– Tolek, nie przychodź do mnie więcej. Dobrze? – poprosiłam spokojnie.
– Co masz na myśli? Dzisiaj nie przychodzić? – nie zrozumiał Tolek.
…Był wczesny poranek, Tolek stał już w korytarzu, spiesząc się do pracy.
– Nie, w ogóle nie przychodź – doprecyzowałam.
– Hm… Co się stało, Danuta? W porządku, zadzwonię po południu – Tolek pospiesznie pocałował mnie i wybiegł. Zamknęłam drzwi z uczuciem ulgi.
…Długo nie mogłam zebrać się na odwagę, by wypowiedzieć te słowa. Nie były łatwe. Tolek był dla mnie niemal rodziną.
Tej nocy byłam namiętna i żądna. Żegnałam się. Tolek niczego nie zrozumiał, nie domyślił się. Tylko się zdziwił:
– Danuta! Jaka dziś jesteś cudowna. Bogini! Bądź taka zawsze! Kocham cię, maleńka!
…Kiedyś przyjaźniliśmy się jako rodziny. Ja, mój mąż Roman, Tolek i jego żona Wiola (tak czule nazywał swoją Wandę).
Młodość była hałaśliwa, nieokiełznana i szalona. Prawdę mówiąc, Tolek zawsze mi się podobał. Gdy kupowałam sukienkę, buty czy torebkę, myślałam też trochę o nim. Zastanawiałam się, czy spodoba mu się nowy zakup. Wiola była moją najlepszą przyjaciółką.
Ileż razem przeszliśmy! Nie da się opowiedzieć. Wiedziałam, iż Tolek ma do mnie słabość, ale zawsze utrzymywaliśmy dystans.
Na wspólnych spotkaniach Tolek delikatnie mnie przytulał i szeptał do ucha:
– Danusiu, tak za tobą tęskniłem!
W ogóle uważam, iż gdy przyjaźnią się rodziny, zawsze pojawiają się sympatie – mężczyzna do kobiety lub na odwrót. Człowiek ulega pokusom. Niewątpliwie ktoś komuś się podoba, a ktoś inny kocha się w żonie przyjaciela. Dlatego trzymają się razem. Ale tylko do czasu… Nie wierzę w przyjaźń mężczyzny i kobiety. prawdopodobnie między takimi „przyjaciółmi” było, jest lub będzie coś więcej. To jak rozpalać ogień obok stogu siana. Prędzej czy później wszystko spłonie. Może są wyjątki. Rzadkie.
…Mój Roman cmokał z zachwytu i zerkał na Wiolę. Nie raz to zauważyłam i dawałam mu klapsa w głowę.
Roman tylko się śmiał i zaprzeczał:
– Danuta, nie zawracaj głowy! Jesteśmy przyjaciółmi!
A potem, śmiejąc się, dodawał:
– Tylko zmarły nie grzeszy…
W Wioli byłam pewna jak w sobie. Nie przekroczyłaby granicy. Ale mój Roman lubił zbierać maliny w cudzych ogrodach. Dlatego po dwudziestu latach małżeństwa się rozwiedliśmy. Roman ożenił się z jedną z takich „malin”, gdy zaczęła ględzić o przyszłym dziedzicu. Wtedy nasze dzieci były już dorosłe i opuściły rodzinny dom. Spakowałam Romanowi walizkę i pobłogosławiłam na nowy związek.
„No i nadeszła ta samotność” – martwiłam się początkiem.
Wiola z Tolkem często wpadały w odwiedziny i próbowały mnie pocieszać. Muszę przyznać, iż wcale nie cierpiałam. Chociaż wszystkie święta znienawidziłam. Wtedy właśnie błąkałam się po mieszkaniu, uświadamiając sobie pustkę. W święta najbardziej czuć samotność. Nie ma z kim zamienić słowa, pokłócić się, choćby popłakać.
…Po trzech latach Tolek owdowiał. Tak, śmierci nie odgadzisz, nie wyprosisz. Wiola męczyła się przez rok, a przed odejściem zapisała mi swego ukochanego męża.
Powiedziała wprost:
– Danuta, zaopiekuj się Tolkiem. Nie chcę, by dostał się innej. Zawsze cię lubił, czułam to. Żyjcie razem.
Tolek opłakiwał żonę, postawił jej granitowy nagrobek, posadził piękne kwiaty. Z czasem zaczął do mnie zaglądać. Przyjmowałam go z otwartym sercem, pomagając przeżyć stratę. Chciałam obdarzyć go ciepłem, troską, miłością. Mieliśmy wiele wspomnień – radosnych i smutnych.
…Wiele przeszliśmy razem. Dzieliliśmy euforii i smutki. Zbliżyliśmy się jeszcze bardziej.
Ale z czasem zaczęłam się męczyć tą relacją. Drażnił mnie Tolek, kłóciłam się bez powodu, czepiałam się na próżno. Zrozumiałam – to nie to! Nie moje!
Zapach nie ten, łóżko zimne, humoru brak. Wydawało mi się, iż Tolek mówi jak ślepy o kolorach. Jego słowa mnie irytowały. Gadanie od rana do wieczora, a słuchać nie ma co. Tolek był nudny, zbyt drobiazgowy, wybredny w jedzeniu i ubraniach. Krótko mówiąc, jak miesiąc świeci, a słońcem nie jest. Pewnie Wiola bardzo go kochała, skąd znosiła wszystkie jego dziwactwa?
Zaczęłam się męczyć. Może przywykłam żyć sama, bez lokatorów na głowie. Wszelkie uczucia do TolkAle gdy Tolek po raz kolejny zapytał, czy może zostać na kolację, westchnęłam ciężko i podałam mu talerz, bo przecież choćby z walizki bez ucha czasem trudno zrezygnować.