Jadwiga gwałtownie uderzyła w poduszki powietrzne, które wystrzeliły w ostatniej chwili. Z trudem utrzymywała przytomność, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny, którego pochowała tydzień wcześniej. Czy to naprawdę możliwe? A może umiera i przeniosła się do innego świata, gdzie znów są razem? W głowie zawróciły wspomnienia – tamten dzień, gdy usłyszała straszną wiadomość, zdawał się powtarzać, jakby ktoś celowo przywołał ją do bólu, by jeszcze raz przeszył jej serce.
— Nie! — wyrwał się z jej gardła rozdzierający krzyk, wypełniający całe mieszkanie. — Kłamiecie! To niemożliwe! Mój mąż nie mógł mnie zostawić! On by tak nie postąpił! Nie mógł odejść!
Powoli osunęła się na podłogę, niemal tracąc przytomność. Nie mogła pogodzić się z rzeczywistością: jak to się stało im, Wojtkowi? Był przecież taki młody, pełen życia. Jak mógł umrzeć? Jego szef zadzwonił i powiedział, iż zakrzep oderwał się nagle, „karetka” choćby nie zdążyła przyjechać.
— Nic nie dało się zrobić — mówił rozmówca. — Kiedy przyjechali lekarze, Wojciech już nie żył. — Jego słowa dźwięczały w głowie jak frazy z horroru, których nie da się wymazać.
Co teraz? Jak żyć bez niego? Bez niego nie potrafiła choćby oddychać. Łzy spływały po policzkach, ale Jadwiga ich nie czuła. Telefon wciąż trzymała przy uchu, patrząc przed siebie, niezdolna do wypowiedzenia słowa. Chciała, by to był tylko koszmar, który zaraz minie, a ona obudzi się, zapominając o tym bólu.
Do kostnicy jej nie wpuścili, i dopiero na pogrzebie Jadwiga na własne oczy przekonała się, iż to naprawdę jej mąż. choćby wtedy do końca miała nadzieję, iż Wojtek wróci z pracy, roześmieje się i powie, iż to żart. Przecież to pierwszy kwietnia! Ale czy można tak żartować? Dobrze, wybaczy… Wybaczy wszystko, byleby tylko wrócił. ale on nie wrócił. Leżał w trumnie jak żywy.
Jadwiga rzucała się ku ciału męża, szlochała, błagała, by wstał, by powrócił. Traciła przytomność, cucono ją amoniakiem. Matka Wojtka ledwo stała na nogach, próbując uspokoić synową, choć sama była złamana rozpaczą. Tylko ojciec ciągle odciągał ją od trumny, prosząc, by się pozbierała, by pogodziła się z tym, co się stało. A ona wyrywała się, biegła znów do niego, wzywała go z powrotem.
Pogrzeb minął jej jak mgła. Widziała, jak zamykają wieko, krzyczała, gdy ją odciągano, błagała, by położyli ją obok niego. Bo bez Wojtka nie potrafi żyć. Nie da rady. Długo wahała się, zanim rzuciła grudkę ziemi na trumnę – to znaczyłoby raz na zawsze go puścić, pogodzić się z tym, iż go nie ma. Ale zaakceptować to wydawało się niemożliwe.
W domu, w pustym mieszkaniu, Jadwiga próbowała zebrać myśli, ale starczyło jej sił tylko na kilka minut. Skulona pod ścianą, przypomniała sobie dzień, w którym się poznali.
— Panno, chyba coś pani upuściła? — rozległ się miły głos. — Panno! — uśmiechnął się Wojtek, zmuszając ją do odwrócenia się.
Spacerowała koło uniwersytetu, powtarzając wykłady, gdy podał jej ciemnoczerwoną różę.
— To nie moje — zaprzeczyła.
— Teraz jest — odparł. — Wygląda pani na zamyśloną, chciałem panią rozweselić.
Jadwiga zawstydzona przyjęła kwiat. choćby nie zauważyła, jak łatwo się poznali, jak odprowadził ją na zajęcia, a potem spotkał po wykładzie i zaproponował spacer. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jasnowłosy, przystojny, o łagodnym spojrzeniu i miękkim głosie – Wojtek zdobył ją całkowicie. Opowiadał o rodzinie, o planach, o marzeniach o wielkiej miłości i dzieciach. Wydawał się wyjęty z kart romantycznej powieści.
Ale teraz to już nigdy nie wróci…
Ciepły uśmiech wywołany wspomnieniem gwałtownie zgasł, a Jadwiga znów wybuchnęła płaczem. Nie do zniesienia było wracać do rzeczywistości, która zabrała wszystko, dla czego żyła.
Siedem lat byli razem, trzy lata w małżeństwie. Skromny ślub, bez przepychu – nie potrzebowali drogich prezentów, bo sami byli dla siebie największym skarbem. Teraz Jadwiga została sama, bez ukochanego, bez cząstki siebie.
Nie pamiętała, jak dotarła do łóżka i zasnęła. Obudził ją poranny telefon. Praca. Szef dał jej czas na żałobę, ale zastępca nie radził sobie z dokumentami – musiała wrócić.
— Jadwiga, cześć! To Tomek. Masz chwilę? Mam pytanie w sprawie pracy.
— Mów — odparła sucho, bez śladu emocji w głosie.
— No właśnie nie mogę rozgryźć tych raportów z laminatem… Nie wiem, w które pole wpisać artykuł.
Nie czuła choćby złości czy zirytowania. Spokojnie wytłumaczyła, gdzie co wpisać, i zakończyła rozmowę. Padła na poduszki, wpatrując się w puste miejsce obok. Łzy zdawały się już wyschnąć, ale oczy piekły, jakby ktoś wsypał do nich piasku. I pamiętała to uczucie aż za dobrze. W dzieciństwie chłopak z sąsiedztwa rzucił jej garść piasku prosto w twarz, gdy pokłócili się w piaskownicy. Ból był wtedy tak samo ostry i nieprzyjemny.
Z wysiłkiem zebrała się i powlokła do kuchni. Musiała coś zjeść – przez ostatnie trzy dni prawie nic nie miała w ustach. Ale na widok jedzenia natychmiast poczuła mdłości. Nie mogła choćby patrzeć. Wypiła tylko szklankę wody i wróciła do pokoju.
Bała się dotykać albumów, otwierać nagrań w telefonie. Nie zniosłaby jego głosu. I tak brzmiał w jej głowie, raz po raz zdawało się, iż gdzieś jest blisko, woła ją. ale gdy się odwracała, za każdym razem czuła ten sam ból – jego nie ma. I już nie będzie.
Minął tydzień od pogrzebu, i Jadwiga postanowiła wrócić do pracy. Tam, wśród dokumentów i zadań, mogła na chwilę zapomnieć o bólu. Stawała się maszyną, wykonującą obowiązki bez uczuć. Tak było łatwiej. Lepiej nie czuć nic, niż znosić tę nie do wytrzymania mękę.
W piątek postanowiła pojechać do rodziców, by spędzić weekend w ich domu za miastem. Długo namawiali jąW końcu zrozumiała, iż choć Wojtka już nie ma, jego miłość pozostała – w dziecku pod jej sercem i w pamięci, która nigdy nie zblednie.