Dziś zapiszę coś w dzienniku, bo sytuacja była… no, typowo polska.
„- Jak to – rozchorował się? W jakim jest stanie? – aż krzyknęła teściowa.
– Śpi. Ale nic poważnego, lekka gorączka, zima się zaczęła.
– To nie zwykła zima! To przez twoją pracę, przynosisz z tej kasy różne zarazki do domu! Ile razy ci mówię – zmień pracę!
Zosia spała, gdy nagle rozległ się głośny dźwięk – ktoś otworzył drzwi wejściowe! Przetarła oczy i spojrzała na zegarek – dopiero ósma rano!
– Krzysiu, kochanie, to ty? – zdziwiona zapytała, nasłuchując odgłosów w mieszkaniu.
Nie było odpowiedzi. Tylko usłyszała, jak ktoś otworzył drzwi do łazienki i zamilkł
Zosia narzuciła szlafrok i pobiegła boso do łazienki.
Otworzyła drzwi i oniemiała.
Jej Krzysiek stał przed lustrem, rozciągając usta, i przyglądał się swojemu wystawionemu językowi.
– Zosia, a to prawda, iż jak się człowiek rozchoruje, to ma biały język? – zapytał.
– A ty co, chory jesteś? – sennie odparła Zosia.
– Chyba tak – odpowiedział i zaniepokojony dotknął czoła. – Potrzebuję termometru. Gdzie go mamy? Położę się. Z pracy mnie choćby zwolnili. Pewnie trzeba wezwać lekarza.
Zosia wyciągnęła termometr. I tak – 37,2. No tak, zaczęła się zima, Krzysiek się rozłożył. Lekarka przyszła po godzinie, dali zwolnienie.
Zadzwoniła do swojej mamy:
– Mogłabyś zabrać Stasia z przedszkola? Do domu nie może – Krzysiek chory.
Mama aż się ucieszyła – uwielbiała wnuka, mieszkała sama, a Staś był dla niej radością.
– A co z Krzysiem? Coś poważnego?
– Nie, nic takiego. Była lekarka, dali zwolnienie, przepisali leki, będzie odpoczywał.
– A ty jak się czujesz? – zmartwiła się mama.
– Wszystko w porządku! Mam drugą zmianę, poproszę teściową, żeby wieczorem zajrzała, sprawdziła Krzyśka. I tak cały tydzień druga zmiana. No trudno, dzięki, mamo, ustaliliśmy.
No to co robić? Trzeba ugotować lekki rosół z kury, a więc trzeba jeszcze biec do sklepu, oprócz apteki. Wyciągnąć z zamrażarki udka kurczaka, kupić marchewkę i ziemniaki.
W aptece wzięła wszystko, co potrzebne. W porze obiadu obudziła męża.
– Krzysiu, wstań, zjedz rosół – Zosia potrząsnęła nim za ramię.
Zaskoczony Krzysiek usiadł na łóżku.
– Oj, coś mi niedobrze! A możesz mi przynieść rosół do łóżka? Nie mogę dojść do kuchni.
– Naprawdę tak źle? No dobrze, przyniosę. Potem zmierzysz temperaturę
Zjadł rosół, zmierzył – przez cały czas 37,2. Zosia dała tabletki. Krzysiek odwrócił się twarzą do ściany i znów zasnął. No, chwała Bogu. Tylko żeby ona nie zachorowała – mężowi płacą pełne zwolnienie, a u Zosi w sklepie z tym ciężko. A w domu kredyty, Zosia nie może się rozchorować. Zadzwoniła do teściowej:
– Halino, Krzysiek chory. Jak coś – wieczorem go sprawdź. U nas wieczorem zawsze dużo klientów, nie będę mogła do niego dzwonić.
– Jak to – chory? W jakim stanie? – aż krzyknęła teściowa.
– Śpi. Ale nic poważnego, lekka gorączka, zima się zaczęła.
– To nie zwykła zima! To przez twoją pracę, przynosisz z tej kasy różne zarazki do domu! Ile razy ci mówię – zmień pracę!
– Halino, przecież ja nie jestem chora! Sami mówiliście, iż Krzysiek w dzieciństwie od razu się rozkładał. Mrozy przyszły, więc tu nie moja wina
Żeby nie przedłużać rozmowy z teściową, Zosia gwałtownie ją zakończyła. Halina uwielbiała robić z igły widły, i pewnie za godzinę już tu będzie. No trudno, niech spojrzy, zwłaszcza iż Zosia musi zbierać się do pracy.
I tak się stało – teściowa przybiegła z pudełkami różnych ziół dla syna, mówiąc – nie zaszkodzi. No to dobrze, ona wie lepiej. Wzdychała i jęczała, zmieniając synowi koszulkę na suchą, wykrzykując:
– Jak ty możesz pozwolić, żeby leżał w mokrej koszulce? Jeszcze bardziej się rozchoruje! Jak ty tego nie pilnujesz?
– Halino, on do tej pory spał, co miałam zrobić?
Zosia poszła do pracy. Po kilku godzinach poczuła słabość. No i po niej – też chora! Ale nie może dać po sobie poznać, musi chociaż dokończyć zmianę. Wieczorem zmierzyła temperaturę – wyższą niż mąż. Chciała poskarżyć się Krzysiowi, ale ten był zajęty sobą.
– Coś mnie trzęsie i skręca. Mama dała mi herbatę z malinami i miodem, niby lepiej, ale do nocy znowu niedobrze. Co mam wziąć?
– Wiesz, mnie też coś nie pasuje
– No to ty też coś weź – powiedział Krzysiek i znów spojrzał na swój język w lustrze. – No proszę, ciągle biały.
Tak, nie może zachorować! I nie ma się komu poskarżyć: jeżeli powie mamie, ta będzie dzwonić co pięć minut z radami, jeżeli teściowej – będzie oskarżać, a mąż i tak żyje w swoim świecie.
Podjęła decyzję – nie narzekać, po cichu brać leki i chodzić do pracy. Kredyty same się nie spłacą
Cały tydzień Krzysiek rozkoszował się swoją chorobą, i zdawało się, iż nie ma nieszczęśliwszego człowieka – choćby gdy termometr pokazywał równo 37, mówił, iż bardzo mu źle.
Teściowa nasiliła wizyty z ziołami i naparami. Zosia najmniej chciała się z nią widywać w domu, bo wyglądała kiepsko.
Mąż nic nie zauważał – spał, oglądał telewizję lub telefon. Wracając do domu, Zosia mierzyła temperaturę, i dopiero czwartego dnia było w normie.
Słabość była, ale jakoś przetrwała. Krzysiek leżał znacznie dłużej, i wymagał więcej – jedzenie do łóżka, zmierzyć temperaturę, przynieść picie.
Teściowa mówiła, iż w dzieciństwie często chorował, ale teraz pierwszy raz w pięcioletnim małżeństwie się rozchorował, i to było nie do zniesienia!
Lekką niedyspozycję znosił z trudem, ciągle narzekając.
W następnym tygodniu go wypisali. Stasia zabrali do domu. Jut












