
- — Im starsi jesteśmy, tym mniej czujemy atmosferę świąt. Kiedyś czekało się na prezenty od króliczka, dzisiaj wiem, iż święta spędzę z rodziną przy dobrym obiedzie, będzie nam dobrze razem, ale to już nie te podniosłe przeżycia, jak za dzieciaka — wspomina dziewiętnastoletnia Julia
- Dzisiaj tradycję świąt wielkanocnych najbardziej kultywują seniorzy i nasi rodzice, którzy zwołują zabieganych młodych i dbają o to, by rodzina zjeżdżała się w te dni i spędziła czas przy jednym stole
- — Tylko i wyłącznie rodzina scala w święta. Człowiek uczy się za dzieciaka od rodziców, a potem albo to kontynuuje, albo nie — przyznaje Mikołaj, który święta lubi spędzać sam
- Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu
Wspomnienia z dzieciństwa
Marta, 42 lata: Najbardziej pamiętam smak soczystej wędzonej szynki pod cienką warstwą ostrej ćwikły w kolorze fuksji. Do niej chleb na zakwasie z blaszki, pieczony w kaflowym piecu prababci Ani. Drugi dzień świąt wielkanocnych był zawsze wyjazdowy i bardzo na niego czekałam, nie tylko dla prezentu od chrzestnego. Na rodzinnej wsi mojego taty spotykała się cała rodzina z jego strony. Cztery pokolenia pod jednym dachem i przy jednym stole. Bliższe rodzeństwo i dalsze kuzynostwo, z którym widzieliśmy się raz w roku w Poniedziałek Wielkanocny. Wysokość stosu kurtek na łóżku prababci wskazywała liczbę gości, a bywało ich po trzydzieści.
Były swojskie kiełbasy i wędliny, jajka w różnych odsłonach, sałatka warzywna w centrum i mocno jajeczne ciasta. Najbardziej pamiętam babkę oblaną jasną czekoladą, keks z kolorowymi galaretkami i sernik z tłustego mleka prosto od krów. W lany poniedziałek dzieci oblewały się bez obrażania i to wiadrami z lodowatą wodą czerpaną ze studni.

Przedświąteczne wietrzenie pierzyn
Jeszcze Niedziela Wielkanocna. Kiedy byłam w podstawówce, na wczesnej procesji rezurekcyjnej sypałam kwiatki, z czasem nosiłam obrazy. Duchowe obchodzenie świąt zaczynało się w czwartek i tak każdego dnia do poniedziałku meldowałam się w kościele. Prawie wszyscy z mego miasteczka tam byli, można też było spotkać przejezdnych. Ze święconką zwykle ja chodziłam. Jajka w kolorowych farbkach z tabletek też maczałam, żeby przybrać nimi dom.
A dom wcześniej trzeba było solidnie wysprzątać, a zaczynało się ze sporym wyprzedzeniem. Potem tylko kosmetyczne odświeżenie. Za dzieciaka okna przed świętami myła mama, ja zaczęłam od liceum i lubię myć do dzisiaj, choć zerwałam z tym szaleństwem i zaczynam myć w maju.
Zakupy jedzenia zaczynały się na miesiąc przed Wielkanocą. Od tych z dłuższym terminem: przyprawy, orzechy, mąki, konserwowe warzywa do sałatek, mleko skondensowane na kajmak do mazurków i wafli, a 20-30 lat temu mleko w puszkach gotowało się przez sześć godzin. Zawsze była u nas gotowana baba oblana śmietankowym lukrem i przybrana gałązkami bukszpanu. Pyszna, wilgotna i mięsista. Na mazurkach układałam wzory z migdałów. Były mięsa pieczone, różne sałatki, żurek obowiązkowo i galarety.
Jedzenia zawsze było dużo i znaczna jego ilość lądowała w koszu po świętach, bo choćby kiedy w wieku już licealnym chodziło się na towarzyskie spotkania i zabierało ze sobą wałówkę, to nie sposób było wszystko przejeść. Do stołu wielkanocnego siadaliśmy tłumnie z rodzeństwem rodziców i ich rodzinami. Potem już tylko w sześcioro.

Wydmuszki jaj do ozdobienia wielkanocnego stołu
Z czasem i wiekiem tradycja się rozkurczała, procesje i msza o szóstej rano były rzadsze, prababcia zmarła, rodzina i tradycja spotkań w dużym gronie rozluźniała się, aż z czasem zanikła. Dzieci dorosły i się rozjechały po Polsce i po świecie. Kiedy moje rodzeństwo i rodzice wyjechali z kraju, skończyły się moje święta. Jeszcze pierwsze lata były próbami siadania do stołu ze znajomymi. To też się rozmyło. Z czasem weekend wielkanocny stał się wydłużonym wolnym na odpoczynek i tak ten czas spędza wielu moich znajomych.

Rozjechana tradycja
Piotrek, 40 lat: Moje pierwsze wspomnienia, kiedy miałem 5 lat, to pełna chata ludzi. Pierwsze lata spotykaliśmy się u babci od strony taty, kiedy rodzina nie była skłócona. Wtedy wszystkie tradycyjne wyjścia do kościoła były przestrzegane. Oczywiście gotowanie, gotowanie i sprzątanie były ważne. Okna też myłem, żeby Jezus mógł zajrzeć do nas.
Duchowych przeżyć nie pamiętam. Wiary w zmartwychwstałego Jezusa raczej nigdy nie było. Wszyscy szli do kościoła, to też szedłem. Dziadek wymyślił taką metodę, iż zabierał nas w niedzielę do kościoła, a potem na pizzę, zatem msza była przy okazji. Kościół był tradycją rodzinnych wyjść niż wiarą. Mama w coś wierzyła, ale niekoniecznie w Boga. Tata był racjonalistą, wierzył w naukę.
Kiedy byliśmy z siostrą w podstawówce, zaczęło się zmieniać. Rodzina skłóciła się, tradycje były coraz płytsze, nikt nas już do kościoła nie ciągnął i wszystko sprowadzało się do odświętnego obiadu. Czekało się na pyszności. Niecodzienne były nadziewane pieczarki i połówki jajek z mieszanym farszem potem zasmażane w skorupkach. I babka gotowana.

Jaja zdobione techniką decoupage
Szkoda. Szkoda, iż te święta były pozbawione przeżyć i refleksji. Teraz tradycja rozjechała się kompletnie. Babcia zachorowała, rodzina się rozjechała. Rodzice się rozstali. Spotykaliśmy się coraz rzadziej. Teraz mam podejście takie, by mieć święty spokój.
Rodzinnie, bez wyjazdów
Małżeństwo w wieku około sześćdziesiątki tradycję świąt wielkanocnych podtrzymuje. zwykle to święta rodzinne, żadnych wyjazdów. W jednym domu zjeżdża się 15 osób. — U nas dzieci przychodzą na śniadanie. Pijemy kompot, a jak ktoś coś postawi mocniejszego, to się pije — kokietuje Dariusz. — Zabawy z jajkami, śmigus-dyngus to już się skończyło, wnuczki już duże — dopowiada Teresa.
Dla młodego małżeństwa Ady i Piotra, których spotykamy z dwojgiem małych dzieci, święta to przede wszystkim najbliższa rodzina i tradycyjne symbole: pisanki w cebulniku, którymi „się biją”. — Kiedyś, jak byłam młodsza były jeszcze wyścigi na drewniane jajka — Ada planuje wrócić do tej zabawy, jak dzieci podrosną. W drugi dzień świąt to odwiedziny u ciotek i wujków.

Świąteczne stroiki
W święconce mają tradycyjny zestaw: jajka, kiełbasa, sól, chleb, babeczki. Na stołach oprócz tradycyjnych potraw w drugim dniu dochodzą jeszcze te, które lubią i jedzą na co dzień.
— Im starsi jesteśmy, tym mniej czujemy atmosferę świąt. Kiedyś czekało się na prezenty od króliczka, dzisiaj wiem, iż święta spędzę z rodziną przy dobrym obiedzie, będzie nam dobrze razem, ale to już nie te podniosłe przeżycia, jak za dzieciaka — dziewiętnastoletnia Julia wspomina, iż przed laty łączyli dwa stoły i brakowało miejsca dla wszystkich. Teraz wciąż świętują w dużym gronie. W lany poniedziałek też podtrzymują tradycję. — Tata co roku z rana oblewa nas, żeby obudzić, a potem pod prysznic wrzuca. Jajka maluje mama z siostrą, bo ja w tym czasie sprzedaję kwiaty. Okna mamy na święta pomyte, u babci też — śmieje się dziewczyna z tulipanami.
Nie wszystko da się kupić
Staszek co drugie święta przygotowuje większe śniadanie, bo córki z rodzinami przyjeżdżają raz do niego, raz do swoich teściów. W tym roku wszyscy zjeżdżają na prowincję. Staszek nie wyobraża sobie spędzania świąt na wyjeździe urlopowym, bez tradycyjnego stołu. Żona co roku gotuje melbę: z sera, na spirytusie z bakaliami. Jedzą ją łyżeczką. Nabrał też twarogu z mleczarni, a żona jeszcze burczy, ale sernik będzie. — Jak ktoś w korporacji robi, zarabia dużo, to on będzie siedział przy garach? To wygoda i nieumiejętność odnalezienia się, to ucieczka. Myślę, iż to przyjdzie z wiekiem. Pewnych rzeczy za pieniądze się nie kupi — jest przekonany.

Wielkanocne ozdoby
— Nie we wszystkich domach utrzymywana jest tradycja sprzed lat. Ludzie wyjeżdżają na urlop w tym czasie, bo nie chce się im robić. U mnie niezmiennie przyjeżdżają dzieci i wnuki. Już zapraszać nie trzeba, bo wiedzą, iż u mnie święta — dla seniorki Jadwigi to oczywiste.
— Ja też tak samo mam, czekają na święta i spotkanie rodzinne. Ja bym nie czuła magii świąt, gdybym gdzieś wyjechała — wtrąca się Janeczka.
— A bo to wyjeżdżasz, pod nos ci podstawią i co to za święta? Dobra pani kochana, bo my idziemy po zakupy — żegna się pośpiesznie Jadzia.
Tylko rodzina scala na święta
Mimo dojrzałego wieku i wspomnieniom z lat młodości już w innej odsłonie kultywują tradycję świąt wielkanocnych kolejni nasi rozmówcy. Maria, która na jednym z białostockich targów sprzedaje swoje świąteczne wyroby: ażurowe anioły robione na szydełku do powieszenia w oknach, ozdoby z jajek wykonane w różnych technikach, czy łapacze snów i ludzie chętnie je kupują. Maria na święta wyjeżdża do córki. Przed laty to ona dbała o wielkanocną strawę, dzisiaj już nie jest na siłach. Pamięta, iż wtedy przygotowania rozpoczynała kilka tygodni wcześniej. — Robiłam bigosy, kiełbasę wędzoną, a teraz nie wiedziałabym, gdzie można ją uwędzić — wspomina.

Mikołaj bazie na święta przygotowuje już w styczniu
Tuż obok jej stoiska bazie sprzedaje Mikołaj. Święta obchodzi w cerkwi. W tym roku Wielkanoc katolików i prawosławnych wypada w tym samym terminie, a powielają się co 4 lata. — U mnie nic się nie zmieniło, sam na spokojnie obchodzę. Jakie tam tradycje? Jestem wierzący, ale niepraktykujący, do cerkwi chodzę tylko na pogrzeby i śluby, jak ktoś zaprosi. Do siostry zajdę jajkiem się podzielić i to wszystko — mówi, iż za dzieciaka to jeszcze tradycja była. W tym roku siostra ze szwagrem pojechali do sanatorium i tam spędzą Wielkanoc. — Tylko i wyłącznie rodzina scala w święta. Człowiek uczy się za dzieciaka od rodziców, a potem albo to kontynuuje, albo nie.
Dom nie muzeum
Małżeństwo Grzegorz i Anna przed świętami sprzedają na miejskim rynku domowe ciasta. W ofercie: sernik królewski, łabędzi puch, słonecznikowiec, krówka, 3bit i jajka sadzone. Anna sama je przygotowywała przez dwa dni. Ludzie chętnie kupują.
Czeka ich wyprawa do rodziców na święta i tradycyjny stół. — Żurek, jajka święcone i kiełbasa. Na święta tradycyjnie pijemy bimber — ściszonym głosem dorzuca, iż brat przywozi w odświętnych butelkach.

Wielkanocne ciasto do kupienia na białostockim targu
Edyta świętuje bez szaleństwa, na kolonii wsi, prawie w lesie, ale w rodzinnym gronie z rytuałami: święconka, malowanie jajek, przecieranie okien. Jej koleżanka Joanna od tradycji odeszła, bo jej święta powiązane są ze śmiercią. — Moi rodzice nie żyją, siostra i brat też nie, u nas święta już się skończyły, bo akurat przed były pogrzeby. Dla nas święta już nie istnieją — odpowiada ze smutkiem. — Dom nie muzeum, sanepid nie przyjdzie, nie można dać się zwariować — dorzuca, iż kiedyś to z pomarańczy człowiek się cieszył, zabawy na jajka były, prezenty od chrzestnych, a teraz każdy wszystko ma i nic nie cieszy.
Duchowe przeżycia
W obecnych czasach religijność zamieniła się z obowiązkami domowymi. Na Podlasiu jednak wciąż znaczna liczba osób, także młodych, chce przeżywać zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa i dba o swoją obecność w świątyniach w tych dniach.
— Od czwartku codziennie jesteśmy w kościele — zapewnia Dariusz.
Edyta i Joanna ducha świąt nie mają w sobie: — Wszystko się zmieniło, choćby moje wnuki nie chcą iść na rekolekcje, to już inna bajka i ja w ten weekend wyjeżdżam do swojej bajki.

Przedświąteczne porządki
Staszek przeżywanie świąt zaczyna od rekolekcji. W Wielki Czwartek z rodziną obchodzą święto kapłanów. W Wielki Piątek adorują krzyż. W Wielką Sobotę wieczorem jadą do kościoła w Pietkowie, przed którym palone jest ognisko i święcony ogień. W dźwiękach klekotek i zadumie oczekują na przyjście Pana i Zmartwychwstanie.
Ada i Piotr mówią, iż z duchowością jest u nich różnie. — Tutaj to już sekularyzacja jest — przyznaje mąż. — Z małymi dziećmi nie wszystko się da i wychodzi różnie. jeżeli możemy, to staramy się być — dodaje żona. — W sobotę jesteśmy na święceniu pokarmów. Kiedyś na te wielkie dni się chodziło, na drogi krzyżowe, procesje miejskie, ale teraz już mniej — reflektuje się Piotr. Na urlop w czasie świąt nie wyjeżdżają, ale zdarza się im, iż odwiedzają dalszą rodzinę zamieszkałą na terenie województwa podlaskiego.
Julia co roku chodzi z tatą do kościoła na szóstą rano na Rezurekcję. Nikt jej nie zmusza do wstawania. — Zawsze chcę pójść tego dnia, choć do kościoła nie chodzę. Chcę tam być, bo daje mi to taką duchową atmosferę i mam do niej przywiązanie — dziewiętnastolatka krzyżuje ręce na piersiach.

Klienci najchętniej kupują szydełkowe anioły
Grzegorz: — Szczerze? Ducha świąt już się nie czuję. Kiedyś było wolne, a teraz człowiek pracuje. Na nabożeństwa czasu też nie ma. To bardziej święta w kalendarzu niż w sercu.
W święta pieniędzy nie liczą
Trudno jest wyliczyć koszty świąt, kiedy uroczyste śniadanie przygotowuje mama. Oczywiście goście dowożą coś od siebie, to mimo to często ich większość jest na barkach seniorów. — Świętujemy w 10-13 osób, to trudno oszacować te koszty. U nas święta są też mieszane, w tym roku wypadają w tym samym terminie, to wyjdzie taniej — Ada i Piotr strzelają, iż rodzice na pewno wydają więcej na jedzenie niż 500 zł.
Annie trudno wyliczyć, ile ją kosztują święta. Po szybkim rachowaniu podsumowuje, iż na 10 osób wydają „niedużo, bo u nich nie ma szaleństwa: obiad, jedno ciasto i wystarczy, bo dużo nie jedzą”. — Choć moja koleżanka opowiada, iż jej mama zaczyna święta, jak ma 12 ciast — nie dowierza.

Wielkanoc 2025
Staszek nie liczy pieniędzy, które wydaje na święta, bo śniadanie to rzecz święta. Tak samo Edyta i Joanna nie wydają dużo lub kupują na raty, żeby rozeszło się po portfelu, choć widzą, iż wszystko jest dużo droższe, szczególnie mięso.
— Nieee, ja tam nie liczę, ile to kosztuje, choć to ważne jest. Na pewno o wiele więcej niż 1 tys. zł, a i tak jemy własne wyroby: wędzonki, kiełbasy, jajeczka — wylicza Dariusz, a żona wtrąca żartem, iż niesprzedane resztki z ich straganu warzywnego zbiorą. — Idzie, idzie kasy sporo, tak się śmieję tylko. Na same mięso najwięcej, mimo iż samemu się robi, to jednak czas.
— A okna pomyte? — dopytuję.
— Tak! Firanki w kuchni też wcześniej powieszone, bo mówię: nie będę się z oknami chrzanić, bo trzeba siedzieć nad chrzanem — Teresa sprzedaje chrzan własnej roboty, biały i czerwony od 8 do 14 zł za słoik w różnej pojemności. — Zdrowych, pogodnych i smacznego jajka! — żegna się z nami małżeństwo.