Gdzie się nie spodziewasz

twojacena.pl 1 dzień temu

Tam, gdzie się nie spodziewasz

Gdy Justyna wyszła z klatki schodowej, jej dłoń zupełnie jakby sama, z własnej woli, nie włożyła pierścionka. Nie z pośpiechu, nie przez roztargnienie – po prostu go nie założyła. Jakby palce same zostawiły go na półce w przedpokoju, cicho, bez słowa. Zauważyła to dopiero w autobusie, gdy chwyciła się poręczy i nagle ujrzała goły palec. Pusty. Obcy. Bez przeszłości.

Pierścionek – ślubny, z matową linią pośrodku – został w domu. Od męża. Od Krzysztofa. Był z nią zawsze. choćby wtedy, gdy wracał późno, tłumacząc się „spotkaniami”. choćby w tych dniach, gdy nie rozmawiali, żyjąc tygodniami obok siebie jak przypadkowi lokatorzy. Szczególnie wtedy – bo pierścionek wydawał się ostatnią nitką, która ich łączyła. A teraz? Leżał w kurzu między paragonami i starą ulotką bankową. I nic się nie zawaliło.

Poranek wlókł się leniwie. Płaszcz zdawał się być ołowiany – ciążył na ramionach, jakby zmęczony razem z nią. Powietrze – kleiste, mgliste, ni to zima, ni wiosna. Sąsiadka w windzie skinęła głową ze zwykłym roztargnieniem, nie zaglądając w twarz, od razu zatapiając się w ekran telefonu. Na przystanku czuć było wilgoć i ciepły asfalt. Ktoś obojętnie chrupał drożdżówkę, naruszając czyjąś przestrzeń samym odgłosem żucia. Justyna słuchała muzyki, ale słyszała tylko pomruk – jakby ktoś zostawił włączony stary telewizor w sąsiednim pokoju.

Wysiadła o dwa przystanki wcześniej. Po prostu wstała – i poszła. Przez park, gdzie suche trawy i szare ławki przypominały zapomnianą scenografię. Pod butami chrupały gałęzie, lekki wiatr pchał po ścieżkach papierki i liście. Szła, jakby wypatrując kogoś wzrokiem. Jakby wiedziała, iż zaraz ktoś wyjdzie zza drzew. Nikt nie wyszedł. Tylko kobieta z jamnikiem, która skinęła głową na powitanie. I nastolatek w słuchawkach, który nie dostrzegał świata wokół.

W kawiarni na rogu było przytulnie. Pachniało cynamonem, ciepłym mlekiem i świeżo paloną kawą. Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał cicho i umilkł. Powietrze otuliło ją – miękkie jak koc. Justyna zamówiła latte. Usiadła przy oknie, gdzie stary grzejnik buczał cichutko, jakby nucił kołysankę. Za szybą ulica wiła się równa, mokra, niby senny miraż. Otworzyła notatnik. Zaczęła rysować – kreski, kółka, strzałki. Wyglądały jak schemat metra. Tyle iż nigdzie nie prowadziły. Tylko ślady dłoni, bez celu, bez trasy.

I nagle uświadomiła sobie – nie pamięta, po co w ogóle jechała. Myśli rozpływały się jak atrament zalany deszczem. I nie było w tym niepokoju, ale ulgę.

Przy sąsiednim stoliku siedział chłopiec. Sam. Może sześcioletni. W zielonej kurtce. Jadał rogalika, rozsypując okruchy. Patrzył przez okno. Justyna poczuła ukłucie w piersi. „A jeżeli się zgubił?” – przemknęło jej przez głowę. Serce ścisnęło się. Ale do chłopca podeszła kobieta – zmęczona, z plecakiem. Usiadła. Chłopiec rozpromienił się.

— Mamo, ta pani na mnie patrzyła. Naprawdę!
— Jaka pani?
— Tamta, przy oknie. Patrzyła prosto, a potem odwróciła wzrok. Może jest smutna?
— Może po prostu zamyślona – kobieta wyciągnęła chusteczkę i otarła mu usta. – Ludzie często patrzą gdzieś przez ludzi. Mają swoje sprawy.
— Ale ona miała prawdziwe oczy. Jakby mnie znała – szepnął chłopiec i znów spojrzał na Justynę.

Kobieta odwróciła głowę. Ich spojrzenia spotkały się. Justyna uśmiechnęła się. Lekko. Niepewnie. Kobieta odpowiedziała skinieniem głowy. Chłopiec machnął ręką. Jak do starej znajomej. I wrócił do rogalika.

Justyna odwróciła się. I po raz pierwszy od rana odetchnęła głęboko. W nozdrza uderzył zapach kawy, ciepłego chleba i czegoś nowego. Za oknem życie płynęło jak zawsze – ludzie się spieszyli, ziewali, nieśli zakupy. Ale coś w niej się zmieniło. Niewidocznie. Cicho. Jak igła kompasu, która w końcu znalazła północ.

Czasem nie potrzeba grzmotu. Ani kłótni, ani trzasku drzwi. Czasem wystarczy zapomnieć założyć pierścionek. Albo przypadkowe spojrzenie przez szybę. Albo okruchy na stole u obcego dziecka.

By zrozumieć – stoisz na progu. Coś w tobie się obudziło. I już nie zaśnie.

A reszta… zdąży. Nie od razu. Ale zdąży. W słowach. W wyborach. Albo w ciszy. Która niespodziewanie stanie się przejrzysta. I w niej stanie się jasne: można iść dalej.

Idź do oryginalnego materiału