Gorące smaki miłości

newsempire24.com 2 tygodni temu

Gorąco z miłości

Tomasz i Bogna właśnie wrócili z supermarketu. Obładowani zakupami wnieśli torby do kuchni i zaczęli je rozpakowywać. Tomasz, zajęty sprawami, nagle odwrócił się do Bogny i powiedział z lekkim uśmiechem:

— Boguś, idź, odpocznij. A ja przygotuję coś specjalnego… Moje mistrzowskie danie. Pieczeń!

— Umiesz gotować pieczeń? — Bogna zastygła, otwierając usta ze zdziwienia.

— No tak, a co w tym dziwnego? — szczerze się zdziwił.

— Nie… Po prostu… — Nagle Bogna zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się. Cicho, ale gwałtownie, jakby przez brzegi przelała się cała powódź uczuć.

Tomasz zbliżył się zaskoczony, usiadł przy niej.

— Bogna, co się stało?

Nie od razu mogła odpowiedzieć, ale w końcu, ocierając łzy, wyszeptała:

— Nikt… przez te wszystkie lata… nie ugotował dla mnie pieczeni. Ani razu. Mama kiedyś, dawno temu… Potem tylko ja dla innych. A on… Marek… tylko jadł, pił, rozrabiał… A ja ciągle dźwigałam ten ciężar…

Tomasz spuścił wzrok. Wiedział, iż Bogna niedawno się rozwiodła. I wiedział, jak jej ciężko.

Rozstanie z Markiem było nieuniknione. Wpadł w ciąg alkoholowy tuż przed rodzinnym wyjazdem, nie pojawił się na dworcu, gdzie czekali żona i syn. Wtedy Bogna zrozumiała: dość. Koniec. Nie da się już dłużej znosić.

Z początku była ulga. Noc bez trzaskania drzwiami i pijackich rozmów w kuchni. Bez hałasu lodówki o trzeciej nad ranem. Bez śmierdzących alkoholem kółek znajomych. Cisza i wolność. Ale po pół roku ta cisza stała się przytłaczająca.

Tak, Bogna miała syna Kacpra, miała pracę, miała wierne przyjaciółki. Ale zabrakło najważniejszego — czyjegoś ramienia. Zrozumienia. Ciepła.

Szukając wyjścia, zwróciła się do brata Mariusza:

— Może znasz kogoś porządnego? Bez imprez i wchodzenia w życie z butami.

Mariusz ucieszył się:

— Jest jeden. Tomasz. Skromny, ale solidny. Nie przystojniak, ale dobry człowiek. Uwierz mi, nie poleciłbym byle kogo.

Na pierwszej randce Tomasz wydał się Bognie zbyt zwyczajny. Chudy, wysoki, z twarzą daleką od magazynowych wzorców. Niepokaźny, ale… miał dobre oczy. Prawdziwe.

“Co się odwlecze, to nie uciecze” — pomyślała i dała mu szansę. Gorzej już nie będzie.

Pierwsze spotkania były ostrożne, choćby nieco niezręczne. A potem Tomasz nagle zniknął. Na tydzień. Bogna uznała, iż mu nie zaimponowała. Zmartwiła się, choćby obraziła. A on niespodziewanie wrócił — z tortem i kwiatami.

— Wysłali mnie służbowo. Przepraszam, iż nie dałem znać.

Od tamtej pory zaczęli się częściej widywać. Spacerowali, rozmawiali. Kacpra Bogna chowała jeszcze przed nim — bała się spłoszyć coś, co dopiero zaczynało kiełkować.

Pewnego dnia spotkali się pod sklepem. Torby, jak na złość, były ciężkie. Tomasz machnął ręką:

— Mam samochód. Wrzucimy do bagażnika.

— Masz auto? Nie wiedziałam…

Gdy pakowali zakupy, podszedł do nich Marek. Pijany, jak zwykle. Z wykrzywioną twarzą. Rzucił okiem na Tomasza i zaczął drwić:

— O, niespodzianka! Znalazłaś sobie faceta, co? A ja, między innymi, chcę widywać syna!

— Były? — szepnął Tomasz.

— Tak… — westchnęła Bogna.

— Idź, Marek — powiedziała cicho. — Nie dzisiaj.

— Ojej, wystraszyła się! A ty, typie, uważaj na siebie! — rzucił Marek, zataczając się, i odszedł.

Tomasz się pohamował. Dla Bogny.

W domu Bogna w milczeniu rozpakowywała zakupy. Potem usiadła na stołku i objęła się za ramiona.

— Zaniepokoiło cię? — spytał cicho.

— Tak…

— Kochasz go jeszcze?

— Nie. Te uczucia dawno umarły. Została tylko gorycz.

— Więc wszystko przed nami. Odpocznij, ja zrobię pieczeń.

— Naprawdę potrafisz? — znów się zdziwiła.

— Oczywiście.

I znów — łzy. Ze zmęczenia. Z ulgi, iż wreszcie jest ktoś, kto nie żąda, nie wykorzystuje, nie niszczy, ale po prostu chce dla niej ugotować…

Tomasz krzątał się w kuchni. A Bogna zasnęła cicho w pokoju. Podszedł, poprawił jej koc, zasunął zasłoni. Zatrzymał się na chwilę — i pogładził ją po włosach. Jak relikwię.

Nagle — dźwięk w zamku.

“Syn?…” — pomyślał.

Ale do drzwi wszedł Marek.

Minutę później znów stał w klatce, trzasnąwszy drzwiami.

— Spróbuj tylko wrócić! — rzucił Tomasz. I wrócił do kuchni. Sprawdzać ziemniaki.

Po pół godzinie Bogna wyszła, przeciągając się. Uśmiechnęła się.

— Ktoś przychodził?

— Chyba ci się przyśniło — odparł łagodnie.

A w myślach dodał: “Teraz będę ją chronił. Zawsze.”

Tego wieczora Bogna powiedziała:

— Chcę, żebyś poznał Kacpra. I… jutro zmieniam zamki.

Miesiąc później wzięli ślub. Mariusz był szczęśliwy. Często powtarzał Kacprowi:

— Masz teraz tatę. Prawdziwego. Dbaj o niego.

A chłopiec przytakiwał.

A Tomasz wieczorem znów przygotowywał pieczeń. I nie mógł uwierzyć, iż prawdziwe szczęście zaczyna się tak prosto. Prawdziwe — z miłości, z dobroci… i ze zwykłej pieczeni.

Czasem najprostsze gesty stają się początkiem czegoś najcenniejszego.

Idź do oryginalnego materiału