Dzisiaj miał być istotny dzień, a jednak…
„Idźcie sami, ja dojadę później” – napisał.
„Gdzie jesteś?” – odpisałam.
„Na działce. Mama poprosiła, żebym ją podwiózł.”
Na działce. W dniu, kiedy nasz syn pierwszy raz idzie do szkoły…
Stałam przy kuchennym zlewie, ściskając w ręce gąbkę. Palce drżały – nie od zimnej wody, ale od złości. Na kuchence bulgotała już przypalająca się owsianka, z sypialni dobiegał szum telewizora, a w głowie migały mi pytania: „Działka? Teraz? Dlaczego?”
…Mąż wyszedł wcześniej. Po cichu. Po prostu zatrzasnął drzwi, a dom znów pogrążył się w ciszy. Pomyślałam, iż może wyszedł do samochodu albo załatwić sprawy. Tymczasem syn już się obudził, przetarł oczy i w pidżamie powlókł się do łazienki.
Wszystko było w porządku. Poza jednym – tata nie wrócił.
„Marek, oszalałeś?! – zapytałam, gdy w końcu się dodzwoniłam.
„No, mama bardzo prosiła” – tłumaczył się. – „Wy idźcie, a ja do was dołączę.”
„Tak, oczywiście. Bardzo pilne. Akurat dzisiaj. O ósmej rano. Pierwszego września.” – mój głos stał się chłodniejszy niż lód, w który uderzył Titanic.
„Słuchaj, rozumiem twoje zdenerwowanie… Ale mama poprosiła. Będziemy szybko.”
Milczałam. Gdybym w tej chwili powiedziała cokolwiek, tama mojej cierpliwości pękłaby. A histeria o poranku to nie jest coś, co powinien widzieć świeżo upieczony pierwszoklasista. Zamiast odpowiadać, po prostu się rozłączyłam.
Niech to spadnie na ich sumienie.
„Mamo, a gdzie tata?” – Staś stał w nowej białej koszuli i sam zapinał guziki. Męczył się, denerwował, ale nie narzekał.
„Babcia bardzo chciała jechać na działkę. Tata ją zawiózł” – powiedziałam bez ubarwień i sarkazmu.
„A on potem przyjedzie?” – zapytał z nadzieją.
„Nie wiem, kotku. Chyba nie.”
„A on wiedział, iż dzisiaj jest mój świętowy dzień?”
Rozmawialiśmy o tym cały tydzień. Ale widocznie syn nie potrafił zrozumieć, dlaczego ojciec tak postąpił.
„Wiedział” – cicho odpowiedziałam.
Chłopiec spuścił wzrok, milczał. Usiadł przy stole i wpatrywał się w telefon. W wazonie stał bukiet, który miał zanieść do szkoły. Przy drzwiach – nowy plecak z samochodami. Wszystko gotowe na święto.
Oprócz rodziny.
Na akademii Staś trzymał się dzielnie. Nie uśmiechał się, nie płakał, tylko mocniej ściskał moją dłoń, podczas gdy wokół kręcili się inni uczniowie, babcie, ojcowie z aparatami. Wszyscy mieli powód do radości.
Ja też robiłam mu zdjęcia, starałam się go dopingować. W gardle miałam gulę, ale uśmiechałam się za nas dwoje. Może choćby za troje. Ale to nie wystarczyło.
Gdy starszy kolega niósł na ramionach dziewczynkę z dzwoneczkiem, przyszła pierwsza wiadomość od teściowej: „Zrób dużo zdjęć. I prześlij mi. Chcę zobaczyć.” Druga – kwadrans później: „Powiedz, żeby Staś mi pomachał. Jestem z wami myślami!”
„Myślami?” – Zacisnęłam zęby. „Myślam„Myślami” to było wyjątkowo wygodne – nie trzeba było stawać na wysokości zadania i być naprawdę obecnym.