Dzisiejszy wieczór był wyjątkowo męczący. Wróciłem do domu zmęczony, ale w powietrzu unosił się aromat pieczonego mięsa. W kuchni stała Weronika, krojąca sałatkę. Podeszłem, pocałowałem żonę w policzek i westchnąłem:
— Pięknie pachnie.
— Dla gości się postarałam — odparła z uśmiechem.
— Dla moich? — zmarszczyłem brwi. — Prosiłem, żebyś nie przygotowywała kolacji.
— Ale jak to… To twoja rodzina. Po pracy przychodzą, głodni są.
— Weronika, zrozumiesz mnie później… Lepiej byłoby posłuchać.
Kilka godzin wcześniej zadzwoniła moja matka:
— Synku, Zosia, córka Lidki, z mężem kupili mieszkanie obok was. Dopóki nie skończą remontu, nie mają wody. Lidka prosi, żeby mogli się u was wykąpać przez kilka dni.
Nie byłem zachwycony. Już w dzieciństwie nie znosiłem Zosi — spryciara, zupełnie jak jej matka.
— Dobrze, niech przyjdą — odparłem z rezygnacją. — Tylko pod prysznic, nic więcej.
Zosia i jej mąż Krzysiek pojawili się pod wieczór.
— Witam! Ja jestem Zosia, a to mój mąż. A ty chyba Weronika?
Nie czekając na zaproszenie, Zosia przeszła się po mieszkaniu, dotykała mebli, zajrzała choćby do sypialni. Zamknąłem drzwi:
— Przecież mieliście tylko się wykąpać?
— Tak, tak! Weronika, masz może ręczniki? My nie wzięliśmy.
Po kąpieli nie kwapili się do wyjścia. Rozsiedli się w salonie, wdychając aromat pieczeni.
— Och, jak pachnie! — zaszczebiotała Zosia. — Co gotujesz?
Weronika westchnęła i zaprosiła ich do stołu.
Zjedli wszystko do ostatniego okruszka. Wyszli, zostawiając ręczniki, gąbkę i szampon. Weronika tylko pokiwała głową:
— Żel i szampon to pół biedy, ale gąbkę trzeba będzie kupić nową.
Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. I kolejnego. Weronika przygotowała zapiekankę z brokułów, a Zosia skrzywiła się:
— Fuj! Jak możecie to jeść? Dajcie lepiej kotleta.
Czwartego dnia była pasta z mięsnym sosem. Zosia znów niezadowolona:
— Mięsa prawie nie ma. Sam sos.
Spytałem Krzyśka:
— Kiedy w końcu dadzą wam wodę?
— Już jest — odpowiedział szczerze.
Zosia gwałtownie wtrąciła:
— Ale prysznica jeszcze nie zamontowali…
Po kolacji Weronika spojrzała na mnie wymownie:
— Wymyśliłam, jak ich odstraszyć. Ale musisz mi pomóc.
Następnego wieczoru, gdy goście zasiedli, Weronika przyniosła tacę z suchymi płatkami owsianymi, startym jabłkiem i miodem.
— To „Francuska sałatka urody”. Bardzo zdrowa. od dzisiaj tylko to jemy.
Zosia próbowała przełknąć, ale widocznie nie przypadło jej to do gustu. niedługo wyszli.
— Dzisiaj ty gotujesz — powiedziała Weronika. — W zamrażarce są pierogi.
Po dwóch dniach Zosia zadzwoniła:
— Znowu ta wasza sałatka?
— No cóż, Weronika jest nieugięta… jeżeli przyjdziecie, kupcie lepiej kiełbasę, bo sam już nie wytrzymam.
— Nie, nie przyjdziemy. Mamy już wodę i prysznic.
Kilka dni później odezwała się moja matka:
— Lidka mówi, iż Weronika cię głodzi.
— Mamo, nie słuchaj bzdur. Jestem najedzony, zdrowy i szczęśliwy. A na dodatek mamy wiadomość — za miesiąc przeprowadzamy się do domu, a to mieszkanie sprzedajemy. Wtedy się okaże, kto komu rodziną jest…