Gorzka prawda na poduszce: „Przyjechałam na zawsze”
Magda wróciła do domu wykończona. Wszystko w środku podpowiadało: mąż znów nie spał w domu. I, sądząc po porozrzucanych rzeczach i brudnych naczyniach, gdzieś się spieszył, zostawiając po sobie jedynie ślady obcości. Jak zwykle zaczęła sprzątać, ale podchodząc do łóżka, nagle zastygła. Na poszewce — obcy, rudy, długi włos. Trzęsącymi rękami poszła do kuchni — dwa kieliszki, ślad szminki. Patrzyła na to wszystko, jak przez zamgloną szybę. Tym razem jednak nie zapłakała. Zrozumiała jedno: czas działać.
Kiedyś miała zwykłe dziewczęce marzenie — znaleźć księcia. Pochodząca z małej wsi, zawsze marzyła o wielkim mieście, pięknym życiu, szczęściu. Uczyła się, dorabiała wieczorami w restauracji, pomagając cioci Hani, która po rozwodzie nie miała siły na zmiany. Pieniędzy nie starczało. Matka przysyłała trochę, ale w rodzinie ojczyma obce dziecko zawsze było na drugim planie. Wszystko, co osiągnęła, zdobyła sama. Wierzyła: miłość kiedyś wyciągnie ją z szarości.
I miłość przyszła. Do restauracji, gdzie pracowała, często wpadał Marek — starszy, pewny siebie, z pieniędzmi. Zakochała się od pierwszego wejrzenia, nie wiedząc, iż ma nie tylko auto, ale i kolejkę adoratorek. Zauważył ją. I Magda gwałtownie wyparła wszystkie — choćby tę „narzeczoną”, która okazała się chrzestną córką jego ojca. Marek wybrał ją.
Ślub był jak z filmu — wystawny, drogi, olśniewający. Rodzice Marka przyjęli ją z wymuszonym uśmiechem, ale ustąpili: syn późny, ukochany, jego słowo — prawo. Teściowa rządziła wszystkim: od sukni do koloru włosów synowej. Magda posłusznie kiwała głową. Wierzyła, iż ją zaakceptowali. W domu był porządek, ciepło, troska. Cały rok — jak w bajce.
Ale czas mijał. Ciąża nie nadchodziła. Pewnego dnia teściowa postawiła ją przed faktem:
— Zapisałam cię do lekarza. Czas sprawdzić, o co chodzi.
Magda czuła się dobrze. Nie śmiała się sprzeciwić. A potem padł wyrok: dzieci nie będzie. Nigdy.
Wracała do domu, nie wiedząc, jak to powiedzieć. Jak teraz żyć? Ale gwałtownie zrozumiała — mówić nie będzie trzeba. Wszystko już zostało powiedziane. Osobiście. Przez teściową.
— Nic nie szkodzi, jakoś to będzie. Ważne, iż jesteśmy razem — powiedziała.
Marek zapewniał: „Nie zostawię cię”. Magda uwierzyła. Ale z czasem zaczęły się wizyty u lekarzy, kliniki, zabiegi. A mąż coraz częściej się spóźniał. Potem wyprowadził się do innego pokoju. A w końcu częściej nocował u rodziców.
Życie toczyło dalej, ale osobno. U przyjaciółki Basi urodził się syn. Magda została chrzestną. Staś stał się jej światłem. Ale Basia z mężem zginęli w wypadku. Staś został sierotą. Gdy Magda zbierała się go odwiedzić, dziecko już zabrał Tomek — brat Basi, ten sam chłopak, który kiedyś nosił jej cukierki i zeszyty.
— My już starzy — powiedzieli rodzice Basi. — A on młody, no i ślub niedługo. Niech sam się zajmie.
Magda nie mogła tego znieść: dziecko będzie wychowywała obca kobieta. Macocha. W głowie utkwiła myśl: zabrać Stasia. Przekonać Tomka. Może się zgodzi.
Ale Tomek nie ustąpił:
— To mój siostrzeniec. Przysięgłem Basi — nigdy go nie zostawię!
I nagle, jakby w gorączce, dodał:
— A jeżeli chcesz, wyjdź za mnie. Będziemy go razem wychowywać. Zawsze cię kochałem, a ty nosem kręciłaś.
— Oszalałeś?! — wybuchnęła Magda. Potem żałowała. Ale było za późno.
Do domu wróciła złamana. I teraz — obcy włos na poduszce. Szminka. Kieliszki. Prawda ciąła jak brzytwa. Czy naprawdę był u rodziców? A te „wyjazdy służbowe”?
Wszystko, co ich łączyło, to poczucie obowiązku, przyzwyczajenie, strach przed porzuceniem. gwałtownie spakowała rzeczy, dokumenty, zostawiła kartkę:
„Tak będzie lepiej…”
Marek będzie miał dzieci. Jego rodzice — wnuki. Tomek — rodzinę. Staś — mamę. A ona?
Miłość? Kto wie, czym ona jest. Może już jest blisko.
Tomek otworzył drzwi senny, zmieszany:
— Znowu ty? Czego chcesz?
Magda zamknęła oczy i szepnęła cicho:
— A ja… przyjechałam na zawsze.