— Halinko, już zdecydowałaś, co zrobisz? — zapytała jedna Polka pracująca we Włoszech drugą.
— Szczerze mówiąc, jeszcze sama nie wiem… Trochę się boję. Nie wyobrażam sobie, jak powiedzieć o tym córce — odpowiedziała zawstydzona Halina.
— Halinko, przypomnij mi, ile ty masz lat? — próbowała rozładować powagę rozmowy żartem Marysia.
— Przecież sama wiesz, iż 57 — zarumieniła się Halina.
— I ty w wieku 57 lat boisz się powiedzieć dorosłej córce, iż jesteś w związku?! — zdziwiła się Marysia.
— Może masz rację… Powiem jej jutro — obiecała Halina.
— A czemu jutro, a nie dziś? Jak wieczorem będziesz rozmawiać z Natalką, to jej powiedz — nalegała Marysia.
Halina przytaknęła, choć w głębi serca była bardzo zdenerwowana. Bo właśnie we Włoszech związała się z Włochem i nie miała pojęcia, jak wyznać to swojej córce. Bała się, iż zostanie źle zrozumiana.
Halina wyszła za mąż — jak na wiejskie standardy — dość późno, bo w wieku 28 lat. Jakoś nie miała szczęścia w miłości. Dopiero gdy do sąsiadki przyjechał w odwiedziny krewny, poznała swojego przyszłego męża.
Wesele było piękne, a po ślubie młodzi zamieszkali z rodzicami Haliny, którzy bardzo im pomagali — szczególnie gdy urodziła się Natalka.
Ale szczęście Haliny nie trwało długo. Po trzech latach mąż przyznał się, iż nigdy jej nie kochał i nigdy nie pokocha. Odszedł i zniknął. Halina musiała sama wychować córkę. Gdyby nie wsparcie rodziców, nie dałaby rady.
Nie było już miejsca na innych mężczyzn w jej życiu. Żyła tylko dla córki. A jeżeli choćby ktoś próbował się o nią starać, odmawiała — nie wyobrażała sobie, żeby ktoś obcy wychowywał jej dziecko.
We wsi przylgnęło do niej przezwisko „święta Halina”. Ale ona się tym nie przejmowała — żyła zgodnie z sercem.
Gdy Natalka skończyła szkołę, Halina postanowiła wyjechać do pracy za granicę, żeby odłożyć na mieszkanie dla córki. Poradziła się mamy, która jeszcze wtedy czuła się dobrze i wsparła jej decyzję.
Tak Halina trafiła do Włoch. Przez 10 lat udało się jej wiele osiągnąć — wydała córkę za mąż, zrobiła piękne wesele, kupiła mieszkanie w nowym bloku, a i dom rodziców doprowadziła do porządku.
Już choćby myślała, żeby wracać do Polski… ale wtedy się zakochała. Tak, iż sama się sobie dziwiła.
Roberto był synem seniorki, u której Halina pracowała. To on wypłacał jej pensję, traktował ją bardzo dobrze. Z czasem dostrzegł nie tylko jej urodę, ale też piękną duszę.
Długo krążył wokół niej, aż w końcu zdobył jej zaufanie. Gdy Halina zgodziła się z nim związać, powiedział, iż od dzisiaj już nie musi pracować — ma pieniądze, wystarczy im.
Aby udowodnić powagę swoich intencji, zaproponował, iż się pobiorą.
Halina była szczęśliwa jak nigdy dotąd. Ale jedna rzecz spędzała jej sen z powiek — jak na ten związek zareaguje jej dorosła córka. I jak jej wyjaśnić, iż teraz nie będzie mogła tak hojnie pomagać finansowo, jak dawniej.
I właśnie dlatego nie wiedziała, jak rozmawiać z córką. Ale wieczorem tego samego dnia w końcu się odważyła.
— Córeczko, muszę ci coś powiedzieć, tylko proszę, postaraj się zrozumieć — zaczęła Halina z daleka.
— Ale mnie zaintrygowałaś, mamo! Mów już — zażartowała Natalka, nie mając pojęcia, co za chwilę usłyszy.
— Natalio… Znalazłam tutaj mężczyznę. Wychodzę za mąż — powiedziała cicho Halina.
W słuchawce zapadła cisza, a potem córka wykrzyknęła:
— Mamo! To wspaniale! Od dawna zasługiwałaś na szczęście!
— Naprawdę mnie nie potępiasz? — zapytała zdziwiona Halina.
— Oczywiście, iż nie. Wręcz przeciwnie — cieszę się ogromnie, mamo. Już postanowione — przyjeżdżacie na Wielkanoc, muszę go poznać! — rozkazała z uśmiechem córka.
Halina odłożyła słuchawkę i nie mogła się uspokoić. Córka jej nie potępiła — przeciwnie, cieszyła się razem z nią. Jakby kamień spadł jej z serca.
Teraz pozostało tylko jedno: zdecydować, czy na Wielkanoc do Polski wraca sama, czy z Roberto.