Jak żona zamieniła moje życie w piekło po ślubie: prawdziwe oblicze ujawnione dzięki poświęceniu mamy

newskey24.com 5 dni temu

Dzisiejszy wpis w dzienniu będzie trudny, ale muszę to przelać na papier.

Nigdy nie byłem bogaty – ani markowych ubrań, ani nowoczesnych aut. Dorastałem w zwyczajnej robotniczej rodzinie w Radomiu. Tata odszedł, gdy byłem jeszcze nastolatkiem, a mama od tamtej pory ciągnęła nas oboje na swoich barkach. W dzień sprzedawała warzywa na targu, nocami dorabiała sprzątaniem w pobliskim sklepie. Wszystkie pieniądze szły na jedzenie, rachunki i – przede wszystkim – na moją edukację. Marzyła, bym miał inne życie. Spokojne. Jasne. Pełne sukcesów.

Na drugim roku studiów zakochałem się. Bez pamięci. Głupio. Jej na imię było Jadzia. Piękna dziewczyna, najpiękniejsza na całym wydziale. Wysoka, pewna siebie, z takim głosem, iż kolana same się uginały. Zdobyła choćby tytuł „Miss Uniwersytetu” w tamtym roku.

Nie wierzyłem, iż w ogóle na mnie spojrzy. Ale pewnego dnia, na egzaminie z ekonomii, usiadła obok. O coś zapytała, prosiła o podpowiedź. Pomogłem. Potem – jeszcze raz. Potem – znowu. I tak się zaczęło. Pomagałem jej z referatami, przygotowywałem ściągi. Aż w końcu zaprosiła mnie do kina. Powiedziała, iż chce się odwdzięczyć. Nie wierzyłem własnemu szczęściu.

Rok później oświadczyłem się. Jadzia się zgodziła. Myślałem, iż to szczyt mojego szczęścia. Wydawało nam się, iż całe życie przed nami. Ale już wtedy pojawiły się pierwsze znaki ostrzegawcze. Jej rodzice przyjęli mnie chłodno. Powiedzieli wprost, iż córka mogła znaleźć „kogoś z lepszymi widokami”. Milczałem. Przecież nie kochamy się dla pieniędzy, prawda?

Po ślubie nie mieliśmy własnego mieszkania. Wtedy moja mama – moja biedna, kochana mama – zaproponowała, byśmy wprowadzili się do mieszkania, które odziedziczyła po kuzynce. Sama wróciła do rodzinnej wsi, do starego domku, gdzie spędziła dzieciństwo. Powiedziała: „Mam już prawie sześćdziesiąt, tam będzie mi spokojniej. A wy tutaj zaczniecie swoje życie”.

Jadzia nie była zachwycona mieszkaniem, ale się zgodziła. Jej rodzice podarowali jej na ślub nowe auto. To był prezent specjalnie dla niej – o czym często przypominała. Kiedy pewnego dnia poprosiłem, żeby podwiozła mnie do mamy – zaledwie trzydzieści kilometrów – rzuciła zimno:

„Co, jestem twoją taksówką? jeżeli chcesz, jedź pociągiem. Nie będę się tłukła do twojej dziury”.

Od tej pory jeździłem sam. Raz w tygodniu, bez wyjątków. Przywoziłem jedzenie, leki, pomagałem w domu. Mama nigdy nie prosiła. Ale wiedziałem, iż jej ciężko. Emerytury ledwo starcza.

Tymczasem Jadzia nie odmawiała sobie niczego. Zakupy? Proszę bardzo. Imprezy z koleżankami? Zawsze. Ale gdy prosiłem, żeby pojechaliśmy ze mną do wujka albo na urodziny przyjaciółki mamy, zaczynała awanturę. jeżeli nalegałem – spałem na podłodze, na starym materacu. Bez słów, bez tłumaczeń.

Zaczęła oskarżać mnie, iż „za dużo wydaję na matkę”.

„Ty ożeniłeś się ze mną, czy ze swoją mamą? Przestań jej dawać pieniądze! Jest stara, niech siedzi cicho!” – wybuchnęła pewnego wieczoru.

Patrzyłem na nią i nie poznawałem. Gdzie jest ta czuła, radosna dziewczyna, z którą chodziłem do kina i piłem kawę między zajęciami? Jej miejsce zajęła zimna, wyrachowana kobieta, dla której wszystko było kalkulacją.

Gdy wytłumaczyłem, iż mama jest chora, iż potrzebuje leków, iż bez mojej pomocy sobie nie poradzi – Jadzia wstała i powiedziała:

„Albo wybierzesz mnie, albo niech sama sobie radzi. jeżeli odejdę, nie będę żałować.”

Milczałem. Całą noc nie spałem. Rano zawiozłem mamie zakupy, usiadłem na ławce pod blokiem i po raz pierwszy w życiu rozpłakałem się. Tego dnia podjąłem decyzję. Nie będę wybierał między żoną a matką. Bo jeżeli kobieta zmusza mężczyznę do takiego wyboru – już przegrała.

Sam wniosłem o rozwód. Bez awantur. Bez scen. Spakowałem rzeczy i wyszedłem. Do tego samego mieszkania, które mama oddała nam „na szczęście”. Jadzia wróciła do rodziców. Auto, przyjaciółki, kluby – wszystko zostało przy niej.

A ja? Ja znów mam mamę. Mam ciepło. Mam spokój. Nie żałuję niczego. Zbyt długo przymykałem oczy. Zbyt długo milczałem. Teraz – ani minuty więcej z kimś, komu miłość do matki jest ciężarem.

Czasem trzeba stracić, by odnaleźć to, co prawdziwe.

Idź do oryginalnego materiału