Helena Englert udzieliła nam wywiadu, w którym otworzyła się na tematy swojej nowej roli, miłości (nie) na całe życie, przełamywania tabu i życiowych lekcji.
Helena Englert o aktorstwie, miłości i życiowych lekcjach
Co u Ciebie, Heleno?
Ostatnio jest bardzo spokojnie. Miałam bardzo intensywne pół roku, a teraz mam wakacje. Znajduję ukojenie w tym spokoju, chociaż zaczynam powoli tęsknić za pracą.
W nowym filmie z Twoim udziałem „Seks dla opornych” jest sporo odważnych scen. Szykujesz się na krytykę?
Zupełnie się tym nie przejmuję. Wychodzę z założenia, iż moja praca kończy się w tym samym momencie, co okres zdjęciowy. Wszystko, co dzieje się później, jest poza moją kontrolą, więc bez sensu się tym przejmować. Poza tym bez przesady, to tylko seks. Wszyscy mamy ciała, większość z nas uprawia seks. Wiele hałasu o nic.
Twojej bohaterce rozmowy o seksie przychodzą bardzo łatwo. A jak to wygląda u Ciebie i Twoich rówieśników?
Przyjemnie i bez ogródek. Bohaterka grana przez Ilonę Ostrowską stwierdza, iż jest niezadowolona ze swojego życia seksualnego. Frustracja narastała w niej latami, aż w końcu nie wytrzymała…
Jak patrzysz na to z perspektywy młodej osoby?
Chyba nie wierzę w miłość na całe życie. Nie mam takiej potrzeby. Myślę, iż ciekawie byłoby poznać kogoś nowego i zakochać się w wieku 40–50 lat. To zupełnie inne doświadczenie i raczej interesuje mnie, żeby zobaczyć, na czym polega różnica między młodzieńczym zakochaniem a taką dojrzałą, ugruntowaną miłością. Pewnie da się to zrozumieć na przestrzeni lat, z jedną osobą, ale nie jest to nadrzędny cel w moim życiu. Myślę, iż można kogoś kochać przez całe życie, ale to nie znaczy, iż trzeba być z tą osobą w związku i rezygnować z innych doświadczeń. Nigdy jednak nie wiadomo, może jutro wyjdę z domu, upadnę na pierścionek zaręczynowy i będę czyjąś żoną do końca życia (śmiech). Jak to się mówi? Jak chcesz rozbawić Boga, to opowiedz mu o swoich planach…
Miałaś w szkole edukację seksualną?
W gimnazjum mieliśmy jakieś dwudniowe warsztaty. Dziewczynki osobno, chłopcy osobno. Nas uczyli o układzie rozrodczym mężczyzn, a ich o naszym. Pamiętam tylko tyle, iż chłopcy biegali później z kalendarzykami menstruacyjnymi po korytarzach i pytali wszystkie dziewczyny, w którym są momencie cyklu. Było to niezwykle bezproduktywne doświadczenie.
U mnie coś było na WDŻ-ecie. Nie pamiętam zbyt wiele, jedynie iż zawsze przy każdej możliwej okazji ktoś rzucał głupim żartem.
Moim zdaniem nauka o ciele, o seksie, o antykoncepcji – to wszystko powinno być w obowiązkowym programie nauczania. Oczywiście ta wiedza powinna zostać usystematyzowana i przekazywana przez osoby kompetentne w sposób odpowiedni do wieku uczniów. Niemniej jak mamy zrozumieć matematykę, fizykę, literaturę i wszystko inne, co nas otacza, o ile uprzednio nie posiądziemy wiedzy o mechanizmach, które pracują w nas samych? Ba, niejeden filozof argumentowałby, iż te bezsensownie tabuizowane tematy stanowią najsilniejszy popęd napędzający całe życie na ziemi. Czemu więc nie uczymy się o tym w szkole? Dlatego iż wychowywanie świadomego i rozumnego społeczeństwa tak naprawdę nie leży w interesie organów ustawodawczych.
A jak zapatrujesz się na coaching? Pytam, bo bohaterka Ilony Ostrowskiej próbuje stosować rady z książki eksperta randkowego.
Jezu, ja tego tak nie cierpię! Dla mnie jest to śmieszne, bo od tego są psychologowie, psychiatrzy i terapeuci z dyplomami, a nie Instagram czy poradniki o podświadomości. Przede wszystkim jednak jest to szkodliwe. Moim zdaniem to nic innego jak wyrachowane monetyzowanie cierpienia innych.
Mam wrażenie, iż masz bardzo sprecyzowaną opinię na ten temat.
Jest taka książka, „Ucieczka od bezradności” Tomasza Stawiszyńskiego, współczesnego polskiego filozofa. Jej tytuł brzmi, jakby to była kolejna wellnessowa lub autoterapeutyczna pozycja, ale nią nie jest. To wiwi- sekcja tego, jak my, współcześni ludzie, radzimy sobie z bezradnością. Ta świetna filozoficzna książka opo- wiada m.in. o tym, jak astrologia i kult wellness zastę- pują nam prędko umierającą religię. Większość z nas ma potrzebę wiary w siłę większą od nas samych, a w obliczu zawodów, jakie fundują nam instytucje religijne, sięgamy do coraz to nowszych środków. Dla jednych będzie to numerologia, dla innych astrologia. Jeszcze inni wybiorą poradniki, medytację albo, niestety, porady coachów wellnessowych.
Rozumiem więc, iż nie jesteś zodiakarą.
Mam aplikację Co-Star, bo zawsze śmiesznie sprawdzić, czy jest się z kimś kompatybilnym, ale robię to w ramach żartu. Nie sądzę, aby to miało rzeczywisty wpływ na to, kim jesteśmy. Ale byłam u wróżki. Nie jestem cyniczna i też szukam sposobu na usystematyzowanie sobie zbyt skomplikowanej rzeczywistości.
Wróćmy do „Seksu dla opornych”, co chciałabyś, żeby widzowie wynieśli z tego filmu?
Chyba to, iż kryzysy w relacjach są ważne i mogą być niezwykle budujące. I iż nie ma prostych rozwiązań, co nie oznacza, iż należy poddać się i w drodze przez mękę nie wierzyć w happy ending.
A jaką radę dałabyś nastoletniej sobie?
Powiedziałabym jej: „Masz czas. Masz tyle czasu!”. Kiedy byłam jeszcze większą małolatą niż teraz, wiecznie miałam wrażenie, iż jestem spóźniona na pociąg, który już odjechał. A to w ogóle nie jest potrzebne. Mam czas. I miałam go też w wieku 15 lat… Mam wrażenie, iż im starsza będę, tym będzie fajniej. Większość moich znajomych jest ode mnie znacznie starsza. Patrzę na nich z podziwem i nie mogę się doczekać, żeby stać się taka jak oni. Mnie po prostu życie ekscytuje. Każdy jego etap. Moją największą lekcją z zeszłego roku jest to, iż zawsze mogę wyjść. Nie muszę być do końca na koncercie czy na spotkaniu. Mogę wstać po 15 minutach, powiedzieć: „To nie mój dzień” i po prostu wyjść. Z wiekiem minęło mi też FOMO. Albo gdzieś jestem, albo gdzieś mnie nie ma. A jak nie wiem, czy chcę wyjść, to rzucam monetą.
Jest coś, czego jeszcze można Ci życzyć?
Zdrowia. To jest kolejna rzecz, która zmienia się z wiekiem (śmiech).








