Gdzie się ukrywasz?

newsempire24.com 1 dzień temu

**Gdzie się schowałaś**

Najpierw zginęły rękawiczki. Potem – pęk kluczy. Później – stary szalik. Wszystko można by zrzucić na wiek, roztargnienie, zmęczenie. Ale gdy zniknęła już szósta rzecz w tym miesiącu – szkatułka z nićmi, która zawsze stała na kredensie – Anna Kowalska nie wytrzymała. Osunęła się na krzesło, ciężko wzdychając. Jej palce drżały, nie ze strachu, ale z gniewu, z poczucia, iż jej mały, uporządkowany świat zaczyna się rozpadać, jakby ktoś niewidzialny delikatnie wyciągał z niego nitki.

— No dobrze, skoro tak, zagrajmy – powiedziała głośno, a w jej głosie nie było niepokoju, ale wyzwanie, ostre jak brzytwa.

Mieszkanie milczało. Tylko za ścianą tykał stary zegar, odmierzając czas z upartą dokładnością. Anna Kowalska mieszkała sama już od dziewięciu lat. Mąż odszedł nagle, w salonie, z niedopitą filiżanką herbaty w dłoni i niedokończonym żartem na ustach. Po jego śmierci nic nie zmieniła – ten sam wytarty fotel, to samo skrzypiące krzesło, choćby jego ulubiony kubek pozostał na miejscu, z wyblakłym napisem „Najlepszy dziadek”.

Córka odwiedzała ją raz na pół roku. Przywoziła zakupy, gderając, iż matka nie odbiera telefonów, i gwałtownie odjeżdżała. Jej słowa były urywane, jakby wyciskanymi między pracą, rodziną, nieskończonymi obowiązkami. Anna Kowalska nie miała o to pretensji. Rozumiała – córka miała swoje życie, pracę, dzieci, kredyt. Przyjmowała paczki z kaszą i lekami, uśmiechała się, niezdarnie obejmowała, odprowadzała do drzwi i długo stała w pustym przedpokoju, wpatrując się w zamknięte drzwi, aż cisza stawała się nie do zniesienia.

Ale miesiąc temu w domu zaczęło dziać się coś dziwnego. Nie od razu, nie gwałtownie – jakby ktoś ostrożnie przemeblowywał jej świat, niczym krawiec podcinający brzegi tkaniny. Najpierw pojawił się zapach – subtelny, jakby w kącie pokoju tliły się suche zioła, jak w domu jej babci na wsi. Potem przeciągi. Firanki drżały, choćby gdy okno było zamknięte. I cienie. Przesuwały się po ścianach, niepasujące do ruchu światła, jakby ktoś niewidzialny skradał się po pokoju, ale nie zostawiał śladów. Dom zdawał się oddychać obcym rytmem.

Anna milczała. Tylko częściej siadała przy oknie, podkuliwszy nogi, z ostudzoną herbatą w dłoniach, patrząc na zaśnieżoną ulicę za szybą. Obserwowała, jak pada śnieg, jak pokrywa stary podwórek, gdzie kiedyś bawiły się dzieci, i wspominała. Jak ojciec uczył ją jeździć na rowerze, trzymając za siodełko, aż w końcu złapała równowagę. Jak w latach dziewięćdziesiątych grzała się z mężem przy piecyku, gdy wyłączano prąd na całe tygodnie, i śmiali się, próbując upiec chleb na rozgrzanej blasze. Jak kupili pierwszy telewizor i pół nocy kłócili się, który program włączyć, aż w końcu zasnęli, przytuleni do siebie.

A potem zaczęły znikać rzeczy. Najpierw drobiazgi – guzik, chusteczka, stara broszka. Potem ważniejsze – ulubiony szal, okulary, notes. I za każdym razem – bez śladu, bez powodu. Jakby ktoś niewidzialny wykradał kawałki jej życia, cicho, ale uparcie.

— Gdzie się schowałaś? – zapytała pewnego dnia pustkę. Jej głos zabrzmiał głośniej, niż się spodziewała, jakby odbił się od ścian i zawisł w powietrzu.

Wtedy z kuchni dobiegło: „Tutaj”.

Głos był cichy, niemal dziecięcy, ale nie przerażający. Nie zły. Po prostu obcy. I przez to – aż do dreszczy prawdziwy.

Nie pobiegła tam od razu. Zaparzyła herbatę, usiadła, czekała. Wpatrywała się w kręgi na powierzchni, jakby mogła w nich odczytać odpowiedź. W końcu wstała, wyprostowała plecy i powoli weszła do kuchni. Drzwi skrzypnęły, jakby dzieliły jej wątpliwości. Wszystko było na swoim miejscu – stół pokryty ceratą, firanki, garnki na półce. Ale powietrze było inne. Cisza nie była pusta, ale żywa, jakby ktoś wstrzymał oddech. Obecność, niemal namacalna, ale ciepła, jak delikatny dotyk.

— Kto ty jesteś? – zapytała stanowczo, bez strachu, jakby instynktownie czuła, iż nic jej nie grozi.

Odpowiedzi nie było. Tylko lekki skrzyp podłogi, jakby ktoś zrobił krok i zastygł w bezruchu.

Następnego dnia zniknął stary notes, w którym zapisywała przepisy i numery telefonów, dawno już nieaktualne. A wieczorem, wróciwszy z balkonu, znalazła na stole pocztówkę. Bez adresu, bez podpisu. Tylko dwa słowa, napisane nierównym pismem: „Jestem tutaj”.

Od tamtej pory żyły we dwie. Tamta – w cieniach, w kątach, w lekkim drżeniu firanek. Anna Kowalska – w świetle dnia, w szumie czajnika, w brzęku łyżek. Nie rozmawiały. Ale pewnego dnia, otwierając komórkę, znalazła wszystkie zaginione rzeczy. Ułożone starannie, czyste, jakby ktoś troskliwie je zebrał.

I nagle ją olśniło – to nie obca istota. To ona sama. Ta, którą dawno temu odsunęła od siebie – gdy umarł mąż, gdy córka wyjechała, gdy dni zlały się w szarą monoton”Spokojnym ruchem otworzyła szufladę komody i wyciągnęła pożółkły zeszyt z wierszami, które przestała pisać przed laty, a teraz pierwsza strofa sama układała się w jej głowie jak powitanie po długim milczeniu.”

Idź do oryginalnego materiału