„Inni się bawili, myśmy po nich sprzątały”

kobietaxl.pl 2 dni temu

Żaden biznes nie jest bezpieczny

Otwarcie nastąpiło już po sezonie, a to teren raczej rekreacyjny. Pytam się więc, czy nie boją się porażki, bo znam i takich, którzy wątpią w ich przedsięwzięcie. Że trochę poza miastem, iż może być pusto…

- Żaden biznes nie jest bezpieczny – mówi Agata. - Nie znam takiego. Jednak wierzymy, iż nam się uda, bo tworzyłyśmy to miejsce z pasją. Pracy się nie boimy.

Anna dodaje, iż na razie nie brakuje klientów, choć restauracja działa bardzo krótko. Było uroczyste otwarcie, trochę ludzi się dowiedziało.

- Musi się udać – podkreśla. - Nie wyobrażam sobie inaczej. Całe dorosłe życie pracowałyśmy na tę chwilę. Bo przecież od lat jesteśmy związane z gastronomią.

One sprzątały, kiedy inni się bawili

Rodzice sióstr, Jadwiga i Mieczysław, otworzyli w 2001 roku Zajazd Pod Gwiazdami. Zaczęło się od dużej sali weselnej. Pojęcia o weselach jeszcze nie mieli wielkiego, salę podejmowali więc razem z kuchnią.

- Była taka pani, która tam robiła wesela – wspomina Agata. - My poszłyśmy do niej na przyuczenie. Dostawałyśmy zawsze najgorszą robotę, nie miałyśmy prawa na chwilę usiąść. Przeszłyśmy naprawdę ciężką szkołę, ale nie żałujemy, bo to była świetna nauka.

Anna miała wówczas lat 20, Agata 21. studiowały, były młode, ale bez szemrania pomagały rodzicom.

- Tak byłyśmy wychowane, nie było dyskusji – mówi Anna. - Ale na zdrowie nam to wyszło.

Wkrótce zajazd zaczął działać pełna parą. Doszły pokoje hotelowe. Gwiazdowie sami już organizowali wesela, ruszyła restauracja.

- A my pracowałyśmy na równi z innymi, na wszystkich imprezach – mówi Agata. - Często do białego rana. Kelnerowałyśmy, ogarniałyśmy salę, a potem było sprzątanie po gościach.

Wstawały o 5. rano, bo trzeba było serwować śniadania. Ojciec uważał, iż najlepiej zrobią to sami, Agata potrafiła z działki nad jeziorem jechać do 48 km do zajazdu, bo musiała się stawić.

- Nie było z ojcem dyskusji – mówi. - Śniadań nie robimy sami stosunkowo niedawno. Tak naprawdę jak teraz rozmawiamy, to uświadamiam sobie, iż myśmy nie miały takiej „normalnej” młodości. Była praca i praca. Inni się bawili, myśmy po nich sprzątały. Ale też przecież były jakieś imprezy i wyjścia.

- Zanim poszłyśmy na dyskotekę, musiałyśmy swoje zrobić – wtóruje Agacie Anna. - Ja na pierwsze wakacje za granicę pojechałam już z mężem z trójką dzieci. Bo była praca i praca. Ale my tę pracę kochamy, wtedy nie czuje się żalu, iż człowiek tak się poświęca.

Kilka lat temu rodzice przekazali im zajazd, żeby prowadziły go siostry. Działają samodzielnie, ale czują oddech starszego pokolenia gdzieś tam za plecami. Firma należy do mamy, a siostry zapragnęły czegoś, co jest tylko ich. Żeby móc samodzielnie podejmować wszystkie decyzje. I choć na brak zajęć nie narzekają, bo jeszcze w okresie dzierżawią bistro na terenie basenów, uznały, iż czas na kolejny ruch, na to, by rozwinąć skrzydła.

Ruina z pięknym widokiem

Kiedy więc się okazało, iż można wydzierżawić dawną restaurację Bosman, położoną nad samą wodą, nie wahały się ani chwili. Obiekt należy do miasta, poprzednia restauratorka nie chciała już go prowadzić.

- Jak tu przyjechałam, zakochał się w tym miejscu – mówi Agata. - Stwierdziłam, iż można tu zrobić cacuszko. Ale stan budynku był straszny.

Obiekt wymagał dużych inwestycji, heroicznej wręcz pracy, żeby zmienił swoje oblicze. Pracę znają doskonale, zakasały rękawy. Wzięły kredyt, bo inaczej nie dałyby rady.

- Wszystko, czego się dotknęłyśmy, było w rozsypce – mówi Anna. - To generowało kolejne koszty. Ale kto, jak nie my?

Rok czasu poświęciły na to, by stworzyć zupełnie inne, klimatyczne miejsce.

- Mamy też wspaniałych ludzi, świetny zespół – podkreśla Agata. - Bez nich nie byłoby szans, żeby to wszystko ogarnąć.

To się nazywa szczęście

Anna mówi, iż od dnia otwarcia chodzi szeroko uśmiechnięta. Jest zachwycona, a restaurację traktuje jak swoje kolejne dziecko.

- Wyjechałyśmy z Agatą na kilka dni odpocząć – opowiada. - A tu telefony w sprawie rezerwacji. Wcale mi to nie przeszkadzało, byłam wniebowzięta. I tu wcale nie chodzi tylko o pieniądze. Ważniejszy dla mnie jest ten miły feedback, to iż klientom się podoba. To się nazywa szczęście.

Oczywiście boją się, czy interes się zepnie, czy wypali, czy będą klienci. Ale chcą być dobrej myśli, mają jeszcze sporo planów. Nazwa zobowiązuje, więc stawiają na ryby. W planie jest własna wędzarnia, żeby podawać je jeszcze pachnące i ciepłe.

- Zaryzykowałyśmy, nie da się ukryć, włożyłyśmy w biznes sporo pieniędzy – mówi Agata. - Ale dziś nie da się robić niczego pośrodku. Klient jest wymagający, musi być zadowolony.

- Uwierzyłyśmy w potencjał tego miejsca – mówi Anna. - Szkoda było, żeby się marnowało. Bo widok wymiata, jest cisza i spokój. Więc musi się udać, nie ma innego wyjścia.

Idź do oryginalnego materiału