Moja mama nie oddaje mi mojej córki — swojej wnuczki. Co mam zrobić?
Mojej przyjaciółki Ewy nie poznałbyś teraz. Jest jak cień siebie samej — przygnębiona, zagubiona, z oczami pełnymi niepokoju. A ja, jako jej bliska osoba, wiem, iż przyczyną jest jedna rzecz: jej własna matka nie chce oddać jej córki. Tak, brzmi to absurdalnie, ale rzeczywistość bywa okrutna.
Wszystko zaczęło się sześć lat temu. Ewa przechodziła wtedy trudny rozwód. Jej mąż okazał się tyranem — kontrolował każdy krok, przeszukiwał jej telefon, robił sceny zazdrości choćby o kolegów z pracy. Aż w końcu… uderzył ją. Wtedy Ewa, bez wahania, złapała dwuletnią Zosię i uciekła. Zniknęła, gdy był w pracy — bez pieniędzy, bez planu, ale z ogromnym strachem o siebie i dziecko.
Wróciła do rodzinnej wsi pod Białymstokiem, gdzie mieszkała jej mama. Było ciężko — brakowało na wszystko. Wtedy podjęli decyzję, która wydawała się sensowna: Ewa pojedzie do Warszawy zarabiać, a córka zostanie na jakiś czas z babcią. „Na kilka miesięcy” — mówili. Ale miesiące zamieniły się w lata.
Ewa harowała. Bez odpoczynku, bez wolnych. Wynajmowała malutki pokój, oszczędzała na wszystkim, ale regularnie wysyłała pieniądze — na jedzenie, ubrania, wszystko dla Zosi. Odwiedzała dziecko raz na miesiąc, czasem rzadziej, bo Warszawa była daleko, a pracy było mnóstwo.
Minęło sześć lat. Zosia ma już osiem, chodzi do drugiej klasy. Przez cały ten czas wychowywała ją babcia. Kocha ją — to oczywiste. Dziewczynka przywykła do niej, do domu, do rutyny. Ale u Ewy wszystko się zmieniło: ma stabilną pracę, nie najgorszą pensję, wynajmowane mieszkanie i — co najważniejsze — u boku mężczyznę, który chce być dla Zosi ojcem, stworzyć prawdziwą rodzinę.
Ewa od dawna marzyła, iż gdy wszystko się ułoży, zabierze córkę do siebie. Tak się umówiły z mamą — iż jak tylko stanie na nogi, wtedy Zosia zamieszka z nią. I teraz jest ten moment. Ale mama nagle zmieniła zdanie.
Najpierw poprosiła, żeby poczekać do końca roku szkolnego — nie ma sensu zmieniać szkoły w środku semestru. Ewa się zgodziła. Lato minęło, ale zamiast pakować walizki, babcia powiedziała:
— Zosi u mnie jest dobrze, na wsi, na świeżym powietrzu. A u ciebie zaduch, beton i obcy facet w domu. Nie wiem, czy to bezpieczne.
Ewa próbowała tłumaczyć, iż Piotr jest odpowiedzialny, iż kocha je obie i chce być ojcem dla Zosi.
— Ale choćby nie jesteście po ślubie! — odparła matka. — Nie mogę powierzyć wnuczki komuś, kogo nie znam. A jeżeli okaże się taki jak twój były?
Gdy Ewa stanowczo oznajmiła, iż zabiera córkę, mama postawiła sprawę na ostrzu noża:
— Nie wiem, czy w ogóle dasz radę jej zapewnić odpowiednie warunki. Niech najpierw to udowodnisz. Wtedy, może, oddam.
Ewie zabrakło ziemi pod nogami. Sześć lat ciężkiej pracy, wyrzeczeń, by w końcu znów być mamą na pełen etat, a nie tylko wizytacyjnie. A teraz… teraz ktoś kwestionuje jej prawo do własnego dziecka.
Piotr mówi jej wprost:
— Jesteś matką, masz pełne prawa. Jedź i zabierz Zosię. Nikt nie może ci zabronić. Nie jesteś pozbawiona praw rodzicielskich, nie masz problemów z prawem, nie pijesz. Czego się boisz?
Ale serce Ewy jest rozdarte. Nie chce wojny z matką. Nie chce wyrywać Zosi jak walizki. Bo dziewczynka kocha babcię. A mama… mama naprawdę pomogła, gdy nie było wyjścia. Czy wdzięczność nie powinna jej dać trochę cierpliwości?
Tyle iż jej cierpliwość się skończyła. I boli, bo teraz musi wybierać między sercem a rozumem, między córką a matką, między przeszłością a przyszłością.
A ty co byś zrobił? Słuchałbym przeczuć matki, która boi się o wnuczkę? Czy Ewa ma prawo wreszcie być pełnoprawną mamą — nie tylko na weekendy?
Zosia jest już duża. Może sama marzy, żeby mama była częścią jej codzienności. Ale decyzja należy do dorosłych. I jak to zrobić, żeby nie zniszczyć wszystkiego — Ewa jeszcze nie wie…