Wczoraj teściowa zebrała całą rodzinę, żeby ogłosić, kto co dostanie. I wiesz, rozumiem, iż można mnie ocenić, ale po prostu aż mnie boli, jak to odbiera mój mąż. Wieczorem jego mama, Janina Stanisławowa, zwołała wszystkich: dzieci, wnuki, synowe. Wyglądało na zwykłe rodzinne spotkanie przy herbacie, ale nie. Chodziło o coś zupełnie innego — postanowiła rozdysponować majątek jeszcze za życia, żeby, jak to ujęła, „potem nie było kłótni”. Tylko iż po tej rozmowie chyba trudno będzie utrzymać spokój w rodzinie.
Kiedy Janina Stanisławowa oznajmiła: „Mieszkanie w centrum Warszawy dostanie młodszy — Tomasz”, ręce mojego męża, Marka, aż drgnęły. A potem dodała: „Starszemu synowi, Markowi, zostawiam domek letniskowy w Zakopanem. Ewa (czyli ja) dostanie rodziną biżuterię i zastawę po babci. Reszta dostanie po trochu — jednym akcje, innym mikrofalówkę, a jeszcze innym stary zegar po dziadku.” Wszyscy przy stole wymienili się spojrzeniami. Delikatnie mówiąc — byli w szoku. A ja? Czulam, jak we mnie wszystko się ściska z poczucia niesprawiedliwości.
Kiedy goście zaczęli się rozchodzić, Marek, mimo iż był skołowany, podszedł do matki. Zapytał spokojnie, bez wyrzutów:
„Mamo, dlaczego tak to podzieliłaś? Twoje prawo, nie protestuję. Ale mogło być inaczej. Po prostu wytłumacz mi — dlaczego?”
I wiesz, co odpowiedziała? Okazało się, iż gdy był młody, rodzice inwestowali głównie w niego. Marzyli, iż zostanie dyplomatą, będzie żył i pracował za granicą. Dumny był cały dom, pomogli mu zorganizować huczne wesele. Wnukiem też się zajmowali, kiedy byliśmy młodzi. Więc, jak twierdzi, starszy syn już dostał swoją porcję wsparcia, uwagi i pomocy.
A Tomasz, ten młodszy, zawsze był zaniedbywany. Ciągle coś — praca, sprawy, starszy syn z problemami… No i wyrósł na zagubionego. Rzucił studia, nie zrobił kariery w sporcie, ożenił się z pierwszą lepszą. Teraz mieszka z żoną i dzieckiem u jej rodziców. On siedzi w domu z malcem, ona zarabia więcej. O własnym mieszkaniu choćby nie marzą. Janina Stanisławowa powiedziała: „On jest słaby, bo wtedy go nie wsparliśmy. Chcę, żeby miał chociaż ten dach nad głową.”
Ale tu jest haczyk — my z Markiem przecież nie żyjemy na garnuszku rodziców. Wzięliśmy kredyt, kupiliśmy własne mieszkanie, pracujemy. Staraliśmy się sami. I dlaczego teraz wychodzi na to, iż jesteśmy „nagradzani” za swoją samodzielność?
Rozumiem, iż takie decyzje to prywatna sprawa. Ale boli. Do żywego. Nie za siebie, tylko za Marka. On milczy, nie narzeka, ale widzę, iż to go dotknęło. I nie wiem, jak teraz mamy się odzywać do Janiny Stanisławowej. Po takim „podziale” choćby mi się z nią nie chce gadać. W końcu kiedy rodziców już nie ma, zostają tylko wspomnienia. A one mogą być piękne… albo gorzkie.