„Twinning means winning” – tak jedno ze zdjęć opublikowanych na swoim Instagramie zatytułowała Veronika Heilbrunner, niemiecka influencerka, była modelka i redaktorka mody, a prywatnie mama dwóch małych chłopców, Waltera i Franka. Do zdjęcia pozowała z tym ostatnim, oboje mieli na sobie brązowe sweterki z prążkowanej dzianiny. Słowa, które w wolnym tłumaczeniu można by przełożyć jako „Bliźniacze stylizacje gwarancją sukcesu”, pasowały więc idealnie. Gdy tylko to zobaczyłam, uśmiechnęłam się pod nosem, bo sama też to robię – swój strój dostosowuję do stylizacji dziecka – i odwrotnie. Takich mam jest zresztą więcej.
Z jednej drużyny, czyli Lara Gessler o tym, jak się ubiera odkąd jest mamą
Najlepszy przykład? Lara Gessler, jedna z dwóch stylowych mam, z którymi postanowiłam porozmawiać, by ich spostrzeżenia porównać z własnymi. – To jest podświadome – mówi mi Lara i tłumaczy, iż nie chodzi o to, by siebie i dziecko ubrać w ten sam kolor lub print i przypominać klony, raczej o to, by wpisywać się w jedną estetykę. – Gdy Nena i Bernard mają na sobie bluzeczki z kołnierzykiem retro albo ubranka w folkowym stylu, sama nie ubiorę się nowocześnie. Chodzi o to, by wyglądać jak z jednej drużyny – wyjaśnia. Odkąd została mamą, jej styl dojrzał, ale przede wszystkim zmienił się dlatego, iż z większą czułością spojrzała na swoje ciało. – Kiedy zobaczyłam, jaki cud mi dało i jaką drogę przeszło, nabrałam dla niego wdzięczności. I spojrzałam na siebie znacznie bardziej łaskawie. Przestałam się przejmować opinią innych ludzi – opowiada Lara. Choć jej strój pod pewnymi względami stał się bardziej praktyczny – zaczęła choćby nosić biustonosze, czego wcześniej nie robiła, i wybiera nieco dłuższe fasony spódnic, w których swobodnie można się schylić – nie jest typem matki Polki w dresie. Lara podkreśla jednak, iż jeżeli ktoś dobrze się w nim czuje, nic nie stoi na przeszkodzie, by go nosić. Grunt, by taki wybór nie wynikał z tego, iż zapominamy o sobie. – Człowiek od razu lepiej się czuje, gdy jest zadbany, a strój pomaga nam poczuć się atrakcyjniej. To dotyczy każdego, ale jako młode mamy szczególnie tego potrzebujemy – mówi Lara. Sama sięga wówczas po kolory, do których zresztą zawsze miała słabość. Zaznacza przy tym, iż nie o samo ubranie chodzi – ono nie wystarczy – ważne, by wygospodarować chwilę dla siebie, a o to najtrudniej, kiedy jest się mamą. Mieć czas się przyszykować, dobrze poczuć w danym stroju. Tym bardziej iż czasem po urodzeniu dziecka nasz gust się zmienia. Lara całkiem zrezygnowała choćby z obcisłych ubrań. – Nie dlatego, iż nie jestem w formie, po prostu mi się zmieniło, może to wynika z tego, iż jestem na innym etapie życia – śmieje się. Nie znaczy to jednak, iż zawsze sięga po rzeczy wygodne i bardzo praktyczne. – Kiedyś nosiłam duże torby, teraz noszę małe, ale to chyba dlatego, iż teraz jeżdżę samochodem – mówi. Dopytuję, czy przesiadła się do niego właśnie z powodu dziecka, i okazuje się, iż tak – ona także po powiększeniu się rodziny kupiła sobie SUV-a. Mimo to szpilek raczej nie założy. – Nie pasują do mojego stylu życia, nigdy też nie wydawały mi się przesadnie eleganckie, a przecież to, co nosimy, musi być zgodne z nami – podkreśla Lara.
Afirmacja kobiecości: Kasia Borkowska jako mama odkryła w sobie kobiecość na nowo
Na szpilki prędzej postawi Kasia Borkowska, PR managerka, influencerka oraz mama kilkuletniego Kubusia i kilkumiesięcznego Jasia. – Wcale nie noszę częściej sneakersów, żeby było wygodniej – śmieje się i dodaje, iż po tym, jak urodziła dziecko, jej styl się zmienił, ale nie w sposób oczywisty. – Pod wpływem ciąży i macierzyństwa bardziej poczułam swoją kobiecość. Zaczęłam podziwiać swoje ciało, a to sprawiło, iż sięgnęłam po trochę inne ubrania. Gdy zostałam mamą, zaczęłam też czuć większą potrzebę podkreślania poprzez ubiór swojej osobowości. Bo łatwo ją utracić w macierzyństwie, kiedy tyle z siebie dajesz dziecku. Paradoksalnie po jego urodzeniu zaczęłam bardziej eksperymentować z modą. Większą wagę przywiązuję do jakości ubrań i wybieram je tak, by czuć się (i wyglądać) w nich dobrze przez cały dzień – zarówno na spacerze z dzieckiem, jak i w pracy czy na lunchu z przyjaciółką. Co ciekawe, kiedy byłam w ciąży, przestałam lubić kolor czarny, mimo iż wcześniej byłam jego wielką fanką, nie mogłam po prostu założyć nic czarnego, i już. Czułam się w nim źle. To zostało mi do dziś. Czasem robię wyjątek na specjalne, bardziej formalne okazje, ale już nie czuję się w czerni tak komfortowo jak kiedyś. Nauczyłam się też, by gdy jestem z synkiem, nie zakładać swoich najlepszych ubrań, bo w każdej chwili mogę zostać ubrudzona – śmieje się. Od kiedy została mamą, Kasia nie rozstaje się z jednym dodatkiem. Domyślacie się? Chodzi o okulary przeciwsłoneczne. – Nie wychodzę bez nich z domu, bo odkąd zaczęły się nieprzespane nocki, nieustannie mam podkrążone oczy. Okularów ma więc całą kolekcję! W przeciwieństwie do Lary Gessler (i mnie) Kasia nie dobiera ubrań tak, by pasować do dziecka. Ale tylko dlatego, iż Kubuś lubi nosić się tak, jak jego tata. Obaj chodzą w czapkach z daszkiem, trampkach i T-shirtach oversize. Często ubierają się tak samo dla zabawy. – Chyba w ten sposób objawia się ich więź – mówi Kasia.
Mommy matchy, czyli jak zmienił się mój styl, gdy zostałam mamą [Magdalena Matuszek]
Spośród wszystkich ubrań, które mamy w szafie, nosimy podobno tylko 20 proc. (co ciekawe, 40 proc. nie zakładamy nigdy!). Nie pamiętam już, kto i jak przeprowadził badania na ten temat, przyjmijmy więc, iż byli to amerykańscy naukowcy, ale wynik zapadł mi w pamięć. Nie chcę szacować, jak bardzo skurczyła się moja szafa wraz z pojawieniem się na świecie mojej córeczki Marylki. Przyczyna była prosta: większość ubrań, które do tej pory nosiłam – T-shirty, pulowery i zabudowane sukienki – w ogóle nie nadawała się do karmienia. W pierwszej chwili sięgnęłam więc po niezbyt lubiane dotychczas koszule (faworyzując te z kołnierzykami w stylu Ganni, bufiastymi rękawami albo uszyte z dżinsu, by zachować resztki dawnego stylu). Kupiłam też trzy niemal identyczne koszule sztruksowe. Nie tylko dlatego, iż były wówczas modne, ale i dlatego, iż były miłe w dotyku, na co zaczęłam zwracać uwagę, przykładając dziecko do piersi. Dresów nie lubiłam nigdy (nawet w czasie pandemii wolałam pozostać w dżinsach), na macierzyńskim nosiłam je bardzo sporadycznie, odkryłam za to szerokie spodnie z dzianiny, a adekwatnie całe dzianinowe komplety w piżamowym stylu. Miękkie, ciepłe i wygodne, a przy tym bardzo stylowe. Tym bardziej iż pokochałam monochromatyczne looki i stonowane odcienie, od których wcześniej zdecydowanie wolałam wyraziste kolory i wzory. Odkąd zostałam mamą, nie mogę już na nie patrzeć, wyjątek robię tylko dla printów drobnych i/lub w pastelowych odcieniach. Także z tego powodu wiele sukienek czy bluzek również poszło w odstawkę. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna. Zastanawiam się, czy silna potrzeba uproszczenia garderoby nie narodziła się po prostu jako odpowiedź na wdarcie się do mojego życia elementu chaosu. Być może jednak naoglądałam się na Instagramie zdjęć oznaczonych hasztagiem #beigeaesthetic i pod ich wpływem uległam trendowi na ubieranie dziecka i siebie w neutralną paletę barw? Niewykluczone, bo zarówno w szafie mojej, jak i mojej córeczki zaczęły dominować beże, kość słoniowa, pudrowy róż, masełkowy żółty i szałwiowa zieleń. Chyba dobrze się stało, iż nasze garderoby się ujednoliciły, bo – tak jak Lara Gessler – podświadomie ubieram małą tak, by nasze stylizacje łączył jakiś wspólny mianownik, a więc w nurcie matchy-matchy. Choć może w tym przypadku bardziej trafne byłoby określenie mommy matchy?