JAK WALIZKA BEZ RĄCZKI…

polregion.pl 2 godzin temu

– Tolek, nie przychodź już do mnie. Dobrze? – powiedziałam spokojnie.

– Co masz na myśli? Dzisiaj nie przychodzić? – nie zrozumiał Tolek.

…Był wczesny poranek, Tolek stał już w przedpokoju, spiesząc się do pracy.

– Nie, w ogóle nie przychodź – doprecyzowałam.

– Hmm… Co się stało, Danka? Dobra, zadzwonię w ciągu dnia – Tolek pospiesznie mnie pocałował i wybiegł. Zamknęłam za nim drzwi. Westchnęłam z ulgą.

…Długo nie mogłam się zebrać, by to powiedzieć. Te słowa nie przyszły mi łatwo. Tolek był niemal jak rodzina.

Tej nocy byłam namiętna i niesyta. Żegnałam się. Tolek nic nie zrozumiał, nie domyślił się. Tylko się zdziwił:

– Danka! No, dzisiaj jesteś niesamowita. Bogini! Bądź taka zawsze! Kocham cię, kotku!

…Kiedyś przyjaźniliśmy się rodzinami. Ja, mój mąż Romek, Tolek i jego żona Wiewióra (tak czule nazywał swoją Wandzię). Młodość była hałaśliwa, nieposkromiona i szalona. Prawdę mówiąc, Tolek zawsze mi się podobał. jeżeli kupowałam sukienkę, buty czy torebkę, to trochę też z myślą o nim. Zastanawiałam się, czy spodoba mu się nowy zakup. Wiewióra była moją najlepszą przyjaciółką. Ile przeszłyśmy razem! Nie da się tego opowiedzieć. Wiedziałam, iż Tolek do mnie pała uczuciem, ale trzymaliśmy dystans.

Na wspólnych spotkaniach Tolek delikatnie mnie przytulał i szeptał do ucha:

– Danka, tak się za tobą stęskniłem!

Ogólnie uważam, iż gdy ludzie przyjaźnią się rodzinami, zawsze jest tam jakaś sympatia. Chodzi mi o to, iż mężczyźni lubią kobietę, albo na odwrót. Człowiek ulega pokusom. Na pewno ktoś komuś bardzo się podoba, a ktoś kocha się w żonie przyjaciela. I dlatego się przyjaźnią. Do czasu… Nie wierzę w przyjaźń między mężczyzną a kobietą. Pewnie między takimi „przyjaciółmi” było już coś w łóżku, jest, albo będzie. Prędzej czy później się „doprzyjaźnią”… To jak rozpalać ogień przy stogu siana. Nie zauważysz, kiedy w końcu wszystko spłonie. Może są wyjątki, ale rzadkie.

…Mój Romek cmokał słodko i zerkał na Wiewiórę. Nie raz to zauważyłam i dawałam mu kuksańca. Romek śmiał się i wykręcał:

– Danka, nie zawracaj mi głowy! Przecież jesteśmy przyjaciółmi!

A potem, z uśmiechem dodawał:

– Nie grzeszy ten, co w ziemi leży…

W Wiewiórze byłam pewna jak w sobie. Nie przekroczyłaby granicy. Ale mój Romek uwielbiał zbierać maliny w cudzym ogrodzie. Dlatego po dwudziestu latach małżeństwa się rozwiedliśmy. Romek ożenił się z jedną taką „maliną”, gdy zaczęła gadać o przyszłym potomku. Wtedy nasze dzieci, już dorosłe, opuściły rodzinny dom. Spakowałam Romkowi walizkę i pobłogosławiłam na drugie małżeństwo.

„No i nadeszło to słynne samotne życie” – martwiłam się na początku.

Wiewióra z Tolekiem często wpadały w odwiedziny i próbowali mnie pocieszać. Muszę przyznać, iż wcale nie cierpiałam. Choć wszystkie święta znienawidziłam. Wtedy właśnie błąkałam się po mieszkaniu z kąta w kąt. W święta najbardziej czuć samotność. Nie ma z kim zamienić słowa, pokłócić się, popłakać.

…Po trzech latach Tolek został wdowcem. Tak, przed śmiercią nie uciekniesz, nie wybłagasz. Wiewióra chorowała cały rok i przed śmiercią zapisała mi swojego ukochanego męża. Tak mi powiedziała:

– Danka, zaopiekuj się Tolkiem. Nie chcę, żeby dostał się innej. Zawsze mu się podobałaś, to czułam. Żyjcie razem.

Tolek opłakiwał żonę, postawił jej piękny granitowy nagrobek, posadził kwiaty na grobie. Z czasem zaczął do mnie zaglądać. Przyjmowałam go z otwartym sercem, pomagałam przeżyć stratę. Byłam gotowa otoczyć biednego wdowca ciepłem, troską, miłością. Mieliśmy z Tolekiem wspomnienia, nad którymi można się było śmiać i płakać.

…Wiele przeszliśmy w życiu. Dzieliliśmy euforii i smutki. Z Tolekiem zżyliśmy się jeszcze bardziej.

Ale z czasem zaczęłam męczyć się tą relacją. Wkurzałam się na niego bez powodu, szukałam dziury w całym, drażnił mnie na każdym kroku. I w końcu zrozumiałam – to nie jest TO. Nie moje!

Zapach nie ten, łóżko zimne, zero humoru. Miałam wrażenie, iż Tolek gada jak ślepy o kolorach. Jego gadanie mnie irytowało. Papla od rana do wieczora, a słuchać nie ma czego. Tolek był nudny, przesadnie drobiazgowy, wybredny co do jedzenia i ubrań. Krótko mówiąc – jak miesiąc świeci, a i tak nie słońce. Chyba Wiewióra bardzo go kochała, skąd cierpliwość na jego fanaberie?

Zaczęły mnie męczyć wyrzuty sumienia. Może po prostu przyzwyczaiłam się żyć sama, bez lokatorów. Cała moja sympatia do Tolką wyparowała bez śladu. Gdy zaczęłam go po prostu wkurzać, zaproponowałam spokojne rozstanie. Postanowiłam: sprawię mu niezapomnianą noc (niech pamięta!) i skończymy to raz na zawsze.

Tolek za to szalał za mną i uważał, iż wszystko między nami jest idealne. Na moje zaczepki odpowiadał naiwnym uśmiechem. Całował mnie po rękach, nie spojrzał krzywo. Nigdy się nie kłócił, nie obrażał.

Czasem tylko mówił z uśmiechem:

– Danka, nie gniewaj się. Wszystko naprawię. Nie uda ci się ze mną zerwać. Nie puszczaj mnie, nie rozluźniaj palców. Kto cię tak pokocha jak ja?

I miał rację – kto? Po jego słowach zwykle topniałam jak świeczka.

…Tolek zadzwonił w czasie przerwy obiadowej.

– Danka! Co się stało? Wszystko w porządku? – zdenerwował się.

– Wszystko dobrze. Przyjdź wcześniej. Strasznie za Tobą tęsknię – wydukałam zawstydzona.

No cóż, myślę sobie – jesteś jak walizka z urwaną rączką: i wyrzucić szkoda, i nosić niewygodnie…

Nasze drogi splotły się nierozerwalnie.

I co mam zrobić? Zostawić biednego wdowca na pastwę losu? Zginie biedak…

Idź do oryginalnego materiału