Restauracja U Fukiera to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc na kulinarnej mapie Warszawy. Dla Magdy Gessler to jej oczko w głowie, wielokrotnie przez nią opisywane jako przestrzeń, w której jakość produktów i dbałość o każdy detal mają być absolutnym priorytetem. Położony na Starym Mieście lokal od lat przyciąga zarówno turystów, jak i stałych bywalców. Każdego roku w okresie świątecznym U Fukiera wychodzi również poza mury lokalu. Dosłownie kilka metrów od restauracji, na bożonarodzeniowym jarmarku, pojawia się firmowa budka sygnowana tym samym szyldem. Postanowiłem spróbować, czy dania tam serwowane dorównują tym, które niedawno mogłem skosztować. Wydałem prawie 300 zł na świąteczny catering Gessler. Cena jak za złoto, a smak mnie zaskoczył.
REKLAMA
Zobacz wideo Byliśmy na Jarmarku Bożonarodzeniowym w Krakowie. Ceny? Zobaczcie sami
Magda Gessler otworzyła świąteczną budkę. Dania? Przerost formy nad treścią
Na pierwszy ogień poszła jarmarkowa klasyka - smażona kiełbasa za 27 złotych. Bułka dodana do zamówienia była świeża, ale też bardzo zwyczajna. To była dokładnie taka kajzerka, jaką można kupić w każdym osiedlowym sklepie. Nic w zaserwowanym pieczywie, oprócz położonego na nim kwiatka, szczególnie nie sugerowało, iż mamy do czynienia z produktem premium. Kiełbasa natomiast była słabo wysmażona i przez to sprawiała wrażenie niedopieczonej i mało apetycznej. Nikt nie zapytał mnie o preferowany poziom przypieczenia. W smaku była poprawna, ale daleka od tego, czego można by oczekiwać po stoisku firmowanym nazwiskiem znanej restauratorki. Kolejnym elementem był zestaw dodatków. Dodaną musztardę i keczup oceniłbym jako co najwyżej przeciętny - standardowe, ogólnodostępne sosy, bez żadnego wyróżnika czy nawiązania do kuchni U Fukiera. Na plus oceniłbym to, iż nikt ich nie żałował. Całość, chociaż podana w formie aspirującej do efektownej, to jednak sprawiała wrażenie przerostu formy nad treścią.
Magda Gessler zaprezentowała świąteczne przysmaki. Grzaniec? Chyba sobie podaruję
Zamówiłem również pasztecik z mięsem za 18 złotych. Był niewielki, za to po przekrojeniu okazało się, iż farszu w środku nie brakuje. Smakowo trudno było się do czegoś przyczepić - pasztecik był po prostu dobry. Nie ma wątpliwości, iż to solidny wyrób, ale znów - nic, co usprawiedliwiałoby aż tak wysoką cenę, która najpewniej wynika z renomy miejsca. Zanim jednak zdecydowałem się na zamówienie napoju, byłem świadkiem sytuacji, która skutecznie ostudziła mój entuzjazm. Stojąc przy budce i czekając na obsługę, widziałem, jak jeden z pracowników dolewa grzaniec do bemaru z plastikowej butelki. Cała scena rozgrywała się bez szczególnego ukrywania jej przed klientami.
Ten widok był o tyle zaskakujący, iż mówimy o miejscu, które buduje swój wizerunek na wysokiej jakości i kulinarnej staranności. Trudno to pogodzić z faktem, iż grzaniec - sprzedawany tu za 27 zł za kubeczek lub za 22 złote w wersji bezalkoholowej - dolewany jest z plastikowej butelki. W efekcie zrezygnowałem z zakupu napoju. W moim odczuciu jego sposób przygotowania kompletnie nie współgrał z oczekiwaniami, jakie pokładałem w kilkukrotnie ocenianej, a przy okazji też czasem chwalonej przeze mnie marce U Fukiera.
Świąteczna budka Magdy Gessler ma być wizytówką luksusowej kuchni w jarmarkowej formie. Tymczasem moje wrażenia to mieszanka przeciętnych smaków, które trudno uznać za standard premium. I choć na pierwszy rzut oka wszystko wygląda efektownie, to po bliższym przyjrzeniu się pojawia się pytanie, czy w tym przypadku nie płaci się przede wszystkim za nazwisko. Z pewnością na jarmarcznym rynku istnieje wiele tańszych alternatyw o podobnej jakości.













