— Już nie mam siły! — wykrzyknęła Katarzyna, rzucając torbę na kanapę. — Chcę nad morze! Leżać jak foka w słońcu cały dzień, a nocą tańczyć do rana. Żeby była muzyka, drinki i zero myśli o pracy!
Marek uśmiechnął się pod nosem. Przyzwyczaił się już do jej wybuchów emocji. Katarzyna była niezwykłą dziewczyną: odważna, ironiczna, czasem trochę oschła, ale zawsze autentyczna. Nie udawała, nie grała roli — z nią było lekko i wesoło. Najważniejsze, iż nie trzeba było niczego maskować.
Poznali się kilka miesięcy temu, a od tamtej pory Marek czuł, jakby oddychał pełną piersią. Żadnych niezręcznych ciszy, żadnej sztuczności — tylko ciepło i pewność, iż jest przy kimś, z kim chce być. Na zawsze.
— Co się stało w pracy? — zapytał łagodnie, podchodząc bliżej.
— Wszyscy mnie wkurzają! „Katarzyna to, Katarzyna tamto!” — jakby innych imion nie było. Dzisiaj o mało nie posłałam szefa w diabły! Gdybym się nie powstrzymała, już by mnie zwolnili…
— No to ewidentnie potrzebujesz odpoczynku — zaśmiał się Marek. — Możemy gdzieś wyskoczyć, choćby jeżeli nie nad morze.
— Gdzie niby? W najlepszym razie dostanę jeden dzień wolnego. Jaki sens ma urlop na dobę?
— A może pojedziemy na wieś, do babci? Tam powietrze jest takie, iż już po jednym spacerze czujesz się wyspany. A do tego pierogi! Gorące, prosto z patelni…
— Na wieś? — Katarzyna szeroko otworzyła oczy. — Serio? Nigdy nie byłam na wsi.
— Jak to nigdy?
— No właśnie. Cała moja rodzina jest z miasta. choćby krowy widziałam tylko na opakowaniu mleka.
— To tym bardziej musisz pojechać! choćby nie wiesz, jak tam jest fajnie. Rzeka, piec, gwiazdy w nocy, ognisko…
— Oj, Marku, żebym miała twoją energię. Szczerze mówiąc, nie jestem gotowa, żeby podbijać serce babci.
— A słabo. Moja babcia to skarb. Napełni cię pierogami po brzegi, zaleje herbatą z miętą — i już będziesz ją kochać.
— No jeżeli pierogi to argument… — Katarzyna się uśmiechnęła. — No dobra. Ale pod jednym warunkiem — jeżeli mi się nie spodoba, kupisz mi nową garderobę. Bo w starą po babcinych specjałach się nie wcisnę.
Śmiał się, a ona wciąż nie wiedziała, czy sama ma się śmiać, czy zacząć się denerwować.
Droga nie należała do łatwych. Ostatnie kilometry samochód podskakiwał po wyboistej polnej drodze. Ale Marek był spokojny. Katarzyna natomiast nerwowo patrzyła przez okno, spodziewając się zobaczyć krzywe szopy, sterty gnoju i gęsi rzucające się na obcych.
Ale wszystko wyglądało inaczej. Wieś była duża, zadbana, z kilkoma ulicami, sklepami i asfaltem. choćby krow nie było widać. Zamiast nich — biegające boso dzieci, kobiety z eleganckimi fryzurami i mężczyźni siedzący przy bramach, spokojnie rozmawiający.
Babcia powitała ich, jakby czekała całe życie. Przytuliła Katarzyny jak córkę, zakrzątnęła się i posadziła przy stole. A stół uginał się od jedzenia: łazanki, pierogi, schabowy, chleb ze smalcem, kompot.
Katarzyna oniemiała. Gdzie ta surowa babcia, która ma patrzeć spode łba w milczeniu? Gdzie ta wiejska bieda, której bała się od dziecka?
Marek promieniał – wiedział, iż tak będzie.
Po obiedzie zabrał Katarzynę nad rzekę. Tam dopiero była magia. Woda czysta, dzieci pluskające się, mężczyźni smażący kiełbaski, kobiety rozkładające koce. Nikt się nie kłócił, nikt nie spieszył. Tylko śmiech, wiatr i zapach dymu.
Wieczorem Katarzyna zasnęła, ledwie dotykając poduszki. Rano obudziło ją słońce — zasłony u babci były lekkie, prawie białe. Wstała, narzuciła sweter i wyszła przed dom. I zastygła.
Przed nią różowiło się niebo, słońce wschodziło nad horyzontem. W oddali muczały krowy, śpiewały ptaki, pachniało rosą, trawą i tymiankiem. Cała ziemia oddychała spokojem. Katarzyna zdjęła kapcie i stanęła boso na mokrej od rosy trawie. Stała w milczeniu. Dusza się oczyszczała.
— Gdzieś mi zniknęła — usłyszała za sobą głos Marka.
— Obudziłam się… Wyszłam. Tu jest tak cicho, tak lekko… Nigdy nie czułam takiego spokoju.
— Podoba ci się?
— Bardzo. Przyjedziemy jeszcze?
— Jasne. Nie raz.
Katarzyna mocno go przytuliła. W środku czuła ciepłe szczęście. Już nie chciała jechać nad morze. Wiedziała: swój spokój, swoje natchnienie znalazła właśnie tutaj. I będzie tu wracać — tam, gdzie znów można zacząć oddychać pełną piersią.
Czasem największe odkrycia czekają tam, gdzie się ich najmniej spodziewamy.