Jak jedna paczka zakończyła małżeństwo: opowieść o wieńcu dla żywych

newsempire24.com 2 dni temu

Na kuchni unosił się zapach smażonych kotletów, gdy zadzwonili do drzwi. Kinga, nie zdążywszy choćby zdjąć fartucha, otworzyła i zobaczyła młodego kuriera.

— Dzień dobry! Pańska paczka — powiedział energicznie.

— Jaka paczka? Nic nie zamawiałam — zdziwiła się Kinga.

— Mieszkanie dziesiąte? — doprecyzował.

— Tak.

— Więc wszystko się zgadza.

Kobieta niepewnie podpisała się na dokumencie i dostała duże pudełko. Gdy je otworzyła, krew ścięła się jej w żyłach. W środku był pogrzebowy wieniec. Nie świąteczny, nie dekoracyjny — prawdziwy, z czarną wstążką, na której widniało jej imię.

Nadawca nie został podany. Tylko milczące przesłanie: „Śpij spokojnie, Kinga“.

— Trzeba naprawdę kogoś nienawidzić, żeby wysłać do domu wieniec! — szepnęła drżącym głosem później.

Mąż, Marek, nie przywiązał do tego wagi:

— Skąd pewność, iż to mama? Przecież cię kocha!

— Kocha? Nigdy choćby nie wymówiła mojego imienia! — z bólem przypomniała Kinga.

I rzeczywiście, przyszła teściowa nie zaakceptowała w niej niczego: wzrost „metr z czapką“, praca na recepcji, skromne sukienki. Kinga starała się, szyła sobie ubrania, była uprzejma, ale w odpowiedzi dostawała tylko grymasy i uszczypliwości.

— Spójrz na to dziwadło — szeptała Jadwiga synowi. — choćby dwóch zdań nie potrafi złożyć!

A on milczał, udawał, iż wszystko gra. Ale właśnie to milczenie było przyzwoleniem. Matka pozwalała sobie na coraz więcej — mimo iż mieszkali w mieszkaniu Kingi.

Gdy Kinga zaproponowała wynajęcie lokum, które zadowoli teściową, ta odrzuciła wszystkie propozycje. Z krzykiem, wyrzutami, histerią. A Marek pił herbatę i milczał.

Gdy wieniec nie poskutkował, był następny krok. Mąż nagle znalazł w schowku męskie bokserki.

— Masz mi coś do powiedzenia? — syknął, trzymając znalezisko.

— A tobie samemu nic nie wydaje się dziwne? Jak ja miałabym tam sięgnąć? choćby ze stołka nie dosięgnę!

Klucze do mieszkania miała teściowa. Wszystko stało się jasne. Ale Marek znów milczał.

Kolejny „prezent“ — wiaderko jagód. Teściowa wręczyła je ze słowami:

— Witaminy! Dla synowej!

Następnego ranka Kinga znalazła w wiaderku… żywego, ale przeziębionego w lodówce jeża. Na szczęście, przy mężu. Ten oczywiście nie uwierzył, iż to było celowe: „Sam się wpełzł, bywa“.

Później Kinga znalazła pod łóżkiem lalkę z wbitymi szpilkami. Sytuacja zaczynała przypominać tandetny thriller. A jednak znosiła. Bo kochała. Bo wierzyła, iż mężczyzna za jej plecami to opoka, a nie tylko syn swojej matki.

Ostatnia kropla? Kinga wróciła wcześniej z pracy i zastała męża z inną. W swoim własnym mieszkaniu.

Wyrzuciła go. Szybko. Bez pardonu. W samych skarpetkach, jak to się mówi.

Próbował się tłumaczyć:

— To ona przyszła! Nic nie planowałem!

Ale Kinga już nie wierzyła. Zwłaszcza iż „gościem“ okazała się siostrzenica przyjaciółki teściowej. Wszystko stało się zbyt oczywiste.

Trzy lata znosiła. Ktoś inny nie wytrzymałby choćby trzech miesięcy. Ale ona miała nadzieję.

A Marek? Wrócił do mamy. Gdzie indziej?

Ale i tam czekała go niespodzianka. Matka miała romans. Okazało się, iż ostatnia miłość bywa gorsza od pierwszej. I to nie u niej, a w kawalerce u adoratora. Jadwiga — bezdomna, ale zakochana.

Ironiczne, prawda?

Morał? Uważajcie, czego sobie życzycie. Czasem się spełnia. Tylko nie tak, jakbyście chcieli.

Idź do oryginalnego materiału