Gdzie serce przyspiesza — pierwsza wizyta na wsi

newskey24.com 9 godzin temu

— Nie mam już siły! — wykrzyknęła Kinga, rzucając torbę na kanapę. — Chcę nad morze! Leżeć jak foka w słońcu cały dzień, a nocą — tańczyć do rana. Żeby muzyka, drinki i ani jednej myśli o pracy!

Marek uśmiechnął się. Przyzwyczaił się już do jej wybuchów. Kinga była dziewczyną niełatwą: ostra, ironiczna, czasem kolczasta, ale zawsze autentyczna. Nie udawała, nie grała ról — z nią było lekko i zabawnie. Najważniejsze, iż nie trzeba było niczego udawać.

Poznali się kilka miesięcy temu, i od tamtej pory Marek czuł, jakby oddychał pełną piersią. Żadnych niezręcznych ciszy, żadnej fałszywej nuty — tylko ciepło i uczucie, iż jest tam, gdzie chce być. Na zawsze.

— Co się stało w pracy? — zapytał łagodnie, podchodząc bliżej.

— Wszyscy mnie wkurzają! „Kinga to, Kinga tamto!” — jakby innych imion nie było. Dziś o mało nie posłałam szefa do diabła! Gdybym się nie powstrzymała, już bym była bezrobotna…

— W takim razie zdecydowanie potrzebujesz odpoczynku — zaśmiał się Marek. — Możemy gdzieś wyskoczyć, choćby jeżeli nie nad morze.

— No gdzie? W najlepszym wypadku dostanę jeden dzień wolnego. Jaki sens ma urlop na dobę?

— A może pojedziemy na wieś, do babci? Tam powietrze jest takie, iż po jednym spacerze czujesz się wypoczęty. A do tego pierogi! Prosto z pieca, gorące…

— Na wieś?! — Kinga szeroko otworzyła oczy. — Serio? Nigdy nie byłam na wsi.

— Jak to nigdy?

— No tak. Cała moja rodzina jest z miasta. choćby krowy widziałam tylko na opakowaniu mleka.

— W takim razie musisz tam pojechać! Nie masz pojęcia, jakie to niesamowite. Rzeka, piec chlebowy, gwiazdy w nocy, ognisko…

— Ech, Marku, żeby tak twoja energia. Szczerze? Babci jeszcze nie jestem gotowa podbijać.

— A szkoda. Moja babcia to skarb. Napełni cię pierogami po brzegi, zaleje miętową herbatą — i już ją pokochasz.

— No jeżeli pierogi to argument… — Kinga się uśmiechnęła. — Dobrze, zgoda. Tylko pod jednym warunkiem — jeżeli mi się nie spodoba, kupisz mi nową garderobę. Bo w starej po babcinych wypiekach się nie zmieszczę.

Śmiał się, a ona wciąż nie wiedziała, czy się śmiać, czy zacząć się denerwować.

Droga okazała się wyboista. Ostatnie kilometry samochód podskakiwał na dziurawej szutrówce. Ale Marek był spokojny. Tymczasem Kinga nerwowo wpatrywała się w okno, spodziewając się zobaczyć krzywe stodoły, sterty nawozu i gęsi gotowe do ataku na obcych.

Lecz wszystko wyglądało inaczej. Wieś była duża, zadbana, z kilkoma ulicami, sklepami, choćby asfaltem. Krow jeszcze nie było widać. Za to dzieci biegające boso, kobiety z gładkimi kokami, mężczyźni siedzący przy płotach i gawędzący.

Babcia powitała ich, jakby czekała całe życie. Przytuliła Kingę jak własną wnuczkę, zakrzątnęła się i usadziła przy stole. A stół uginał się od jedzenia: barszcz, pierogi ruskie, kiełbasa, chleb ze smalcem, kompot.

Kinga oniemiała. Gdzie ta surowa babcia, która ma siedzieć cicho i patrzeć spode łba? Gdzie ta wiejska szorstkość, której bała się od dziecka?

Marek promieniał — wiedział, iż tak właśnie będzie.

Po obiedzie zabrał Kingę nad rzekę. A tam — jak z bajki. Woda krystaliczna, dzieci pluskające się w nurcie, mężczyźni smażący kiełbaski, kobiety rozkładające koce. Nikt nie krzyczy, nikt się nie spieszy. Tylko śmiech, wiatr i zapach dymu.

Wieczorem Kinga usnęła, ledwie dotykając poduszki. Rano obudziło ją słońce — zasłony u babci były cienkie, niemal przezroczyste. Wstała, narzuciła sweter i wyszła przed dom. I zamarła.

Przed nią różowiało niebo, słońce ledwie wynurzało się zza horyzontu. Gdzieś w oddali muczały krowy, śpiewały ptaki, pachniało rosą, trawą i tymiankiem. Cała ziemia, cała przestrzeń wokół oddychała spokojem. Kinga zrzuciła kapcie i stanęła boso na mokrej od rosy trawie. Stała w milczeniu. Dusza się oczyszczała.

— Gdzieś mi zniknęłaś — odezwał się za nią Marek.

— Obudziłam się… Wyszłam. Tu jest tak cicho, tak lekko… Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuła taki spokój.

— Podoba ci się?

— Bardzo. Przyjedziemy jeszcze?

— Oczywiście. Niejeden raz.

Kinga przytuliła go mocno. W środku ćmiło od szczęścia. Nie chciała już jechać nad morze. Wiedziała: swój spokój, swoje natchnienie znalazła właśnie tutaj. I będzie wracała — tam, gdzie zaczyna się oddychać na nowo.

Idź do oryginalnego materiału