Zobacz oczami wyobraźni tę małą dziewczynkę, która siedzi nad brzegiem rzeki i wymachując nogami wpatruje się uważnie w wodę – poszukuje wzrokiem tycich, kolorowych rybek (lubiłaś tę letnią sukienkę w polne kwiaty, którą kupiła Ci ciotka na piąte urodziny). Dziewczynka jest skupiona, nieobecna, pochłonięta obserwacją. Siedzi tak sobie od lat zatrzymana w tych kilku chwilach. I czeka.
Popatrz na chłopczyka, który na niemodnym dziś dywanie bawi się autem, jeżdżąc w przód i w tył, po bordowych liniach tworzących wzory kwiatów, a według małego – tylko jemu znane drogi (ten poobijany niebieski resorak znaleziony przed blokiem był Twoim ulubionym). Chłopiec bawi się tak od lat, jeździ wciąż tą samą wyimaginowaną trasą. I czeka.
A tak naprawdę czekasz Ty i czekam ja – dorosła kobieta, dorosły mężczyzna, w których jątrzą się rany z dawnych czasów. Zasklepiają się na chwilę i otwierają od nowa. Tak w kółko.
Czekamy, choć tego nie wiemy, aż będziemy gotowi usiąść obok tej dziewczynki nad brzegiem wody i objąć ją tak, jak nas jeszcze nigdy nikt nie objął, by cicho i czule, tak bardzo czule ukoić dziecięcą ranę. Objąć strach, wstyd i poczucie winy, trzymać małą w ramionach tak długo, aż zwolni nasz ucisk, spojrzy nam w oczy łagodnie i oddali się z lekkością.
Czekamy, aż położymy dłoń na ramieniu tego chłopca, kucając przy nim tak blisko, jak tylko się da, spojrzymy w smutne oczy i przytulimy pewnie – łagodnie, ale pewnie. Będziemy go tulić, gdy zaszlocha, gdy będzie drżał i ocierał łzy. A kiedy rozpuści się każda cząsteczka bólu zamrożona w nim przez te wszystkie lata, mały schowa ukochane auto do kieszeni i zniknie, nim uniesiemy powieki.
Wrócimy jeszcze nad ten brzeg, postawimy stopy na tamtym dywanie. I raz jeszcze weźmiemy siebie w ramiona. Każdy powrót stamtąd będzie lżejszy, a ból coraz mniej dotkliwy. Aż się wysyci, wygasi i zniknie.
Anna Ślubowska