holandii nie trzeba znać języka holenderskiego, aby tam mieszkać i pracować. Pokusiłbym się o stwierdzenie, iż Holandia to kraj dwujęzyczny, ponieważ każdy porozumiewa się tutaj w języku holenderskim i angielskim. Wiadomo, iż lepiej znać język ojczysty danego kraju, zwłaszcza jeżeli planujesz tu zostać na stałe, ale na początku naprawdę nie ma takiej potrzeby. Używanie języka holenderskiego w praktyce również nie jest łatwe, ponieważ Holendrzy widząc twój wysiłek podczas komunikacji w ich języku ojczystym, momentalnie przechodzą na angielski, aby Ci ułatwić konwersację.
Osobiście, nie uczę się holenderskiego. Gdy emigrowałem tutaj, właśnie rozpoczynałem naukę hiszpańskiego i to na nim skupiam swoją uwagę, aby opanować go w stopniu zaawansowanym. Wynika to też z mojej chłodnej kalkulacji. Ile osób na świecie, i w ilu miejscach, porozumiewa się po holendersku? Niderlandy oraz kilka wysepek na Karaibach. Hiszpański jest znacznie lepszą inwestycją. To czwarty najpopularniejszy język na świecie, a jego znajomość będzie przydatna podczas moich przyszłych podróży po Ameryce Południowej, USA i południowej Europie. Tak, świadomie użyłem przykładu USA jako kraju, który jest czwartym największym jeżeli chodzi o ilość osób mówiących po hiszpańsku.
Co było dla Ciebie pozytywnym zaskoczeniem a co rozczarowaniem kiedy przeprowadziłeś się do Holandii?
Przeprowadziłem się do Holandii w trakcie trwania pandemii, dlatego moje pierwsze spostrzeżenia z pewnością były zaburzone i niezgodne z rzeczywistością, która panuje obecnie. Pierwszych kilka miesięcy wszystko było pozamykane, ludzi nie było na ulicach. To był zupełnie inny świat niż teraz!
Zaskoczyła mnie na pewno łatwość z jaką załatwia się tutaj sprawy urzędowe. To prawdziwy szok kulturowy dla kogoś, kto 30 lat spędził w Polsce. Okazuje się, iż w urzędzie chcą Ci pomóc i gwałtownie załatwić Twoje sprawy. A tak w ogóle, to prawie wszystko możesz załatwić online, bez zbędnych komplikacji i rozdmuchanej papierologii. Tutejszy system jest stworzony dla ludzi, nie przeciwko nim.
Rozczarowaniem jest pogoda, która tylko czasem nie bywa wietrzna i deszczowa. Dopiero ten, co mieszka w Holandii, zrozumie czym jest prawdziwy wiatr. Bywają dni, kiedy wieje tak mocno, iż można spaść z roweru! adekwatnie to zawsze tu wieje, a wszechobecność wiatraków ma swoje solidne uzasadnienie.
Pozytywnym zaskoczeniem jest dostępność produktów z całego świata oraz autentycznych restauracji. Tutaj włoskie restauracje prowadzą Włosi, w koreańskich gotują Koreańczycy, a w bliskowschodnich – osoby pochodzenia arabskiego. Na rynkach mogę zakupić produkty po niższych cenach, ponieważ port w Rotterdamie jest jednym z największych na świecie, jest bramą dla Europy, zatem każdy produkt najpierw trafia tutaj.
Dla równowagi podzielę się jeszcze jednym rozczarowaniem. Dostępność toalet publicznych w całym kraju jest niewielka. Zdarza się, iż choćby na stacjach benzynowych ich nie ma. jeżeli już są, to płatne. Pod tym względem, Holandia jest do tyłu w porównaniu do swoich sąsiadów Niemiec, czy Francji.
Jak Holendrzy podchodzą do emigrantów, w tym także do Polaków?
Holendrzy mają świadomość, iż swoje bogactwo budują na pracy imigrantów, dlatego ich szanują, dbają o ich prawa i podkreślają ważność ich pracy. Wielu Holendrów jest przyjaźnie nastawionych i jest gotowa do pomocy, aczkolwiek niezbyt aktywnie będą szukać nowych przyjaźni z obcokrajowcami. W mediach dużo mówi się o integrowaniu ekspatów, imigrantów i uchodźców z lokalną społecznością, ponieważ sami rodowici mieszkańcy Holandii tego chcą.
Oczywiście, iż zdarzają się i tu sytuacje związane z rasizmem, czy wykorzystywaniem pracowników, ale są one bardzo gwałtownie piętnowane przez samych Holendrów.
Czy łatwo jest znaleźć pracę w Holandii?
Jeden rabin powie tak, drugi powie nie. Generalnie perspektywy pracy na rynku holenderskim są bardzo dobre. Nie oznacza to jednak, iż jest łatwo dostać pracę. Panuje tu bardzo duża konkurencja i rynek jest nasycony ekspatami. Z drugiej strony, bardzo dużo firm ma tu swoje siedziby główne lub europejskie oddziały, które cały czas ściągają specjalistów ze swoich dziedzin. Po brexicie sytuacja zmieniła się na korzyść Holandii. Wiele firm, które miało swoje siedziby w Londynie, postanowiło przenieść je właśnie tutaj, aby uniknąć problemów związanych z byciem poza Unią Europejską.
Holandia posiada również sektory, które w Polsce nie są tak popularne, jak na przykład rafineria naftowa czy przemysł morski i portowy. Do tego uproszczona biurokracja, zachęcanie imigrantów 30% zwolnieniem z podatków na okres kilku lat, brak oficjalnego L4 (wiara na słowo, iż źle się czujesz), benefity w postaci zwrotów za dojazdy do pracy, a choćby 40 dni płatnego urlopu czy możliwość pracy w niepełnym wymiarze godzin sprawiają, iż ludzie chcą tu żyć i pracować.
Holandia kojarzy się głównie jako kierunek emigracji. Czy kraj ten ma coś interesującego do zaoferowania pod względem turystycznym? Czy masz jakieś ulubione miejscówki, które mógłbyś polecić?
Oczywiście, iż Holandia ma piękne turystyczne miejsca warte odwiedzin! Kto nie był na kawalerskim wieczorze w Amsterdamie, niech pierwszy rzuci kamieniem! Na szczęście, Holandia to nie tylko Amsterdam. To mnóstwo innych, przepięknych i romantycznych miejsc.
Do jednych z nich należy miejscowość Delft położona pomiędzy Hagą a Rotterdamem. Jest tam wszystko, czego można oczekiwać od Holandii. Kanały, którymi popływacie wynajętą łódką. Główny plac z drugą najwyższą wieżą kościelną w kraju oraz domem wagi po drugiej stronie placu. Genialny holenderski jabłecznik w restauracjach w centrum miasta. Krzywe kamieniczki, oryginalny 300-letni wiatrak oraz kilka interesujących muzeów. Jest tam istotny historycznie Prinsenhof, czyli miejsce, w którym został zabity pierwszy z rodu Oranje, założyciel Holandii i pra-pra-pra-któryś-tam-pra dziadek w tej chwili panującego króla Wilhelma Alexandra. Stąd też pochodzi słynna holenderska niebieska porcelana. Delft to prawdziwa perełka na mapie Holandii i na szczęście dla mnie, jest tylko 20 minut metrem od mojego mieszkania.
Druga propozycja (no bo chyba nie liczymy Amsterdamu, nie? To oczywista oczywistość podczas podróży do Niderlandów) to ogród Keukenhof. Jest jeden haczyk, zanim go odwiedzicie! Tulipany, z których słynie Holandia, kwitną tylko w okresie kwiecień – maj, i tylko wtedy przez okres kilku tygodni ogród jest otwarty dla odwiedzających. I właśnie podczas tego krótkiego okresu jest to najpiękniejszy ogród na świecie, z milionem pięknych tulipanowych kompozycji. Coś niesamowitego! Dodatkowo proponuję przejechać się po całym obszarze Lisse i pooglądać pola tulipanów. Ten kawałek Holandii jest zachwycający o tej porze roku.
Trzecią propozycją niech będzie Scheveningen! Nadmorska miejscowość położona tuż przy Hadze, z ogromnym zabytkowym molo, promenadą, pięknym historycznym hotelem, ogromną szeroką plażą i takim swojskim, nam Polakom znanym, klimatem gofrów, lodów i budek z tanim jedzeniem. Latem są tu tłumy, ale Scheveningen można odwiedzić o każdej porze roku.
Ponadto Holandia jest prawdziwą wylęgarnią wartych odwiedzenia miejsc turystycznych. Jest tu Giethoorn, niewielka miejscowość, która nie posiada dróg, a jedyną możliwością jej zwiedzenia jest rejs łodzią. To miejsce jest niezmiennie w rankingach najpiękniejszych miejsc w Europie. Dla fanów inżynierii są ogromne tamy i mosty, którymi Holendrzy wygrywają walkę z morzem i osuszają swoje tereny. Jest także Utrecht z wyjątkowymi kanałami i piękną do połowy zburzoną katedrą! Mój Rotterdam jest również wyjątkowym miejscem pod względem architektury. Z uwagi na to, iż podczas II wojny światowej został całkowicie zrównany z ziemią, postanowiono odbudować go w sposób bardzo modernistyczny i nowoczesny. Wyliczankę zakończmy wsią z wiatrakami, wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO – Kinderdijk. Piękne i spokojne miejsce położone 14 km od Rotterdamu. Moja mama je kocha!
O czym warto wiedzieć jadąc w podróż do Holandii? Ile dni warto przeznaczyć na taki wyjazd?
Holandia geograficznie leży blisko Polski, dlatego nie spodziewajcie się szoku kulturowego. To nie wyjazd do Indii, czy Dubaju! Zaskoczenia będą przede wszystkim pozytywne, ale są dwie rzeczy, które warto mieć na uwadze. Najważniejsze to zrozumieć, iż rowerzyści w tym kraju są niczym święte krowy w Indiach (oho, a jednak znalazłem analogię między tymi dwoma krajami ). Wszystko im wolno! Należy bardzo uważać przechodząc przez ścieżki rowerowe, ponieważ rowerzyści nie mają w zwyczaju zwalniać. Widoczne to jest zwłaszcza podczas pobytu w Amsterdamie. Tam ze względu na dużą ilość turystów, rodowici mieszkańcy choćby nie kryją swojej niechęci do hord turystów na ścieżkach rowerowych. Warto również zwrócić uwagę na to, czy sklep honoruje wszystkie karty płatnicze. Jeszcze do niedawna główną kartą uznawaną na terenie Niderlandów była karta Maestro. Na szczęście, od 2022 roku Mastercard zaczął wycofywać Maestro z Europy, a od tego roku holenderskie sklepy zaczęły wymianę terminali na te obsługujące Visę i Mastercard. Myślę, iż jeszcze sporo czasu minie, zanim system płatniczy ujednolici się, dlatego bądźcie czujni!
Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to, ile czasu warto przeznaczyć na podróż do Holandii, ponieważ to wszystko zależy! Zależy od upodobań, od tego co ktoś uważa za warte zobaczenia, od pogody… Ja mieszkam tu już 3 lata i jeszcze mi mało! Rodzina i przyjaciele, którzy do mnie przyjeżdżają, zwykle przyjeżdżają na 3-5 dni i wtedy im też jest mało. Myślę, iż 2 tygodnie to taki optymalny okres, w którym można zwiedzić kilkanaście różnych miejsc. A jak chcecie wiedzieć więcej, to napiszcie do mnie, z chęcią pomogę w wyborze fajnych miejsc.
Co sprawia Ci największa przyjemność podczas podróży a co najbardziej męczy?
Dziękuję za to pytanie! Odpowiadając na nie, mógłbym napisać osobną książkę, ponieważ powodów i przyjemności, dla których podróżuję, jest tak wiele! Mówiąc krótko, podróże karmią moje ego. Dosłownie jestem głodny świata. Chcę doświadczać osobiście miejsc, wydarzeń i ludzi. Chcę oglądać na własne oczy zabytki, naturę i sztukę. Chcę próbować lokalnych dań, oryginalnych smaków lokalnych kuchni i street foodu. Chcę czytać o miejscach, wyobrażać je sobie, a potem konfrontować z rzeczywistością. Chcę dotykać różnorodności, rozumieć zwyczaje i poznawać nowe idee. Po prostu jestem ciekaw świata i tę ciekawość chcę zaspokoić. Żeby nie rzucać ot, tak okrągłymi zdaniami, omówmy kilka przykładów!
W dzisiejszym świecie bardzo trudno być odkrywcą. Masowa turystyka, tanie linie lotnicze, blogi podróżnicze i wiele innych mają wpływ na to, iż tak naprawdę doświadczamy tych samych rzeczy. Latamy w te same miejsca, do których Ryanair robi promocje. Jemy w tych samych restauracjach, które pojawiają się w blogowych rankingach. Robimy te same zdjęcia z lokalizacji, które zdobywają najwięcej lajków. Zatem, jak sprawić, żeby nasza podróż była wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju? Dla mnie odpowiedzią jest street art. Ulotna natura sztuki ulicznej sprawia, iż miasto, które w tym momencie zwiedzam, jest unikalne. Mural, na który patrzę, jutro może już nie istnieć. Londyński Shoreditch inaczej wygląda na zdjęciach z mojej ślubnej sesji zdjęciowej, a inaczej z okresu pierwszych wspólnych podróży z żoną. Sztuka mnie fascynuje, bo jest głosem lokalnej społeczności. Komentuje rzeczywistość. Zwraca uwagę na społeczno-kulturowe problemy. Podkreśla piękno okolicy. W swoich podróżach dużo uwagi poświęcam właśnie temu zagadnieniu i wierzę, iż pozwala mi to dotknąć głębiej świata, który poznaję. To taka moja wersja bycia odkrywcą!
Od 2020 roku zacząłem uprawiać tak zwaną turystykę biegową. To moje autorskie określenie na wyjazdy, które motywowane są startami w zawodach, zwykle w maratonach lub biegach ultra. Starając się realizować w sportowych pasjach, połączyłem je z miłością do podróży, czego efektem były wyjazdy do Paryża, Berlina, Brukseli, Frankfurtu i kilku innych miast. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego planowane biegi są zarówno coraz dłuższe, jak i znajdują się coraz dalej na mapie świata. jeżeli wszystko ułoży się po mojej myśli, to w przyszłym roku do tej listy dołożę przynajmniej Toskanię, Chicago oraz Andorę. Po co? A czy wszystkie podróże muszą być dokładnie takie same? Biegając po górach zachwycam się nimi tak samo, jak ci, którzy po nich chodzą, tylko w nieco szybszej wersji. Biegam, ponieważ potem mogę więcej zjeść! A skoro już mowa o jedzeniu, to przejdźmy do mojej trzeciej podróżniczej miłości.
Śniadanie 'na stojąco’ w postaci croissanta oraz kawy we włoskiej restauracji, sataye jedzone na podłodze w indonezyjskim warungu przy polu ryżowym, żeberka z grilla w lokalu na pustyni w Arizonie, czy gorący casserole na zamku w Carcassonne, przyrządzony tak jak 500 lat temu dla rycerzy. To doświadczenia, które na zawsze zapisują się na moim twardym dysku. Wiele turystycznych miejsc zatraca swój oryginalny charakter, ale jedzenie nie. To w nim kryje się oryginalność i historia miejsca, które odwiedzam. Stąd też bardzo dużo wysiłku poświęcam na znalezienie tych miejsc jeszcze przed podróżą. Wybierając restaurację na spontanie mam natomiast zasadę 'tam, gdzie najwięcej lokalsów, tam najlepsze jedzenie’. Sprawdziłem wielokrotnie i działa!
Ja jestem trochę freakiem historycznym i bardzo lubię czytać o historii miejsc, które odwiedzam. Zawsze staram się być przygotowanym merytorycznie do podróży, żeby potem wycisnąć maksymalnie dużo z miejsca, w którym jestem. choćby nie wiecie, jak często zdarza się, iż obserwuję innych turystów będących w danym miejscu, snujących się i choćby niepatrzących tam, gdzie powinni spojrzeć. Często mam ochotę podejść i powiedzieć: 'patrz, o tu człowieku, po to przyjechałeś do tego miejsca, aby zobaczyć ten fragment muru sprzed 1300 lat! I o tu jeszcze, tu jest wyjątkowe okno, którego zrobienie wymagało wyjątkowego kunsztu’. To nie są sporadyczne sytuacje. Ludzie zwiedzają bez świadomości i uważności na dane miejsce.
Tak samo jak lubię jeść lokalne jedzenia, tak samo lubię brać udział w tradycyjnych ceremoniach, miejscowych świętach i obrzędach w danym miejscu. Wiem, iż większość z tych wydarzeń jest skrojona pod turystów i pokazują tylko niewielki fragment tego, jak to wyglądało w oryginale, ale ja to rozumiem. Nie żyjemy w dawnych czasach, aby być świadkami tych zwyczajów, a większość z nich do dzisiaj kultywowana jest tylko ze względu na pasjonatów i możliwości zarobku na turystach. Chociaż są też takie zwyczaje, które na długo zapadają w pamięć. Chociażby walki kogutów, które widziałem w jakiejś górskiej wiosce na Bali, spontaniczny flash mob (ktoś jeszcze pamięta ideę tego?!) przed ślubem na sycylijskim placu, czy mój ulubiony – wyścigi safari podczas Wielkiej Migracji nad rzeką Mara.
To są wspomnienia, które warte są dla mnie każdych pieniędzy i to one napędzają mnie do dalszych podróży.
Co mnie męczy podczas podróży?
Hmm… mówiąc masy turystów i długie kolejki w popularnych miejscach pewnie nie będę oryginalny. Rozumiem, iż też jestem częścią problemu, będąc w tym samym miejscu co 150 tys. innych osób, dlatego nigdy nie narzekam na to głośno. Na szczęście, jest prosty sposób na to! Ludzie z natury są wygodni, żeby nie powiedzieć leniwi, dlatego większość miejsc robi się tłoczna dopiero ok. godz. 11.00, jak już wszyscy się wyśpią i zjedzą śniadanie. Wystarczy wstać wcześnie i najpopularniejsze miejsce odwiedzić rano, w momencie otwarcia. Taki travel hack za free ode mnie!
Co powiedziałbyś osobie, która chce zwiedzać świat a nie wie jak się za to zabrać?
To bardzo proste pytanie akurat. I jeszcze prostsza odpowiedź. Nie od razu Rzym zbudowano. Zacznijcie powoli, małymi krokami, nie rzucajcie się na 4-tygodniowy trudny logistycznie wyjazd do Ameryki Południowej. Zacznijcie raczej od 3-dniowego city breaku w Pradze. Zobaczcie co lubicie robić podczas takiego wyjazdu. Czy więcej euforii sprawia Wam powolne spacerowanie ulicami miast, czy skakanie po 15 atrakcjach każdego dnia, lub może wybranie najładniejszej lokalizacji i spędzenie tam całego dnia? Dopasujcie się ze swoim partnerem, zobaczcie jak reagujecie w podróży, gdy jesteście głodni i nie możecie znaleźć fajnej restauracji. Czy męczą Was kolejki do atrakcji? Czy wolicie brać przewodnika na daną godzinę, słuchać audioprzewodnika, czy raczej analizować po swojemu? Może zwiedzanie miast nie jest dla Was i spanie na dziko, na campingach, pośród gór i natury jest bardziej satysfakcjonujące? Tych kwestii jest bardzo dużo i warto zobaczyć, w czym odnajduje się najwięcej przyjemności podczas takich podróży, a potem tak je optymalizować, żeby maksymalnie dużo dobrego dla siebie wyciskać!
Na przykład, nie polecam podróżować ze mną. jeżeli danego dnia nie zrobię 25 km z buta, to uważam, iż dzień był dniem odpoczynku. Potrafię też stać 4 godziny w kolejce do portugalskiej restauracji, aby zjeść kości. Serio, true story! Dla mnie podróż do danego miejsca zaczyna się dużo wcześniej niż na lotnisku. Mozolnie planuję atrakcje, czytam o miejscach, które chcę zobaczyć, przeglądam inne blogi i szukam tipów. Tak samo wyjazd dla mnie kończy się dużo później, gdy już zrobię kopie zapasowe zdjęć, przejrzę je, otaguję, wrzucę na sociale.
Podróżuję, dlatego iż to kocham, a nie dlatego, iż tak trzeba. Podróżujmy tak, żeby sprawiało to nam możliwie najwięcej przyjemności!
Poprosimy o jedną radę, która powie jak bardziej cieszyć się z podróżowania.
Tylko jedną? Zatem niech będzie techniczna! Zainwestujcie w słuchawki z aktywną redukcją szumów. Jezu wszechmogący, jak bardzo poprawiło to mój komfort podróżowania, to choćby nie jestem w stanie opisać! Koniec z bombelkami płaczącymi cały lot, koniec z głośnymi grupkami turystów siedzących za Tobą w pociągu, koniec z wszechobecnym hałasem, gdy trzeba się wyciszyć. Im więcej odpoczniecie podczas podróży, tym więcej energii będziecie mieć na główne atrakcje podczas wyjazdu!
Gdzie można Cię znaleźć w Internecie?
Prowadzę konto na Instagramie o nazwie
. Tam dzielę się głównie swoimi podróżami, ale także pokazuję zajawkę do street artu, sportowy tryb życia, zawody biegowe oraz codzienne życie w Holandii. Posiadam również fanpage na fb, który traktuje wyłącznie o street arcie: https://www.facebook.com/boch3nstreetart/.
Serdecznie zapraszam!
Wielkie dzięki za rozmowę!