Tradycyjnie – zero spania, ale to faktycznie przez zmianę pogody, to słonko i skok temperatury, niby super – u mnie niestety bezsenna noc.
Totalnie nietomna zbieram się do wyjścia, dobrze, iż przewidująco plecak spakowałam już wczoraj, zamawiam Icara i nie uwierzycie, taksa ma nr 666.
I banan na pysku od razu, bo ten dzień musi być udany.
Wsiadam i hipoteza się potwierdza, bo za kółkiem babeczka koło 50tki, w ramonesce i ogólnie na rockowo, przy lusterku dynda się jakiś czerwony rogaty… i pamiętam, iż kiedyś już mnie wiozła i ona też pamięta i od razu jesteśmy kumpele i opowiadamy sobie o swoich odpałach i zbieractwie wszelakim.
Tą razą to ja biorę numerek dla Eweliny i znowu umilamy sobie pogaduchami kolejkę do rejestracji i potem do pokoju nr 37.
Znowu dzikie tłumy, znowu zwalnia się tylko jedno krzesełko, więc może tą razą Ty, ale Ewelina rzuca w moją stronę groźne spojrzenie i dodaje rozkazująco „siadaj!” więc nie mam wyjścia 😛
Dobrze, iż walnęłam sobie solidny imprezowy makijaż, bo ciasne wnętrza pokoju 37 wypełnia tłumek studentów, profesor referuje mój przypadek, doktor Krzysio (dziś poważny na 100%, bankowo czyta mojego bloga 😛 ) uzupełnia.
Dopytuję o szew za uchem, bo czuję lekki dyskomfort, trochę mnie ciągnie u dołu, a Ewa przy wczorajszej usznej toalecie zauważyła, iż szew w zgięciu za uchem założono tak głęboko, iż przyszyto mi fragment ucha do czachy, ale dr Krzysio twierdzi, iż jest ok, równo i przestanie ciągnąć, jak się blizna całkiem wygoi.
No i wyciągają mi resztę tego opatrunku z ucha, grzebią, dłubią, dmuchają taką dmuchawą, zasysają – i kurde cześć zostaje wewnątrz. Dr Krzysio pyta, czy sobie czegoś nie wsadzałam do ucha, ja aż podskakuję, iż absolutnie, no w życiu!!!! Pan profesor podchwytuje, iż tak, po moich doświadczeniach na 1000% nigdy niczego sobie do ucha nie wsadzę, ja podłapuję, tak jest, żadnego wsadzania, studenci leją, ja też, ale na to ucho prawie nie słyszę, a wizyta dopiero za 3 tygodnie, jak ta resztka opatrunku nie wypadnie sama to będą wtedy próbować jeszcze raz… jasne, sama z siebie wypadnie, jak przy pomocy narzędzi nie dali rady to teraz nagle hop! i wyskoczy… a słyszę na to ucho tak źle, jak tuż po perforacji i niby jak mam funkcjonować, ech.
Ewelinie wyjmują cały opatrunek i słyszy znacznie lepiej, matko, ale jej zazdroszczę 😦
Lekko podłamana pytam, jak z powrotem do normalnego życia i gwałtownie domyślam się, iż Profesor nie ma pojęcia, o co mi chodzi, iż pewnie pytam o spacery z kijkami i szydełkowanie, czy coś, więc uściślam: imprezy, głośna muzyka, koncerty… dopiero teraz załapuje i surowym głosem wydaje na mnie wyrok: nic z tych rzeczy przed kontrolą, a ta 16 kwietnia, noż kurwa no, przeca po drodze, co weekend, to impreza albo i trzy, i jak żyć, panie doktorze, jak żyć????
No i wymyśliłam sobie, iż chuj, 11 tego do Chicago idę, choćbym miała tam umrzeć, odpitolę się elegancko, jakby co będzie to piękna śmierć 😛
Mam odpuścić ukochaną Noc Dezintegracji?
Mam odpuścić urodziny Gosi?
Toż z tęsknoty za chicagowskim barem moje serce łka już od wielu tygodni, za barem i dansflorem i za wszystkimi, których kocham i którzy tam będą!
Tęsknię kurwa choćby za tymi, których kocham zupełnie średnio 😛
Więc pójdę, pofrunę jak na skrzydłach, z moją pięknę nową torebką, która tyle czasu czeka, żeby mi inne laski jej pozazdrościły 😀
Jaką krzywdę może mi zrobić głośna muzyka, jak mam to ucho zatkane jak korkiem, kurwa? Może wtedy właśnie wypadnie ta resztka opatrunku… czemu nie sprostały otolaryngologiczne narzędzia – może będą w stanie uczynić dźwięki Lacrimosy czy Tajpusiów.
Oczywiście z tych głębokich przemyśleń nie zwierzam się ani Profesorowi ani dr Krzysiowi, czeka nas z Eweliną jeszcze parę spraw do ogarnięcia.
Najpierw rejestracja na ten następny raz, może być trudna, ponieważ u mnie to ten 16 kwietnia, a Ewelinie już 10 kończy się zwolnienie, a tak daleko wstecz nie wystawią, poza tym ja rozmawiam z przemiłą babeczką w okienku nr 28 i ona doskonale rozumie, gdy odchodząc proszę, iż z kolejnym numerem jest koleżanka i błagam o znalezienie dla niej miejsca tego samego dnia o bliskiej godzinie, bo my tylko razem i zawsze razem – a w międzyczasie wołają Ewelinę do sąsiedniego okienka, gdzie skwaszony, nieużyty babon marudzi, iż nie ma żadnych terminów na 16 kwietnia, nie ma w ogóle i generalnie ma to gdzieś.
Ale staje się cud, taksówka nr 666 przynosi mi szczęście, bo z okienka 28 woła Ewelinę ta cudowna babeczka, termin się jakoś znajduje i to z kwadransem odstępu od mojego.
No i zostają już tylko przyjemności i frykasy, czyli bufet i tarta czekoladowa z malinami na miejscu plus 2 szpinakowe na wynos i dobrze, iż kochana Ewelina czuwa, bo ja nietomna i niesłysząca kompletnie nie zauważam, iż dziewczyna za ladą szykuje się do pakowania mi kompletnie czegoś innego.
Chwilę potem zauważa moją komórkę, która wymskła się z kieszeni kurtki, niedbale ciśniętej na oparcie krzesła… ja to bym pewnie nadepła, zaklęła siarczyście i poczołgała się dalej – ale mój Anioł Stróż czuwa 🙂
Dlatego cieszę się niesamowicie, iż za 3 tygodnie znowu spotkamy się na Jakubowskiego, przeca ja bym tam sama zginęła jak ta sierotka biedna, iż nie wspomnę o innych przyjemnościach, płynących z jej towarzystwa 🙂 🙂
Marcowa pogoda szaleje i kolejnej nocy znowu problemy z zaśnięciem, a tu choćby poprzewracać się z boku na bok nie wolno, bo prawy zabroniony… doprowadzona do ostateczności kładę się na chwilę w tej pozycji, nie boli, ale zdrętwiałe ucho wcale nie czyni tej pozycji przyjemną i niestety zaczyna krwawić.
Wstaję, wycieram sobie je delikatnie, krwi nie jest dużo, ale jednak. No dobra, nie to nie, wzdycham, kładę się na lewym boku i w końcu sen przychodzi.
Rano sprawdzam – krwawienie ustało, uczucie zatkanego ucha nie jest już tak dojmujące, ale przez cały czas prawie zupełnie na nie nie słyszę.
Plany na 11 kwietnia pozostają jednak niezmienione, chuj tam.
więcej w tej kategorii: https://drzoanna.wordpress.com/category/blog-spis-tresci/