**„Godny” narzeczony**
Weronika stała przy oknie, patrząc na opustoszały podwórzec. Ubity śnieg lśnił od resztek fajerwerków, a na nagich gałęziach krzewów wisiały strzępki bombkowej lamety. Miasto zdawało się wymarłe. Wszyscy spali po męcząco długiej sylwestrowej nocy. Weronika czuła w sobie podobną pustkę.
Jak mogła się tak pomylić? Dlaczego nie wyczuła fałszu? Teraz wiele stało się dla niej jasne, ale wtedy… Marek wydawał się inteligentny, kochający, trochę urażony na ojca. Tylko iż wydawał się. A ona uwierzyła, iż ją kocha.
Zaskrzypiał zamek w drzwiach wejściowych, a Weronika drgnęła. Przygotowała pełną wyrzutów przemowę, ale teraz wszystkie ułożone w głowie słowa wyparowały. Ciche kroki zatrzymały się za jej plecami. Weronika wstrzymała oddech, czekając w napięciu. Ciepły oddech Marka musnął jej kark, wywołując gęsią skórkę.
„Wera” – szepnął, pochylając głowę ku jej ramieniu.
Odsunęła się.
„Wciąż się na mnie gniewasz?” – zapytał słodkim tonem. – „Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Tak na ciebie patrzył. Zalała mnie zazdrość.” Czekał na odpowiedź, ale dziewczyna milczała.
„Sama jesteś winna. Uśmiechałaś się, przytulałaś, nie spuszczałaś z niego oczu. Nie wytrzymałem.”
„Nie zmyślaj. Po prostu tańczyliśmy” – odparła oschle.
„No wybacz już. Zazdrosny byłem. To naturalne, gdy się kocha.” Próbował ją odwrócić, ale Weronika wzruszyła ramionami, strącając jego dłonie.
„Wera, serio, śmieszne to. Przeprosiłem.”
„Nie przede mną powinieneś przepraszać.” Spojrzała mu w oczy i znów odwróciła głowę.
„No to pojechałem do szpitala, przeprosiłem twojego marynarza.” W jego wzroku błysnęła złość. Weronika tego nie widziała. Wciąż patrzyła przez okno. – „Nie napisał na mnie donosu, wypuścili mnie. Zapomnijmy o tym. Jak wyjdzie, zaprosimy go, wypijemy za zgodę.”
Weronika gwałtownie się odwróciła.
„Nas? Zapomnijmy? Wypijemy? Nie ma żadnego *nas*. I nie będzie. Zostaw klucze i wynoś się.”
„Aha, jego tu wpuścisz?” Słodki ton zniknął – teraz mówił twardo, ze złością.
„Wyjdź. Nie chcę cię widzieć. Oszukałeś mnie.” Choć starała się panować, gniew i rozczarowanie wybuchły.
„Powinienem był i ciebie nauczyć rozumu, nie tylko jego. Pamiętasz, co mi mówiłaś?” Marek chwycił ją mocno za ramię, przyciągnął do siebie, twarz w twarz. W jego oczach zobaczyła nienawiść.
„Puść, boli” – szepnęła.
„Zmarnowałem na ciebie tyle czasu. Nie, kochanie, nigdzie nie idę. Wyjdziesz za mnie!” Wolną ręką sięgnął do kieszeni i wyciągnął pierścionek. – „Nie zdążyłem ci go dać.” Próbował nałożyć go na jej palec, ale Weronika zaczęła się szarpać. Ścisnął ją jeszcze mocniej.
„Puść! Nie wyjdę za ciebie!” Łzy popłynęły jej po policzkach.
„Wyjdziesz, jeżeli chcesz, żeby twój marynarz żył.”
„Nic mu nie zrobisz, nie odważysz się.”
„O, jak się odważę…”
***
„Jutro wyjeżdżam” – powiedział Krzysztof.
Weronika bardzo mu się podobała. Ale bał się powiedzieć, iż odchodzi. Dopiero co zaczęli się spotykać.
„Dokąd?”
„Do Gdańska. Dostałem się do akademii morskiej. Przepraszam, iż nie mówiłem. Nie byłem pewny.”
„Będziesz dzwonił?” – zapytała urażona, spuszczając wzrok.
„Nie dąsaj się. Co mogę zrobić? U nas nie ma morza. Wera, nie chcę, żebyś czuła się zobowiązana mnie czekać. Nauka potrwa długo, potem rejsy – po pół roku i więcej. Nie wiesz, jak to ciężko – czekać.”
„Nie decyduj za mnie” – podniosła głowę.
„Wera, ty też będziesz studiować. Na uczelni jest pełno chłopaków…”
„No to wyjeżdżaj!” – krzyknęła, odwracając się.
„Wera!” – chciał ją dogonić, ale zrezygnował.
Jak się cieszyła, gdy wrócił na święta. Chodzili do kina, spacerowali. Opowiadał o mieście, nauce, morzu, a ona słuchała i marzyła, żeby ją pocałował. Ale tylko musnął jej zziębnięty policzek i odszedł. Następnego dnia wrócił do akademii.
Tak, na uczelni było wielu chłopaków. Zwracali na nią uwagę. Ale żaden jej nie interesował. Krzysztof dzwonił rzadko, pytał o studia. Gdy wspomniała, iż tęskni – zmieniał temat.
Wiosną zmarła ciotka ojca. Jej mąż odszedł wcześniej. Był partyjnym działaczem, zajmował wysokie stanowiska. Dzieci nie mieli. Z rodziną za życia nie utrzymywali kontaktu. Pewnie bali się, iż będą prosić o pieniądze.
Dlatego ojciec był zaskoczony, gdy okazało się, iż przestronne mieszkanie w centrum Warszawy ciotka zapisała Weronice. Ledwo ją znała. Najpierw nie wierzył, potem się ucieszył.
„Mieszkanie duże, w dobrej dzielnicy. Remontu nie trzeba. Jak wyjdziesz za mąż, będziecie tam mieszkać” – marzyła matka.
Weronika postanowiła, iż nikomu na uczelni nie powie o mieszkaniu. Ale w końcu się wygadała. Ktoś pozazdrościł, ktoś nazwał ją zadufaną. A starosta grupy zapytał, czy można tam robić imprezy.
Na drugim roku poznała starszego studenta – Marka Nowickiego. Pewnego dnia podszedł do niej w stołówce, zagadali. Zaczęli się spotykać. Krzysztof był daleko, nie prosił, by czekała. W Gdańsku też są dziewczyny.
„Nowicki… To nie syn wiceprezydenta?” – spytał ojciec.
„Nie wiem” – wzruszyła ramionami.
„Zapytaj. Chłopak wydaje się solidny. Godny kandydat na męża.”
Zapytała.
„No tak. Nie mówiłem nikomu. Skąd wiesz?”
„Nie ja. Ojciec. Jesteś mu sympatyczny.”
„Twój stary jest w porządku. A mój… Dusi mnie. Chcę tylko skończyć studia i uciec. Wynajmę mieszkanie, wyprowadzę się.”
Wieczorem spytała ojca, czy może wynajmować po ciotceOjciec się zgodził, a gdy Weronika i Krzysztof w końcu odnaleźli swoje szczęście, zrozumieli, iż prawdziwa miłość nie potrzebuje ani wielkich mieszkań, ani nazwisk – wystarczy, by była uczciwa i wzajemna.