**Dziennik**
„Możesz iść pierwsza, ja dojadę później.”
„Gdzie jesteś?”
„Na działce. Mama poprosiła, żebym ją podwiózł.”
Na działce. W dniu, kiedy twój syn pierwszy raz idzie do szkoły…
Halina stała przy kuchennym zlewie, ściskając w dłoniach gąbkę. Palce drżały. Nie od zimnej wody, ale od wściekłości. Na kuchence bulgotała już przypalona owsianka, z sypialni dobiegał pomruk telewizora, a w głowie migały pytania: „Działka? Teraz? Dlaczego?”
Mąż wyszedł wcześnie. Po cichu. Po prostu trzasnął drzwiami, a dom znów pogrążył się w ciszy. Pomyślała, iż może wyszedł do samochodu lub załatwić jakieś sprawy. Syn już się obudził, przetarł oczy i w pidżamie powlókł się do łazienki.
Wszystko było w porządku. Poza jednym: tata nie wrócił.
„Krzysiek, ty zupełnie zwariowałeś?!” — spytała, gdy w końcu się dodzwoniła.
„No, mama nagle poprosiła, żebym ją zawiózł” — tłumaczył się. „Ty idź pierwsza, ja was dogonię.”
„Tak, nagle. Akurat dziś. O ósmej rano. Pierwszego września.” — Jej głos stał się zimniejszy niż góra lodowa, w którą wbił się Titanic.
„Słuchaj, rozumiem twoje zdenerwowanie… Ale mama poprosiła. Będziemy szybko.”
Halina milczała. Gdyby w tej chwili coś powiedziała, tama jej opanowania pękłaby. A histeria o poranku to nie jest coś, co powinien widzieć świeżo upieczony pierwszoklasista. Zamiast odpowiadać, zakończyła rozmowę.
Niech to spadnie na ich sumienie.
„Mamo, a gdzie tata?” — syn stał w nowiutkiej białej koszuli i sam zapinał guziki.
Męczył się, denerwował, ale nie narzekał.
„Babcia nagle musiała jechać na działkę. Tata ją podwiózł” — powiedziała Halina bez ozdobników i sarkazmu.
„A on potem przyjedzie?” — spytał z nadzieją.
„Nie wiem, kotku. Chyba nie.”
„A on wiedział, iż dziś mam święto?”
Rozmawiali o tym cały tydzień. Ale syn najwyraźniej nie potrafił zrozumieć, dlaczego ojciec tak postąpił.
„Wiedział.” — odpowiedziała cicho.
Chłopiec spuścił wzrok, milczał. Usiadł przy stole i wpatrzył się w telefon. W wazonie stał bukiet, który miał zanieść do szkoły. Przy drzwiach — nowy tornister z samochodami. Wszystko gotowe na święto.
Poza rodziną.
Na akademii syn trzymał się dzielnie. Nie uśmiechał się, nie płakał, tylko mocniej ściskał mamę za rękę, podczas gdy wokół kręciły się dzieci, babcie, ojcowie z aparatami. Wszyscy mieli z tej okazji radosne miny.
Halina też go fotografowała, starała się zagrzewać na duchu. Miała ściśnięte gardło, ale uśmiechała się za dwoje. Może choćby za troje. Ale to nie wystarczało.
Gdy starszy uczeń niósł na ramionach dziewczynkę z wstążkami i dzwonkiem, przyszła pierwsza wiadomość od teściowej: „Zrób dużo zdjęć. I wyślij mi. Chcę zobaczyć.” Druga — kwadrans później: „Powiedz, żeby Miłosz mi pomachał. Jestem z wami myślami!”
„Myślami z nami?” — Halina zaciHalina zacisnęła dłoń na telefonie, patrząc, jak syn odwraca wzrok od ekranu – w jego oczach była już tylko cisza, ta sama, która od lat rosła w jej sercu.