Dawne to były czasy, gdy pięćdziesięcioletni Franciszek Kowalski, siwiejący kawaler przechwalający się rzekomym intelektem i osobliwym wdziękiem, siedział w swoim starym fotelu na obrzeżach Poznania i głaskał kota Mruczka. Ten sam Mruczek, który swym aroganckim spojrzeniem zdawał się mówić, iż od dawna marzył o ucieczce, ale z litości znosił swego pana. Życie Franciszka w ostatnich latach toczyło się po równi pochyłej. Brak pracy, mgliste perspektywy, a wnętrze jego kawalerki zdobił jedynie wypłowiały tapczan, staroświecki kredens i dywan skrywający paskudną szczelinę w podłodze.
Lecz pewnego dnia los postanowił dać o sobie znać. Franciszek, sącząc tanią herbatę z torebki, wpadł na pomysł, iż pora znaleźć szczęście – nie byle jakie, ale prawdziwe, u boku zamożnej i pięknej kobiety. Jak mawiał jego życiowy mantra: *„Daj mi żonę z pieniędzmi, a odzyskam godność”*. Pracować nie zamierzał – po co, skoro może od razu wskoczyć na wyżyny życia: domowa kuchnia, ciepło i sprzęt AGD ostatniego modelu.
Włączył laptopa, który niegdyś wygrzebał ze śmietnika, zalogował się na popularny portal randkowy i stworzył profil. Szło mu całkiem sprawnie, acz z odrobiną fantazji. Główne zdjęcie przedstawiało nie jego, ale przystojniaka ściągniętego z internetu – muskularnego „Apolla” w eleganckim garniturze, dzierżącego najnowszy iPhone. W opisie napisał:
Imię: Franciszek Kowalski.
Wiek: 38 lat.
Zawód: przedsiębiorca, właściciel firmy.
Hobby: rejsy jachtem, gotowanie (mistrz kuchni!), literatura klasyczna.
Cel: poważny związek z piękną, szczupłą kobietą. Interesują mnie wyłącznie panie zamożne, niepotrzebujące mojego mieszkania.
*„No proszę, jaki ze mnie złoty kawaler”* – pomyślał z satysfakcją Franciszek. *„Teraz to się zacznie!”*
I zaczęło się, choć niezupełnie tak, jak sobie wymarzył. Zamiast dystyngowanych elegantek, odzywały się kobiety, dla których „zamożność” oznaczała trzy koty, manualnie robiony szalik i pracę na kasie w Biedronce. *„Nie, moje drogie, nie dla was tu jestem”* – mruczał pod nosem, ignorując wiadomości. *„Ja szukam bogini z portfelem”*.
Lecz przełom nastąpił, gdy odezwała się Kinga, lat 41. Na zdjęciu – olśniewająca brunetka z uśmiechem wartym milion złotych, w modnym kostiumie. *„Coś w niej jest”* – pomyślał Franciszek. *„Może to moja przeznaczona?”*
– Franciszek, dzień dobry! interesujący profil. Naprawdę pan tak świetnie gotuje?
– Oczywiście! Uwielbiam tworzyć kulinarne arcydzieła. Zna pani tajniki przygotowania ratatouille? To kwintesencja smaku! – odpowiedział, popijając herbatę i przegryzając suchą kromką.
Godzina rozmowy – i Kinga zgodziła się na spotkanie. To był sukces! Franciszek rzucił się w wir przygotowań: wyczyścił garnitur z wesela brata w ’95 roku, ogolił się i posypał przerzedzone włosy talkiem, by wydawały się gęstsze. Umówili się w małej kawiarence.
Przyszedł dziesięć minut wcześniej (choć autobusem) i zajął stolik przy oknie. Kinga okazała się równie wspaniała, co na zdjęciu: szczupła, z zadbanymi dłońmi i zgrabną figurą.
– Dzień dobry, Franciszku – powiedziała uprzejmie, ale gdy się przyjrzała, zmarszczyła lekko brwi. – Wygląda pan… hmm, zupełnie inaczej niż na fotografiach.
Franciszek był przygotowany:
– Ach, to wina aparatu. Zawsze mnie zniekształca! W rzeczywistości jestem o wiele bardziej, ee… charyzmatyczny.
– Rozumiem – odparła, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
Rozmowa szła jak po grudzie. Gdy zaczął opowiadać o swoim „biznesie”, Kinga wydawała się skonsternowana:
– Czym dokładnie się pan zajmuje?
– Trudno to wytłumaczyć. Start-upy, inwestycje… Jesteśmy w tej chwili w fazie „cichej realizacji”.
Kiwała głową, ale w jej oczach widać było chęć ucieczki…
Franciszek poczuł, iż traci grunt pod nogami:
– Wie pani, Kingo, wydaje mi się, iż do siebie pasujemy. Jest pani tak piękna i wyrafinowana. Gotów jestem dla pani na wszystko: gotować, sprzątać, zostać w domu. Będzie pani moją królową!
Kinga zamilkła, odstawiła filiżankę i wypowiedziała słowa, które przeorały jego serce:
– Franciszku, wybacz, ale to dość dziwne. Skąd pewność, iż byłby pan godny kobiety na moim poziomie życia?
Wyrzucił coś o „wrednych jędzach” i „bezFranciszek wrócił do domu, gdzie Mruczek patrzył na niego tym swoim znudzonym wzrokiem, jakby mówił: „No i co, znowu twoje wielkie plany spełzły na niczym”, a on w końcu zrozumiał, iż może prawdziwe szczęście nie polega na szukaniu bogatej żony, ale na pogodzeniu się z tym, co ma – choćby jeżeli to tylko przaśna kawalerka i kot o wyższym IQ niż jego właściciel.