Głos pod sercem
Kiedy Krzysztof wrócił do swojego małego miasteczka na Podlasiu po szesnastu latach nieobecności, nikomu nie dał znać. Nie matce, nie siostrze, nie staremu przyjacielowi, z którym kiedyś dzielił się papierosami, chowając je za kaloryferem w klatce schodowej. Żadnego telefonu, żadnej wiadomości, ani jednego śladu, iż wraca. Po prostu wziął bilet, wysiadł na wietrznym dworcu, wciągnął zimne powietrze pachnące węglem, mokrym asfaltem i odległym dzieciństwem, i zrozumiał: nadszedł czas. W piersi coś się ścisnęło, jakby ktoś w środku szepnął: „Jesteś tutaj”.
Nie szedł do domu. Jego drogo prowadziła do opuszczonej szkoły na obrzeżach, gdzie teraz puste okna ziały jak puste oczodoły, a popękane ściany zachowały echa przeszłości. Szkoła była w połowie zrujnowana, ale prawe skrzydło jeszcze stało – z odpadającym tynkiem, potłuczonymi szybami i znajomymi szczelinami w ścianach, w których chłopcy chowali sekrety. Te mury pamiętały dzwonki, tupot nóg, pierwsze wyznania i strach, który więził język. W dawnym sali gimnastycznej zostało coś, co odebrało mu głos – nieuchwytne, ale ciężkie jak cień wżerający się w kości.
Szesnaście lat temu, w mokry październikowy dzień, Krzysztof zamilkł. Najpierw jego odpowiedzi stały się krótsze, głos cichszy. Potem zniknęły „cześć” i „do widzenia”. Aż nadszedł dzień, gdy wrócił do domu i nie wydał ani dźwięku. Matka wołała na obiad, ojciec mruczał o ocenach, a on patrzył w podłogę i milczał. Rodzice uznali: wiek nastoletni, stres. Lekarze powtarzali: psychosomatyka. Psychologowie radzili: dajcie mu czas. Ale czas płynął, a słowa nie wracały. Tylko tatuaż – pierwszy, bolesny jak uderzenie – przemówił za niego.
Miał dwadzieścia lat. Wyszedł z domu, brał się za każdą pracę: rozwoził paczki, czyścił kotły, nocował w wilgotnych piwnicach i tanich pokojach. Miasta zmieniały się jak strony w niedoczytanej książce – obce ulice, zimne wiatry, rozlatujące się buty i głosy, które ignorował. Aż w pewnym ciemnym salonie tatuażu spojrzał w lustro, na swoją twarz, wynędzniałą, ale wciąż żywą, i ochryple powiedział mistrzowi: „Tu, pod żebrami. Napisz: »Nie zapomniałem«”. To były pierwsze słowa od pięciu lat – poszarpane, niemal martwe, ale jego.
Zrobił jeszcze osiem tatuaży. Każdy – za jedno milczenie, za jedną bliznę, za jedną niewypowiedzianą prawdę. Za strach, by otworzyć usta. Za noc, gdy nie odważył się wybrać numeru. Za imię, które nigdy nie spadło z warg. Ludzie pytali, dlaczego tak rzadko mówi. Odpowiadał, iż wszystko ważne ma pod skórą. I uśmiechał się, lekko odsuwając wzrok, jakby wiedział: słowa nigdy nie oddadzą wszystkiego.
Teraz szedł tam, gdzie to się zaczęło. W dawnej szatni pachniało wilgocią i rdzą. Szafki skrzypiały, jakby narzekały na zapomnienie. Podłoga była usiana odłamkami szkła, a powietrze – gęste, nasycone zapachem mokrego betonu i starych uraz. Krzysztof przeszedł korytarzem i zatrzymał się przy drzwiach. Jedenasta „A”. Ostatni rok. Tamtego dnia nauczyciel literatury, patrząc ponad okularami, rzucił: „A ty, Krzysztof, czemu zawsze milczysz? Nie wiesz, co powiedzieć?”. A ktoś z tylnej ławki dodał: „Takim jak on i mówić nie ma po co”.
Twarz tamtego chłopaka zatarła się w pamięci jak uKrzysztof dotknął ściany i poczuł, iż w końcu jest gotów odpowiedzieć.