Jak “wyprowadziłem” teściową z domu, nie mówiąc ani słowa przeciw.

newsempire24.com 5 godzin temu

Jak “wykurzyłem” teściową z domu bez pyknięcia słówkiem

Gdy tylko ożeniłem się z Kasią, wydawało mi się, iż z teściową miałem niesamowite szczęście. Nie wtrącała się w nasze sprawy, nie przymawiała, nie sypała radami jak wiele „żonowych matek”. Co więcej, gotowała bosko, zawsze była uprzejma, a choćby zabawna w swoim staroświeckim spojrzeniu na życie. Wydawać by się mogło — idealna teściowa. Ale jak to mówią, nie ma róży bez kolców…

Z początku wszystko było pięknie. Mieszkaliśmy osobno, odwiedzaliśmy ją w weekendy, piliśmy herbatę z szarlotką, słuchaliśmy opowieści z przeszłości. I tak toczyło się swoim rytmem, dopóki nie urodził nam się syn — Mateusz. Wtedy zaczęło się. Najpierw babcia zaglądała raz w tydniu. Potem co drugi dzień. Aż w końcu została u nas na dobre.

Oczywiście, z grzeczności nic nie mówiliśmy. W końcu pomoc w domu to nie ostatnia rzecz, zwłaszcza gdy jest dziecko. Żona wróciła do pracy, a teściowa jak na zawołanie — rosół na kuchni, podłogi lśnią, pranie rozwieszone, dziecko nakarmione i zadowolone. Wydawałoby się — marzenie. Tyle iż to marzenie gwałtownie zamieniło się w upiorny koszmar. Bo teściowa, bez pytania, zostawała u nas na tydzień, potem na dwa. Potem wyjechała „tylko po rzeczy” — i znów u nas.

Żyła z nami jak u siebie: przestawiała meble, chowała moje ulubione kubki, piekła pierogi, gdy miałem ochotę na zwykłą jajecznicę. Przestaliśmy czuć się jak u siebie. Próbowałem delikatnie sugerować żonie, iż może mama odpocznie w swoim mieszkaniu, ale Kasia tylko machała ręką: „No jak jej powiesz? Przecież nudzi się sama, czy naprawdę szkoda ci odrobiny cierpliwości?”

I cierpiałem. Aż do dnia, gdy los podsunął mi genialne rozwiązanie.

Mateusz miał wtedy dwać i pół roku. Pewnego wieczoru podszedł do mnie przed snem i powiedział, iż boi się ciemności. „Tato, w ciemności mieszka Baba Jaga…” — szepnął przestraszony. Starałem się go uspokoić. „Synku, jeżeli się boisz — po prostu się śmiej. Śmiech przepędza wszystkie Baby Jagi. Ty się śmiejesz, a one uciekają!” — rzuciłem bez głębszego zastanowienia. Mateusz kiwnął głową i poszedł spać.

I oto kilka nocy później, o trzeciej nad ranem, słyszę, jak mój syn idzie przez korytarz… i chichocze. Głośno. Preraźliwie. Szczerze. Śmiech roznosił się po całym domu. Omal nie spadłem z łóżka, ale zrozumiałem — idzie do łazienki, „odstrasza” Babę Jagę. Następnego ranka — to samo. I tak noc w noc. Nam, dorosłym, było choćby trochę zabawnie. Ale nie teściowej.

Po kilku dniach podeszła do mnie spięta jak struna i oznajmiła:
— Nie wytrzymam już w tym domu! Tu jakaś ciemność, jakieś zjawy! Dziecko śmieje się po nocach, jakby przez nie ktoś przemawiał! Czuję się nieswojo! Wracam do siebie. A jeżeli przyjadę — to tylko na dzień. I tylko jeżeli oczyścicie ten dom.

Słowa „egzorcysta” oczywiście nie użyła, ale sens był jasny. Skinąłem głową. Żona wzruszyła ramionami — „no cóż, mama to mama”. A ja, starając się ukryć triumf, poszedłem zaparzyć sobie kawę. Sam. Na swojej kuchni. W ulubionym kubku.

Minęły już prawie dwa lata. Teściowa zagląda wyłącznie za dnia — przynosi pierogi, pobawi się z Mateuszem, pogada z Kasią o plotkach. Ale przed wieczorem odjeżdża. Punktualnie. Bez próśb o zostanie. Czasem tylko narzeka na samemu, ale wtedy od razu przypominam sobie o „Babie Jadze” — i wszystko wraca na swoje miejsce.

Morał? choćby najmilsi ludzie potrafią przekroczyć granice. Ważne, by umieć je odzyskać. I uwierzcie, nie potrzeba do tego krzyków, oburzeń ani kłótni. Wystarczy odrobina… wyobraźni.

Idź do oryginalnego materiału