*„Godny” kandydat*
Alicja stała przy oknie, patrząc na opustoszały podwórzec. Ubity śnieg mienił się resztkami brokatu po petardach, a na nagich gałęziach krzewów zwisały strzępy choinkowych lampek. Miasto wydawało się wymarłe. Wszyscy spali po męcząco długiej sylwestrowej nocy. W środku Alicji czaiła się ta sama pustka.
Jak mogła się tak pomylić? Dlaczego nie wyczuła fałszu? Teraz wiele rzeczy stało się jasnych, ale wtedy… Mateusz wydawał się inteligentny, kochający, trochę urażony na ojca. *Wydawał się.* A ona uwierzyła, iż ją kocha.
Zaskoczył zamek w drzwiach wejściowych, a Alicja drgnęła. Miała przygotowaną przemowę pełną wyrzutów, ale teraz wszystkie słowa ulotniły się z jej głowy. Ciche kroki zatrzymały się za jej plecami. Alicja czekała w napięciu, wstrzymując oddech. Ciepły oddech Mateusza przeszył ją dreszczem.
„Ali”, szepnął, pochylając głowę ku jej ramieniu.
Odsunęła się.
— Wciąż się na mnie gniewasz? — zapytał podstępnym tonem. — Nie wiem, co mnie wczoraj opętało. Tak na ciebie patrzył. Zalała mnie zazdrość. — Czekał na odpowiedź, ale Alicja milczała.
— Sama jesteś winna. Uśmiechałaś się, przytulałaś, nie spuszczałaś z niego wzroku. Nie mogłem tego znieść.
— Nie zmyślaj. Po prostu tańczyliśmy — odparła sucho.
— No wybacz już. Zazdrosny byłem. To naturalne, gdy się kocha. — Spróbował obrócić ją ku sobie, ale Alicja wzruszyła ramionami, zrzucając jego dłonie.
— Ali, no przestań. Przeprosiłem.
— Nie przede mną powinieneś przepraszać. — W końcu na niego spojrzała, by zaraz odwrócić wzrok.
— Byłem w szpitalu, przeprosiłem twojego marynarza. — W oczach Mateusza błysnęła złość. Alicja tego nie widziała. Wpatrywała się w okno. — Nie złożył na mnie doniesienia, wypuścili mnie. Zapomnijmy o tym. Jak wyjdzie, zaprosimy go, wypijemy za zgodę.
Alicja gwałtownie się odwróciła.
— *Nas* zaprosić? *Zapomnieć*? Nie ma żadnego *nas*. I nie będzie. Zostaw klucze i wyjdź.
— Tak? To jego tu wprowadzisz? — Podstępny ton znikł. Teraz mówił głosem pełnym jadu.
— Wynoś się. Nie chcę cię widzieć. Oszukałeś mnie. — Mimo wysiłków, by się powstrzymać, ból i gniew wydarły się na zewnątrz.
— Powinienem był i ciebie nauczyć rozumu, nie tylko jego. Pamiętasz, co mi mówiłaś? — Ścisnął jej rękę powyżej łokcia, przyciągnął ją gwałtownie, jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy. Alicja ujrzała w jego oczach nienawiść.
— Puść, bolisz — wyszeptała.
— Zmarnowałem na ciebie tyle czasu. Nie, *kochanie*, ja stąd nie wyjdę. Wyjdziesz za mnie! — Drugą ręką sięgnął do kieszeni po pierścionek. — Nie zdążyłem ci dać. — Uniósł jej dłoń, próbując wsunąć pierścień na palec. Alicja szarpnęła się, ale tylko zacisnął uścisk.
— Puść! Nie wyjdę za ciebie! — Łzy spłynęły jej po policzkach.
— Wyjdziesz, jeżeli chcesz, żeby twój marynarz żył.
— Nic nie zrobisz, nie odważysz się…
— O, odważę się…
***
— Wyjeżdżam jutro — powiedział Krzysiek.
Lubił Alicję. Bardzo. Bał się jej powiedzieć, iż odchodzi. Dopiero zaczynali się spotykać.
— Dokąd?
— Do Gdańska. Dostałem się do akademii morskiej. Przepraszam, iż nie mówiłem. Nie byłem pewien.
— Będziesz dzwonić? — spytała urażona, spuszczając wzrok.
— Nie dąsaj się. Co mam robić? Nie mamy tu morza. Ali, nie chcę, żebyś czuła się zobowiązana na mnie czekać. Studia długie, potem rejsy, po pół roku i więcej. Nie wiesz, jak to ciężko — czekać.
— Nie decyduj za mnie — podniosła głowę.
— Ali, ty też będziesz studiować. Na uczelni jest pełno chłopaków…
— No to wyjeżdżaj! — krzyknęła, odwracając się.
— Ali! — Chciał ją dogonić, ale się zawahał.
Stał chwilę, po czym powoli odszedł.
Jakże się cieszyła, gdy przyjechał na święta. Chodzili do kina, na spacery. Krzysiek opowiadał o mieście, studiach, morzu, a Alicja słuchała i marzyła, żeby ją pocałował.
Lecz tylko musnął jej zziębnięty policzek i odszedł. Następnego dnia wrócił do akademii.
Tak, na uczelni było wielu chłopaków. Zabiegali o jej uwagę. Ale żaden jej nie interesował. Krzysiek dzwonił rzadko, pytał przyjaźnie o studia. Ale gdy tylko wspomniała, jak za nim tęskni, zmieniał temat.
Wiosną umarła ciotka ojca. Jej mąż odszedł pięć lat wcześniej. Był partyjnym dostojnikiem, całe życie na kierowniczych stanowiskach. Dzieci nie mieli. Za życia ciotka nie utrzymywała kontaktów z rodziną. Pewnie bała się, iż będą żebrać o pieniądze.
Dlatego ojciec był zaskoczony, gdy okazało się, iż swoją dużą warszawską kamienicę zapisała Alicji. Widziała ją może ze trzy razy. Najpierw nie wierzył, potem się ucieszył.
— Mieszkanie ogromne, w centrum. Remontu nie trzeba. Jak wyjdziesz za mąż, będziecie tam razem mieszkać — marzyła matka.
Alicja postanowiła nie mówić na uczelni o kamienicy. Po co wzbudzać zazdrość? Ale i tak się wygadała. Jedni zazdrościli, drudzy nazywali ją zadziorną i zarozumiałą. A starosta grupy spytał, czy można tam robić imprezy.
Na początku drugiego roku poznała starszego studenta, Mateusza Kowalskiego. Pewnego dnia podszedł w stołówce, zagadali się. Zaczęli się spotykać. Krzysiek był daleko, nie prosił, by czekała. W Gdańsku też są dziewczyny. Czy on tam z nikim nie chodzi?
— Kowalski… To nie syn wiceprezydenta? — spytał kiedyś ojciec.
— Nie wiem — wzruszyła ramionami.
— Zapytaj. Chłopak, zdaje się, porządny. Godny kandydat.
Alicja potraktowała to jak żart. Ale spytała Mateusza.
— No tak. Nie mówiłem nikomu. Skąd wiesz?
— Nie ja, tato. Podobałeś mu się.
Ale kiedy Krzysiek wrócił z kolejnego rejsu, stanął przed Alicją z pierścionkiem w dłoni, a w jego oczach płonęła ta sama pewność co dawniej – tym razem jednak bez lęku, bez ucieczki.