**„Godny” narzeczony**
Ola stała przy oknie, patrząc na opustoszały podwórzec. Ubity śnieg lśnił resztkami fajerwerków, a na nagich gałęziach krzewów wisiały strzępy bożonarodzeniowej girlandy. Miasto wyglądało jak wymarłe. Wszyscy spali po długiej, sylwestrowej nocy. W środku Oli panowała taka sama pustka.
Jak mogła się tak pomylić? Dlaczego nie wyczuła fałszu? Teraz wiele rzeczy stało się jasnych, ale wtedy… Kacper wydawał się inteligentny, kochający, trochę urażony na ojca. Tylko wydawał. A ona uwierzyła, iż ją kocha.
Zaskoczył zamek w drzwiach wejściowych, a Ola drgnęła. Przygotowała pełne oburzenia przemówienie, ale teraz wszystkie przygotowane słowa wyleciały jej z głowy. Ciche kroki zatrzymały się za jej plecami. Ola czekała napięta, wstrzymując oddech. Ciepły oddech Kacpra sprawił, iż przeszły ją ciarki.
— Olu — szepnął, pochylając głowę nad jej ramieniem.
Odsunęła się. — Wciąż się na mnie gniewasz? — spytał przymilnie. — Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Tak na ciebie patrzył. Zalała mnie zazdrość. — Kacper czekał na jej reakcję, ale Ola milczała.
— Sama jesteś winna. Uśmiechałaś się, przytulałaś, nie spuszczałaś z niego wzroku. Nie mogłem tego znieść.
— Nie wymyślaj. Tylko tańczyliśmy — odparła sucho.
— Wybacz mi. Zazdrość to dowód miłości. — Spróbował obrócić ją do siebie, ale Ola wzruszyła ramionami, zrzucając jego dłonie.
— Olu, no przecież. Już przeprosiłem — powiedział ugodowo.
— Powinieneś przeprosić nie mnie. — W końcu spojrzała na niego, ale zaraz odwróciła wzrok.
— Byłem w szpitalu, przeprosiłem twojego marynarza. — W oczach Kacpra błysnęła złość. Ola tego nie widziała. Znów patrzyła w okno. — Nie złożył na mnie doniesienia, wypuścili mnie. Zapomnijmy o wszystkim. Jak wyjdzie, zaprosimy go, wypijemy za zgodę.
Ola gwałtownie się odwróciła.
— Nas? Zapomnijmy? Wypijemy? Nie ma żadnych „nas”. I nie będzie. Zostaw klucze i wynoś się.
— Aha, więc jego tu wprowadzisz? — Zniknął przymilny ton, teraz mówił ostro, ze złością.
— Wyjdź. Nie chcę cię widzieć. Oszukałeś mnie. — Choć starała się panować, gniew i żal przebijały przez jej słowa.
— Powinienem był dać nauczkę i tobie. Pamiętasz, co mi mówiłaś? — Kacper chwycił ją za rękę powyżej łokcia, ścisnął, gwałtownie przyciągnął do siebie, zbliżając twarz. Ola ujrzała w jego oczach nienawiść.
— Puść, to boli — szepnęła.
— Tyle czasu w ciebie zmarnowałem. Nie, kochanie, nigdzie nie idę. Wyjdziesz za mnie! — Wolna ręka siegnęła do kieszeni po pierścionek. — Nie zdążyłem ci go dać. — Uniósł jej dłoń, próbując wsunąć pierścionek na palec.
Ola szarpała się, ale Kacper ścisnął ją jeszcze mocniej.
— Puść! Nie wyjdę za ciebie! — Łzy zaczęły płynąć jej po twarzy.
— Wyjdziesz, jeżeli chcesz, żeby twój marynarz żył.
— Nic nie zrobisz, nie odważysz się.
— Zobaczysz…
***
— Wyjeżdżam jutro — powiedział Tomek.
Ola bardzo mu się podobała. Bał się powiedzieć, iż odchodzi. Dopiero zaczynali się spotykać.
— Dokąd?
— Do Gdańska. Dostałem się do Akademii Morskiej. Przepraszam, iż nie mówiłem. Nie byłem pewien.
— Będziesz dzwonił? — spytała urażona, spuszczając wzrok.
— No nie dąsaj się. Co mogę zrobić? U nas nie ma morza. Ola, nie chcę, żebyś czuła się zobowiązana mnie czekać. Nauka potrwa długo, potem rejsy, po pół roku i więcej. Nie wiesz, jak to jest — czekać.
— Nie decyduj za mnie — podniosła głowę.
— Ola, ty też będziesz studiować. Na uczelni jest mnóstwo chłopaków…
— No to jedź! — krzyknęła, odwracając się i odchodząc.
— Ola! — Tomek chciał ją dogonić, ale się rozmyślił.
Został na chwilę, po czym powoli ruszył do domu.
Jakże się ucieszyła, gdy przyjechał na święta. Chodzili do kina, spacerowali. Tomek opowiadał o Gdańsku, o studiach, o morzu, a Ola słuchała, marząc, by ją pocałował.
Ale tylko musnął jej zziębnięty policzek i odszedł. Następnego dnia wrócił do akademii.
Tak, chłopaków na uczelni było wielu. Zwracali na nią uwagę, zalecali się. Ale nikogo nie chciała. Tomek dzwonił rzadko, pytał o studia. Gdy tylko wspomniała, iż tęskni, kończył rozmowę.
Zimą zmarła ciotka ojca. Jej mąż odszedł pięć lat wcześniej. Był partyjnym działaczem, całe życie na stanowiskach. Dzieci nie mieli. Za życia ciotka nie utrzymywała kontaktów z rodziną. Pewnie bała się, iż będą prosić o pomoc.
Dlatego ojciec był zaskoczony, gdy okazało się, iż swoją dużą warszawską kamienicę zapisała Oli. Widziała ją może ze trzy razy. Najpierw nie wierzył, potem się ucieszył.
— Mieszkanie ogromne, w centrum. Remontu nie trzeba. Jak wyjdziesz za mąż, będziecie tam żyć — marzyła matka.
Ola postanowiła nikomu na uczelni nie mówić o mieszkaniu. Po co wzbudzać zazdrość? Ale w końcu się wygadała. Ktoś zazdrościł, ktoś nazwał ją zarozumiałą. A przewodniczący grupy spytał, czy można tam robić imprezy.
Na drugim roku poznała starszego studenta, Kacpra Nowaka. Pewnego dnia podszedł do niej w stołówce, zagadali się. Zaczęli się spotykać. Tomek daleko, nie prosił, by czekała. W Gdańsku też są dziewczyny. Czy na pewno tam z nikim nie był?
— Nowak… Czy to nie syn wiceprezydenta? — spytał kiedyś ojciec.
— Nie wiem — wzruszyła ramionami.
— Zapytaj. Chłopak wydaje się porządny, godny kandydat.
Ola potraktowała to jak żart. Ale spytała.
— No tak. Nie mówiłem nikomu. Skąd wiesz?
— Nie ja, tata. Podobasz mu się.
— Twój ojciec jest spoko. A mój… Nie wytrzymamZrozumiała wtedy, iż prawdziwa miłość nie potrzebuje ani wielkich słów, ani pozorów – wystarczy, by ktoś zawsze wracał, choćby jeżeli droga prowadzi przez całe morze.