Jak oduczyłam teściową od nieproszonych wizyt: nieoczekiwana zemsta

twojacena.pl 9 godzin temu

**Jak odzwyczaiłam teściową od niespodziewanych wizyt: zemsta, której się nie spodziewała**

Gdy wychodziłam za mąż za Adama, myślałam, iż najgorsze już za mną — ślub, przeprowadzka, nowe obowiązki. Nie przypuszczałam jednak, iż prawdziwym wyzwaniem w naszym małżeństwie nie będą rachunki czy różnice charakterów, a jego matka — Elżbieta Stanisławowa. Kobieta, która uważała za swój obowiązek codziennie przypominać nam, iż to ona jest najważniejsza w życiu syna.

Z początku wydawało się niewinne: wpadała do naszego mieszkania w Katowicach „tylko na chwilkę”, przynosiła rosół, pierogi, opowiadała, jak źle spała. Ale ta „chwileczka” przeciągała się w godzinę, a wizyty z paru w tygodniu stały się codziennością. Słyszałam dzwonek i wiedziałam — spokój skończony, Elżbieta przyszła sprawdzić, czym oddycham.

Nie obrażała mnie wprost. Wręcz przeciwnie — sypała komplementami tak natarczywie, iż brzmiały jak kpina. „Och, Kinga wspaniale gotuje! Prawdziwa wymarzona synowa!” — mówiła przy każdej okazji, zwłaszcza gdy byli goście. A zaraz dodawała: „Choć mój rosół zawsze był lepszy… ale nic, nauczy się”.

Najgorsze było to, iż przychodziła bez zapowiedzi. Po prostu wsiadała rano do tramwaju, przejeżdżała pół miasta i stawała u naszych drzwi. Często akurat gdy mieliśmy gości. Wtedy zaczynała swoje przedstawienia: łapała się nagle za serce, narzekając, iż nie nalałam jej herbaty, lub robiła „rachunek sumienia”, czemu ręczniki w łazience nie są w jej ulubionym kolorze. Wszystko na oczach przyjaciół czy moich rodziców.

Ale punkt kulminacyjny nastąpił, gdy pewnego dnia wróciłam z pracy, a ona wyjęła z szafy moją bieliznę i spokojnie tłumaczyła, jak należy ją prać. Wstyd, którego wtedy doświadczyłam, był silniejszy niż cokolwiek wcześniej. Chciałam zapaść się pod ziemię. Milczałam — Adam zabraniał sprzeczać się z matką, twierdząc, iż robi to „z miłości”.

— Troszczy się o nas! — powtarzał. — Mama mówi o tobie tylko dobrze. Jak możesz się na nią gniewać?
— Tylko dobrze? Słyszysz połowę! Nie widzisz, jak zachowuje się, gdy cię nie ma.

Żyliśmy z Adamem zaledwie rok, a czułam, jakbym postarzała się o dekadę. Kłótnie, nerwy, zmęczenie. Kochałam męża, więc choćby nie myślałam o rozwodzie. Ale dłużej nie mogłam milczeć.

Aż stał się cud: Elżbieta się zakochała. W wieku sześćdziesięciu lat poznała wdowca, zaczęła się z nim spotykać i zniknęła z naszego życia. Wstydziłam się przed sobą, jak bardzo cieszyła mnie ta przerwa. Nie trwała jednak długo.

Wkrótce oznajmiła, iż wychodzi za mąż. Czułam ulgę, ale i gorycz — ona układa sobie życie, a ja wciąż chodzę na palcach we własnym domu. Wtedy wpadłam na pomysł: skoro tak lubiła wchodzić bez zaproszenia, odpłacę jej tym samym.

W dniu, gdy u niej był jej narzeczony, zadzwoniłam do drzwi. Gdy otworzyła, weszłam bez pytania, jakby to był mój drugi dom.

— Dzień dobry, Elżbieto Stanisławo, jak tu u was przytulnie! Te firanki to cudo! Gdzie je kupiłaś? A proszki do czyszczenia? Tu wszystko lśni, aż oczy bolą! — przekomarzałam się, chodząc po mieszkaniu jak po swoim.

Zachowywałam się dokładnie jak ona u nas: wchodziłam do sypialni bez pukania, wąchałam, co się gotuje, poprawiałam poduszki. I oczywiście, przy narzeczonym oznajmiłam:
— Muszę częściej wpadać! Tak rzadko mnie zapraszacie, a ja was uwielbiam!

Widziałam, jak drży jej powieka, a w piersi rośnie złość. Jej wybranek patrzył na mnie zdumiony, a ja grałam dalej. Odeszłam dopiero wieczorem, zostawiając po sobie lekki nieład.

Od tamtego dnia Elżbieta Stanisławowa nigdy nie przyszła bez telefonu. Adam był zdezorientowany, gdy matka odmawiała choćby jego próśb o wizyty. Wzruszyłam tylko ramionami:
— Może jest zmęczona? Albo zrozumiała, iż mamy swoje życie.

Czasem, by zostać wysłuchaną, trzeba dać komuś skosztować jego własnego zachowania. Wtedy może zrozumie, jak gorzkie smakuje z drugiej strony.

Idź do oryginalnego materiału