Jak kot nazwał ją „córeczką”, a okazała się żoną: dramat rozpoczęty żartem

newsempire24.com 1 tydzień temu

Podczas majówki znalazłem się u znajomych w Zakopanem. Zebrała się ciepła, choć nieznana kompania. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, nakrywali do stołu. Moją uwagę przykuła para: mężczyzna około pięćdziesiątki i dziewczyna, najwyżej dwudziestokilkuletnia. On – stateczny, z szlachetną siwizną, ona – żywiołowa, radosna, z uśmiechem jak promień słońca wpadający do pokoju. Nazywali się Marek i Jagoda. Ona ciągle zwracała się do niego „tatusiu”. A ja, naiwny, siedziałem i rozczulałem się: jak to pięknie, iż ojciec i córka mają tak szczerą, pełną światła relację.

Ale gdy zaczęli się zbierać do domu, Jagoda z uśmiechem wyjaśniła: „Czeka na nas synek, nie zaśnie bez nas”. Szczerze mówiąc, osłupiałem. Po ich wyjściu cicho zapytałem gospodarzy: „Jak to rozumieć? Jaki synek? Czy oni są małżeństwem?” Usłyszałem potakujący gest. Tak, mąż i żona. Tak, mają wspólnego syna. A „tatusiu” to tylko żart. Kiedyś, na początku znajomości, ekspedientka w sklepie wzięła Jagodę za córkę Marka. I tak już zostało. Najpierw dla śmiechu, potem z przyzwyczajenia.

A potem usłyszałem ich historię. Historię, która początkowo brzmiała jak dowcip, a okazała się dowodem, iż wiek nie jest przeszkodą dla szczęścia.

Marek kiedyś był artystą. Utalentowanym, ale, jak to często bywa, nieustabilizowanym. Za sobą miał dwa małżeństwa. Dorosłą córkę, z którą dawno stracił kontakt. Problemy z alkoholem, chroniczną samotność i wrażenie, iż życie przeszło obok. W wieku 45 lat nagle się zatrzymał, spojrzał na siebie – i zrozumiał: tak dalej nie może być. Zaczął malować, ale nikt nie kupował jego obrazów. Aż wreszcie – przypadkowe spotkanie. Jagoda, zaledwie dwudziestodwuletnia. Sam nie wiedział, co ona w nim znalazła. Nieogolony, niemodny, bez grosza przy duszy. Ale ona spojrzała – i została.

Jej miłość była jak łyk świeżego powietrza. Dla niej rzucił picie, zaczął dbać o siebie, znów tworzyć. Jego prace zaczęły się sprzedawać, potem były wystawy, propozycje aranżacji restauracji. Pojawiły się pieniądze, stabilizacja, pewność, sens. Minęło dziesięć lat. Teraz mają piękne mieszkanie, dużo podróżują, wychowują syna. Ona jest żoną szanowanego i zamożnego mężczyzny. A przecież kiedyś widziała w nim tylko zmęczonego „wuja” w starej kurtce.

Oczywiście, przyjaciółki i mama kręciły wtedy przy skroniach: „Co ty, Jagoda? On mógłby być twoim ojcem!” Może i ona miała wątpliwości. Ale słuchała serca. I nie pomyliła się. Marek dziś uważa ją za swój cud. Dar, na który nie zasłużył. Stał się ojcem, jakim nigdy wcześniej nie był. Troskliwym, cierpliwym, związanym z dzieckiem duszą. Bawi się z nim, czyta książki, chodzi na spacery. choćby z dorosłą córką odbudował relacje. Zobaczyła, iż ojciec się zmienił.

Takie „nierówne małżeństwo” okazało się szczęśliwsze i trwalsze niż wiele par z trzyletnią różnicą wieku. Znam takich historii sporo. Jeden mój znajomy, szef kuchni w Krakowie, ożenił się w wieku 50 lat z dwudziestopięciolatką. Nigdy nie podchodził do kuchenki, a teraz nie dopuszcza do niej żony: „Idź do kina, nie przeszkadzaj szefowi!”

Bo mężczyźni po czterdziestce to najlepsi mężowie. Już się wyszaleli, nabłądzili, nasycili życiem. Pragną spokoju, domu, miłości. Doceniają każdą chwilę z rodziną. Dziewczynom z nimi jest ciekawie. To nie rówieśnik z pustymi opowieściami o imprezach. To człowiek, który wiele przeszedł, nauczył się rozumieć i chronić. Może być mentorem, oparciem, nauczycielem. Ale też przyjacielem i kochankiem.

A przede wszystkim – starsi mężczyźni stają się wspaniałymi ojcami. Sam nie jestem wyjątkiem. Moja młodsza córeczka ma osiem lat, a ja – 54. Wszyscy mówią, iż stałem się takim ojcem, jakim zawsze powinienem być. Tylko wcześniej nie umiałem. Nie dojrzałem. A teraz – dojrzałem.

Każdego ranka biegam po parku. Nie dlatego, iż modne, ale bo chcę żyć. Długo. Nauczyć córkę jeździć na rowerze, pocieszyć, gdy dostanie pałę, być obok, gdy pójdzie na pierwszą randkę. I to jest najlepsze paliwo życia. A nie piwo na kanapie i gadanie o działkach i wątrobie.

Jacques Cousteau kiedyś powiedział: „Małe dzieci przedłużają życie”. Sam miał dzieci jeszcze w wieku 70 lat. I to nie żart. Mężczyzna z małym dzieckiem to maszyna w ruchu. Jest wysportowany, pełen energii, aktywny. Bo ma dla kogo żyć. Nie patrzy już na inne kobiety – jego serce jest zajęte. Nie interesują go narzekania na kraj i rząd. Myśli o szkole, rowerach, lodach. Chce do domu. Do swoich.

W wieku pięćdziesięciu lat być dobrym ojcem – to nie wyczyn. To przywilej. I większy zaszczyt niż bycie „królem imprez” czy „mistrzem grillowania”.

A gdy młoda żona dorasta, różnica wieku jakby znika. Zostaje tylko jedno – miłość. Prawdziwa, dojrzała, wywalczona, czysta. jeżeli więc wahasz się, czy związać życie z mężczyzną starszym o dwadzieścia lat – spójrz na takich jak Marek i Jagoda. Gdzie żart o „tatusiu” stał się najszczęśliwszym związkiem ich życia.

Idź do oryginalnego materiału