Gorzka uroczystość: dramat kobiety

newsempire24.com 1 tydzień temu

Gorzka uroczystość: dramat Haliny

Halina siedziała przy kuchennym stole, po raz kolejny licząc pieniądze. Portfel był prawie pusty, a do wypłaty jeszcze tydzień.

– kilka – westchnęła. – Ale cóż zrobić? Taka już pensja…

Trzeba było zapłacić rachunki, kupić jedzenie, ale za co? Halina błądziła po sklepie w środku miasteczka Białowieża, wzdychając na widok cen, które zdawały się rosnąć w oczach. W efekcie pozwoliła sobie tylko na mleko, chleb i paczkę makaronu. Na masło nie starczyło, ale margaryna mieściła się w budżecie. Kawa, herbata, cukierki do herbaty, ulubiony ser – wszystko to zostało na półkach.

Nie pozostało Halinie nic innego, jak udać się do byłej teściowej po warzywa. A tam czekało na nią nieuniknione:

– A nie mówiłam ci! – po raz kolejny powie Barbara Piotrowska.

Teściowa była kobietą surową, ale mądrą. Mijał już jej siedemdziesiąty szósty rok i zawsze okazywała się mieć rację. Gdyby Halina posłuchała jej lata temu, może teraz nie grzebałaby w portfelu ze łzami w oczach. Może żyłaby jak wszyscy normalni ludzie. A choćby lepiej! Ale co było, to minęło.

Dwa lata temu jej mąż, Jakub, odszedł. I to jak odszedł – właśnie w jej urodziny. Halina cały dzień krzątała się po kuchni, przygotowała wystawny stół. Jakub usiadł, zjadł z apetytem i nagle rzucił:

– Koniec, Halina. Dosyć. Odchodzę od ciebie.

Zamarła, nie wierząc własnym uszom. A on ciągnął dalej, nie ukrywając irytacji:

– Ile dziś kończysz, czterdzieści jeden, tak? A ja czterdzieści pięć. W naszym wieku powinniśmy już mieć wnuki! A gdzie one są? Nie ma. Bo dzieci nie mamy. Ty nie raczyłaś ich urodzić!

– Co ty pleciesz? – Halina zdławiła się z oburzenia. – O czym ty w ogóle mówisz? Biedaku, zmęczony, co? Jakie dzieci z tobą? choćby za kotem nie umiesz się obejrzeć, całe dni chodzi głodny! Ja chodzę po mieszkaniu na palcach, a ty wrzeszczysz, iż hałasuję! Jakie dzieci?! Może specjalnie nie chciałam z tobą mieć!

Skąd wzięła się w niej ta odwaga? I po co? Jakub, jakby na to czekał, zerwał się, odepchnął krzesło i rzucił na odchodne:

– Pomieszkam gdzie indziej. Daję ci czas na znalezienie mieszkania. Mieszkanie jest moje!

Drzwi zatrzasnęły się, zostawiając za sobą grobową ciszę. Halina siedziała, nie wiedząc, co robić, a w piersi narastała pustka.

Później dowiedziała się, iż Jakub „trochę się ożenił” z młodą ekspedientką ze sklepu obuwniczego, do którego kiedyś zajrzał po buty. Opowiadano jej o tym z lubością, jak jej były biegał do niej z kwiatami. A te kwiaty były z ich działki – lilie, które Halina pielęgnowała latami: delikatnoróżowe, cytrynowożółte, tygrysie, ognistoczerwone. Wyrwał je z korzeniami, łamiąc łodygi, nie żałując.

Halinie było szkoda dziewczyny. Myśli, iż złapała szczęście? No cóż. Jakub pożałował pieniędzy na bukiet, pożałuje i na sukienkę, i na buty. Chociaż patrząc na jego nową wybrankę – wysoką, krzepką, pewną siebie – było jasne: nie warto jej żałować. Jakub wyraźnie wybrał taką, która „ma mu narobić dzieci”. No cóż, niech spróbuje.

Czy teściowa wiedziała o romansie syna? Przy Halinie beształa Jakuba, ale i jej się dostało:

– A nie mówiłam ci dwadzieścia lat temu? Zawsze wciągniesz, co popadnie! Ile ja ci normalnych rzeczy podarowałam? Gdzie one są? Teraz chodź sobie sama!

Halina pamiętała te „stroje” – ogromne spodnie do kolan, z włókniną, w śmieszny kwiatowy wzór. Jakub by uciekł jeszcze wcześniej, widząc ją w czymś takim.

Zaczęły się podziały majątkowe. Jakub powtarzał: „Wszystko moje!”. Ale sąd podzielił wszystko po połowie. Halinie przypadła działka, Jakubowi – mieszkanie. Tu wtrąciła się Barbara Piotrowska, która od lat mieszkała na działce, wynajmując swoje mieszkanie za niezłe pieniądze:

– Tak, moje dzieci, a mnie spytać nie chcecie? Halina się tu zjawi, facetów zacznie przyprowadzać, a ja gdzie?

– Do siebie, mamo – burknął Jakub.

– O, uczony! A twoja lala jak będzie do pracy dojeżdżać? A ty z tą ekspedientką w mieszkaniu będziesz się wylegiwać?

W końcu ustalono: Barbara Piotrowska została na działce, swoje mieszkanie oddała synowi, a Halina zachowała ich wspólne z Jakubem lokum. Ledwo odetchnęła z ulgą, gdy spadła nowa bieda: sąd podzielił nie tylko majątek, ale i długi. Teraz Halina spłacała połowę kredytu Jakuba. Za „piękne życie” przyszło płacić.

Dlatego wlekła się na przystanek autobusowy. Autobusy w Białowieży jeździły rzadko, raz na tydzień. Wszyscy mieli samochody, a w transporcie publicznym – tylko staruszki, które znały się od lat. Gadały, narzekały na emerytury, ceny, omawiały nowości. Halina milczała, patrząc przez okno. Jechać błagać o warzywa na własnej działce było upokarzające.

Każdą grządkę pielęgnowała, spulchniała, cieszyła się, gdy przebijały się zielone kiełki. Dom tonął w kwiatach, drzewa starannie pobielone. W środku – jasno, kolorowe firanki, łóżko przykryte jaskrawym kocem, stół z eleganckimi krzesłami nakryty białym obrusem. Żadnego rupiecia – starych kanap, podartych foteli, sterty szmat. Przestrzeń, powietrze, piękno.

Nie bez powodu pięć lat temu Barbara Piotrowska poprosiła się tam zamieszkać. Spryciara – sobie gorzej nie zrobi. Rozwód rozwodem, ale ziemniaki sadzić trzeba. Halina harowała do siódmych potów. Plonów w mieszkaniu nie przechowasz, w piwnicy bezpieczniej. Tak więc jeździła co tydzień – choć jakiś dodatek do marnej pensji.

Teściowa stała nad nią, uczyła życia, ale zawsze stawiała czajnik, karmiła, układała do snu, nie zamykając ust:

– A nie mówiłam ci, Halina! Nie można być taką! Patrz, Jakub z tą, niech Bóg broni, już synka ma, niedługo babci dziecko podrzucą i nowego spłodzą! A ty wciąż się włóczysz, nic w życiu nie rozumiesz. Zmieniłaś pracę? Co ty w tej szkole robiszBarbara Piotrowska westchnęła głośno, patrząc na Halinę, i rzuciła tylko: “Idź już ugotuj tę zupę, bo robotnicy zaraz wrócą głodni jak wilki.”

Idź do oryginalnego materiału