Jak oduczyłam teściową od niespodziewanych wizyt: zemsta, której się nie spodziewała

newsempire24.com 5 dni temu

Jak nauczyłam teściową, żeby nie wpadała bez zapowiedzi: zemsta, której się nie spodziewała

Kiedy wychodziłam za mąż za Jacka, myślałam, iż najgorsze już za mną — ślub, przeprowadzka, przyzwyczajanie się do nowego życia. Ale nie przypuszczałam nawet, iż najtrudniejsze w naszym małżeństwie nie będzie codzienność, rachunki ani różnice charakterów, tylko jego mama — Bronisława Stanisławówna. Kobieta, która uważała za swój obowiązek codziennie przypominać nam, iż to ona jest najważniejszą osobą w życiu swojego syna.

Na początku wydawało się to niemal niewinne: wpadała do naszego mieszkania w Bydgoszczy „tylko na chwileczkę”, przynosiła barszcz, domowe pierogi, opowiadała, jak źle spała w nocy. Ale ta „chwileczka” ciągnęła się godzinami, a wizyty z kilku razy w tygodniu zamieniły się w codzienny obowiązek. Słyszałam dzwonek do drzwi i wiedziałam — spokój się skończył, Bronisława Stanisławówna przyszła sprawdzić, czym oddycham.

Nie obrażała mnie wprost. Wręcz przeciwnie — sypała komplementami, ale tak nachalnie, iż zaczynało to brzmieć jak kpina. „Ojej, Kinga tak świetnie gotuje! Toż to synowa jak z marzeń!” — powtarzała przy każdej okazji, zwłaszcza gdy byli goście. A potem dodawała: „Choć mój barszcz zawsze był lepszy… no, ale może się jeszcze nauczy”.

Najbardziej wkurzało mnie nie to, tylko to, iż przychodziła bez uprzedzenia. Po prostu wstawała rano, wsiadała do autobusu, jechała przez pół miasta — i stała pod naszymi drzwiami. Często, dodam, akurat gdy mieliśmy gości. Wtedy Bronisława Stanisławówna zaczynała swoje teatralne występy. Albo łapała się za serce i narzekała, iż nie nalalam jej herbaty, albo urządzała „przegląd” dlaczego ręczniki w łazience są nieodpowiedniego koloru. Wszystko na oczach moich koleżanek albo rodziców.

Ale najbardziej wkurzające było, gdy pewnego dnia wróciłam z pracy, a ona wyciągnęła z szafy wszystkie moje komplety bielizny i z kamienną twarzą pokazywała, jak „powinno się je prać”. Wtedy poczułam wstyd, jakiego nie czułam choćby jako nastolatka. Chciałam zapaść się pod ziemię. Ale milczałam — Jacek zabronił mi kłócić się z matką, twierdząc, iż robi to wszystko „z wielkiej miłości”.

„Ona się tylko troszczy!” — powtarzał. — „Mama mówi o tobie tylko dobrze. To ty masz do niej pretensje?”
„Dobrze?! Słyszysz tylko połowę. Nie widzisz, jak się zachowuje, gdy ciebie nie ma.”

Żyliśmy z Jackiem tylko rok, ale w tym czasie czułam, jakbym postarzała się o dziesięć lat. Kłótnie, irytacja, przemęczenie. Kochałam swojego męża, więc choćby nie dopuszczałam myśli o rozwodzie. Ale dłużej nie mogłam milczeć.

I nagle stał się cud — Bronisława Stanisławówna się zakochała. W wieku sześćdziesięciu lat poznała wdowca, zaczęła się z nim spotykać i zniknęła z naszego życia. choćby przed sobą nie chciałam przyznać, jak bardzo cieszyłam się z tej przerwy. Ale nie trwała długo.

Wkrótce oznajmiła, iż wychodzi za mąż. Moje uczucia były mieszane — z jednej strony ulga, z drugiej gorycz, iż ona układa sobie życie, a ja wciąż chodzę na palcach we własnym mieszkaniu. Wtedy wpadłam na pomysł — skoro tak lubiła wchodzić bez pytania, oddam jej tym samym.

Nadszedł dzień, gdy u niej w domu był jej narzeczony. Zadzwoniłam do drzwi. Bronisława otworzyła, a ja, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, weszłam do środka, jakby to był mój drugi dom.

„Dzień dobry, Bronisławo Stanisławno, jakież u pani przytulnie! Ależ te zasłony — cudo po prostu. Muszę sobie takie kupić. A gdzie pani znajduje takie cudowne środki czystości? Tu wszystko lśni, aż oczy bolą” — gadałam nieszczerze uprzejmie, przechodząc z pokoju do pokoju.

Zachowywałam się dokładnie tak, jak ona u nas — wchodziłam bez pukania do sypialni, sprawdzałam, co pachnie w kuchni, poprawiałam poduszki na kanapie. I oczywiście, przy narzeczonym, oznajmiłam:
„Muszę wpadać częściej, tak rzadko mnie pani zaprasza! A ja panią tak uwielbiam!”

Widziałam, jak drga jej powieka, a w piersi rośnie irytacja. Jej narzeczony patrzył na mnie z dezorientacją, a ja grałam dalej. Wytrzymałam u niej aż do wieczora, nie dając po sobie znać zmieszania. Wyszłam jak królowa, zostawiając po sobie lekkie wrażenie chaosu.

Odtąd Bronisława Stanisławówna nigdy więcej nie przyszła do nas bez telefonu. Jacek był w kompletnym osłupieniu, gdy jego matka zaczęła odmawiać wizyt choćby na jego prośby. A ja tylko wzruszyłam ramionami:
„Może jest zmęczona? Albo zrozumiała, iż mamy swoje życie.”

Czasem, żeby ktoś cię usłyszał, wystarczy dać mu spróbować jego własnego zachowania. Wtedy może zrozumie, jak gorzkie jest po drugiej stronie.

Idź do oryginalnego materiału