Jak spędzało się święta w dawnej Warszawie? Opowieść wigilijna z Pragi

przegladpraski.pl 3 dni temu

To opowieść o dawnej Pradze, o wigilijnych tradycjach i atmosferze, która towarzyszyła mieszkańcom w czasie świąt Bożego Narodzenia. Wędliniarnie, rzeźnicy, cukiernicy, sklepy rybne i odzieżowe – ulica Stalowa niegdyś w niczym nie ustępowała Marszałkowskiej. Nieme seanse w praskich kinoteatrach, ślizgawki na Targowej. – Dziadku, a jakie ty prezenty dostawałeś, gdy byłeś dzieckiem – zapytała mnie wnuczka, i rozpocząłem opowieść. Zawsze chętnie wraca się do kraju lat dziecinnych.

Urodziłem się cztery lata po odzyskaniu przez Polskę Niepodległości, a dwa lata po najeździe bolszewickim. Spustoszony przez zaborców kraj powoli odzyskiwał siły. Wspominam o tym, abyś wiedziała, w jak trudnych latach przebiegało nie tylko moje dzieciństwo. Przecież w 1922 r. moja mama, a twoja babcia, za bochenek chleba płaciła milion marek. Jeszcze złotówek nie było. Pamiętam, jak kilka lat później, gdy miałem cztery, może pięć lat, ulubionym miejscem zabaw z synem sąsiadów była zabawa w sklep z resztkami chyba miliardów marek pozostałych w wielkim wiklinowym koszu do bielizny. Mama wtedy mówiła, iż zawartość kosza nie starczyłaby na kupno małej paczki zapałek.

Paweł Elsztein podpisuje swoją ostatnią książkę. Fot. Anna Straszyńska.

Nasza kamienica była miejscem jednej wielkiej rodziny

Boże Narodzenie to oczywiście największa euforia dla najmłodszych, a duży kłopot dla mamuś i babć. Bo to one już kilkanaście dni przed świętami sprzątały, czyściły, gromadziły żywność i denerwowały się, najczęściej niepotrzebnie, czy aby mają dobry przepis na ciasto, na piernik albo na nóżki wieprzowe w galarecie. Niektóre tajemnice dobrej kuchni przekazywały sobie życzliwe sąsiadki. Bo niegdyś nasza duża kamienica była nieomal miejscem jednej wielkiej rodziny. jeżeli sąsiadka z parteru robiła pierożki z serem, to wiadomo było, iż poczęstuje tym smakołykiem dzieci sąsiadów choćby z czwartego piętra. A gdy ktoś poczuje zapach smażonych placków ziemniaczanych, to z góry było wiadomo, iż pani z drugiego pietra, ta bezdzietna, zaprosi niemal pół domu najmłodszych lokatorów. Nerwowy, przedświąteczny nastrój gospodyń domowych udzielał się wszystkim. Pamiętam, jak dbano, aby zachować ciszę i nie hałasować, gdy wyrobione ciasto w miskach rośnie na drożdżach przed wstawieniem do pieca. Dodam – węglowego, na cztery fajerki z piekarnikiem. Gdyby ktoś stuknął nogą o podłogę, ciasto by opadło i do pieczenia się nie nadawało. Jednak zawsze wszystko się udawało.

Co królowało na stołach w święta?

Zapewne zapytasz, co tam jedliśmy ponad 80 lat temu. W Wigilię zawsze były zupa grzybowa albo barszcz czerwony, śledź, ryba gotowana i smażona oraz faszerowana zwana „po żydowsku”, wybór ciast znakomity. W dni świąteczne królowały mięsiwa i bigos, schab pieczony, indyk lub kurczak, a czasami zając. Z tym zającem to zawsze był kłopot. Mama nie bardzo umiała się z nim rozprawić. Tylko dzięki pomocy jednego z moich stryjków, zawodowego kuchmistrza, możliwe było przepisowe przygotowanie obdartego ze skóry szaraka. Mięso jego było kruche i suche. Musiało być zatem naszpikowane paskami słoniny. Przeróżne przyprawy, w tym śmietana, a z jarzyn czerwone buraczki, tworzyły smakowitą kompozycję. Dodam tylko, iż za tym przysmakiem dorosłych nigdy nie przepadałem. Wolałem ciasta, ciasteczka oraz znakomite galaretki owocowe i kremy.

Praga pamięta o Marszałku

Choinkowe łańcuchy z bibułki, wydmuszki z jajek i świeczki

Zawsze mieliśmy choinkę. Wysoką pod sam sufit. Obwieszaliśmy ją, razem z Mamą, własnej roboty kolorowymi łańcuchami. Mama potrafiła z arkusza bibułki wyczarować długi łańcuch zmarszczony w harmonijkę. Nie mieliśmy zbyt dużo tak później modnych bombek szklanych. Przeważały wydmuszki z jajek oklejane kolorowym papierem, cukierki specjalnie choinkowe. Długie o różnych smakach, czekoladowe figurki, no i koniecznie małe pięknie pachnące czerwone jabłuszka. Uzupełnieniem wystroju drzewka były oprawki dla świeczek. Parę lat później pojawiły się lampki elektryczne. Były tylko nieco mniejsze od żarówek oświetleniowych, ale w różnych kolorach.

Husarz na drewnianym koniku i komplet ołowianych żołnierzy

Pod choinką składano prezenty. Na dobrą sprawę dzień przed Wigilią był oczekiwaniem na wielką niewiadomą. Co też przyniesie ten Święty Mikołaj? Pierwsze prezenty, o ile dobrze pamiętam, to były zabawki. Na przykład husarz na koniku drewnianym, komplet żołnierzy ołowianych. Od stryjka dostałem dwururkę, strzelbę myśliwską na kapiszony. Ktoś podarował mi pistolet korkowiec. Zawsze chciałem mieć czapkę ułańską i szablę. Coś takiego również dostałem. Te militarne prezenty niewątpliwie związane były z minionymi latami wojen. A czasy Księstwa Warszawskiego były jakby wczoraj. Pod koniec lat 20. z reguły dostawałem od Ojca książki. Z wielkim wzruszeniem zawsze sięgam do przechowywanej od 1929 r. książki Władysława Umińskiego „Samolotem dookoła świata”. To dzięki niej nieomal całe życie poświęciłem lotnictwu.

Oświetlona choinka na pl. Piłsudskiego w Warszawie (1938 r.). Zbiory NAC

Zanim pojawiły się słuchawkowe odbiorniki radiowe, w domu mieliśmy gramofon. Z doskonałym mechanizmem sprężynowym. Wyposażony był w dużą tubę metalową. Tata kupił go na Gwiazdkę. Lubił muzykę. Sam zresztą grał na gitarze.

Nieme seanse w praskich kinoteatrach

W dni świąteczne odwiedzaliśmy tradycyjne szopki. Te u kapucynów przy Miodowej były najciekawsze, bo zmechanizowane. W naszej parafii u św. Floriana w Domu Parafialnym przy ul. Floriańskiej wyświetlano filmy religijne oraz wystawiano amatorska jasełka. Kina praskie i teatrzyki prześcigały się w organizowaniu przedpołudniowych przedstawień i seansów dla dzieci oraz młodzieży. Kinoteatry praskie, a było ich sporo, zapraszały dorosłych na premiery filmów – jeszcze niemych – oraz na spotkania z popularnymi artystami rewiowymi.

Na wiele dni przed świętami sklepy, bazary praskie wypełnione były towarami po brzegi. Moja Mama twierdziła zawsze, iż nie musi daleko chodzić po zakupy. – Czego nie dostanę na ul. Stalowej – mówiła – nie dostanę choćby na Marszałkowskiej. I miała rację. Na ul. Stalowej było wszystko. Wędliniarnie, rzeźnicy, cukiernicy, sklepy rybne, odzieżowe. Ruch tutaj był wielki. Wzmacniali go podwarszawscy gospodarze dowożący swoje produkty – masło, mięso, drób, warzywa i dziesiątki innych towarów.

Gwiazdka dla dzieci pracowników miejskich zorganizowana przez Samorząd m.st. Warszawy w sali Rady Miejskiej w Warszawie. Zbiory NAC.

Ślizgawki na praskich podwórkach i placach

Jeśli zima dopisała, to gdy tylko pojawiły się pierwsze mrozy, ruszały praskie ślizgawki. Ta największa w ogrodzie Raua przy ul. Floriańskiej, podwórzowe i placowe np. w miejscu, gdzie dziś stoi gmach Poczty Polskiej przy al. Solidarności (róg ul. Targowej). Dwie duże ślizgawki organizowano na dwóch jeziorach – Kamionkowskim i na jego odnodze bliżej nasypu kolejowego.

Zawsze okres świąteczny sprzyjał czynom charytatywnym. Parafie praskie organizowały posiłki, apelowały o wspomaganie biednych. A tych niestety nigdy nie brakowało. Widomym dowodem były kolejki kobiet i mężczyzn przed ośrodkami opiekuńczymi kościołami oraz domami zakonnymi.

Nie wiem, czy ta moja opowieść nie wyda się wnuczce bajką starego człowieka tęskniącego do beztroskich lat dziecięcych, których już nikt nie przywróci.

Idź do oryginalnego materiału