„A jeszcze w weekendy wstaje wcześniej ode mnie i myje podłogę w kuchni!”
„Tak,” mówię, „to już naprawdę straszne.”
Przedtem Irena opowiedziała mi, iż jej Bartek nie pije ani nie pali, rano chodzi na basen po tym, jak odprowadzi córkę do szkoły. Że wyciera kurze i podlewa kwiaty. Że na działce sam zbudował dom. Że z mamą Ireny ma świetne relacje, sam przypomina: „Przecież obiecaliśmy twojej mamie, iż w sobotę ją odwiedzimy!”
Nie ma choćby brzuszka, tylko świetny kaloryfer i silne ramiona.
A do tego znakomicie gotuje – Irena już zapomniała, jak się robi choćby jajecznicę. Pokłócić się z Bartkiem nie da rady, zawsze mówi spokojnie, równym tonem, a na najbardziej absurdalne kaprysy Ireny reaguje niewzruszenie. Byli na imprezie u starego znajomego Bartka, wszędzie swoi ludzie, Bartkowi wyraźnie dobrze. Irena nagle mówi do niego: „Zmęczyłam się, chcę już jechać do domu!” A przyjechali dopiero godzinę temu.
Bartek zamawia taksówkę, odsyła Irenę do domu. Po drodze ona już snuje złowieszcze myśli: „No dobrze, Bartusiu! Wrócisz, to ci pokażę! choćby nie próbowałeś mnie zatrzymać, przekonać, od razu się mnie pozbyłeś!”
Na szczęście córka była u babci, więc Irena mogła się „rozwinąć”.
Wraca do domu cała rozdrażniona, wściekła, aż kipi.
Otwiera drzwi, hałasując kluczami. A Bartek wychodzi jej na spotkanie, uśmiecha się: „Wyprzedziłem cię! Napijesz się herbaty?”
I tak w tych męczarniach Irena żyje już dziesięć lat.
„Rozumiesz, on jest absolutnie idealny! Tak się nie da. Idziemy trzy dni temu do kawiarni, tam kelnerka – młodziutka, obcisło ubrana, z wielkimi ustami. Każdy facet by się obejrzał, choćby odruchowo, choćby ja spojrzałam! A on tylko na mnie patrzy, jeszcze się uśmiecha. choćby go obwąchuję, przeszukuję kieszenie – czy nie ma jakichś dowodów. Przecież w pracy ciągle jakieś dziewczyny się kręcą. I nic!”
„No tak,” mówię, „ciężkie masz życie.”
Kobieta zawsze powinna mieć możliwość, żeby choć trochę pokłócić się z mężem. Obrazić się i nadąć. Powiedzieć westchnieniem do przyjaciółek: „Mój to już mnie naprawdę wykańcza!” jeżeli tej możliwości brak – kobieta po prostu wariuje.
Idealny mąż to cierpienie. To męka i ból.
Postanowiłem pomóc Irenie. Bartek nie był mi bliskim znajomym, po prostu mężem byłej koleżanki. Ale się znaliśmy, byłem u nich dwa razy w gościach, miło rozmawialiśmy o filmach.
Wiedziałem, gdzie Bartek pracuje – jest zastępcą dyrektora w firmie turystycznej. Tam poszedłem. Rzekomo potrzebowałem wycieczki na Bali.
Widzę Bartka, a on radośnie: „O, ty do nas?”
Udawałem przypadek. Namówiłem Bartka, żeby wyszedł na kawę. I dyskretnie wsunąłem mu do kieszeni marynarki przygotowaną karteczkę. Numer telefonu, podpis „Terenia”, spryskany perfumami.
Straszny czyn, wiem. Ale zamierzałem zadzwonić do Ireny następnego dnia i wyznać całą prawdę.
Tyle iż następnego dnia Irena sama zadzwoniła: „I co myślisz? Przychodzi mój wieczorem, pokazuje karteczkę z numerem jakiejś Teresi i mówi, iż ktoś mu to wsunął do kieszeni.”
„Ciekawe,” mówię, „i co zrobiłaś?”
„Nic! Jakaś głupia żartownisia. Ale wiesz, tak bardzo bym chciała, żeby naprawdę była jakaś Terenia. Choć raz. Coś takiego powinno się zdarzyć u faceta. Inaczej żyć się nie da!”
Biedna Irena. Już nie wiem, jak jej pomóc. A przecież jeszcze lata i lata cierpień przed nią.