Goscie za ścianą: jak Weronika postawiła granicę bezczelności
Marcin wrócił do domu zmęczony, a w mieszkaniu unosił się zapach pieczeni — w piekarniku dusiło się mięso, a Weronika kroiła sałatkę. Pocałował żonę w policzek i zauważył:
— Pachnie bosko.
— Staram się dla gości — odparła z uśmiechem.
— Dla moich? — zmarszczył brwi. — Prosiłem, żebyś nie gotowała.
— No jak to… To twoja rodzina. Ludzie po pracy, muszą coś zjeść.
— Weronika, zrozumiesz mnie później… Lepiej było posłuchać.
Kilka godzin wcześniej zadzwoniła do niego matka:
— Synku, Kinga, córka Ewy, z mężem kupili mieszkanie obok was. Póki co remont, nie mają wody. Ewa prosi, żeby u was się wykąpali przez kilka dni.
Marcin nie był zachwycony. Już w dzieciństwie nie przepadał za Kingą — cwaniara, zupełnie jak jej matka.
— Dobrze, niech przyjdą — westchnął. — Tylko pod prysznic, nic więcej.
Kinga i jej mąż Krzysiek pojawili się pod wieczór.
— Cześć! Ja Kinga, to mój mąż. A ty pewnie Weronika?
Nie czekając na zaproszenie, Kinga przeszła się po mieszkaniu, obmacując klamki i zaglądając do sypialni. Marcin zamknął za nimi drzwi:
— Przyszliście się wykąpać, tak?
— Tak, tak! Weronika, masz może ręczniki? Swoich nie wzięliśmy.
Po kąpieli goście wcale nie kwapili się do wyjścia. Zasiedli w salonie, wdychając aromat pieczeni.
— Och, jak pachnie! — zaświergotała Kinga. — Co takiego gotujesz?
Weronika westchnęła i zaprosiła ich do stołu.
Zjedli wszystko do ostatniego okruszka. Wyszli, zostawiając ręczniki, myjki i szampon. Weronika pokiwała głową:
— Żel i szampon to pół biedy, ale myjki trzeba będzie kupić nowe.
Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. I kolejnego. Weronika przygotowała zapiekankę z brokułami, na co Kinga skrzywiła się:
— Fuj! Jak to można jeść? Daj lepiej schabowego.
Czwartego dnia była pasta z mięsnym sosem. Kinga znów niezadowolona:
— Mięsa jak na lekarstwo. Sam sos.
Marcin spytał Krzysztofa:
— Kiedy w końcu będzie woda?
— Już jest — szczerze przyznał.
Kinga błyskawicznie wtrąciła:
— Prysznic jeszcze nie zamontowany…
Po kolacji Weronika spojrzała na męża:
— Wymyśliłam, jak ich odstraszyć. Ale musisz mi pomóc.
Następnego wieczora, gdy goście zasiedli, Weronika podała tacę z suchymi płatkami owsianymi, startym jabłkiem i miodem.
— To „Francuska sałatka piękności”. Bardzo zdrowa. Teraz tylko to jemy z Marcinem.
Kinga próbowała przeżuwać, ale ewidentnie nie przypadło jej to do gustu. Goście gwałtownie się pożegnali.
— Dzisiaj kolację robisz ty — oznajmiła Weronika mężowi. — W zamrażarce są pierogi.
Po dwóch dniach Kinga zadzwoniła:
— Znowu ta wasza sałatka?
— No cóż, Weronika jest nieugięta… Jak przyjdziecie, przynieście kiełbasę, bo sam już nie wyrabiam.
— Nie, dziękujemy. Mamy już wodę i prysznic.
Kilka dni później matka Marcina zadzwoniła z pretensjami:
— Ewa mówi, iż Weronika cię głodzi.
— Mamo, nie słuchaj bzdur. Jestem syty, zdrowy i szczęśliwy. A tak w ogóle, to za miesiąc się wyprowadzamy do domu, mieszkanie sprzedajemy. Wtedy zobaczymy, kto tu jest rodziną…