— Już nie mam sił! — wykrzyknęła Weronika, rzucając torbę na kanapę. — Chcę nad morze! Leżeć jak foka w słońcu cały dzień, a nocą tańczyć do rana. Żeby muzyka, drinki i ani jednej myśli o pracy!
Marek uśmiechnął się pod nosem. Przyzwyczaił się już do jej emocjonalnych wybuchów. Weronika była niezwykłą dziewczyną: przekorna, ironiczna, czasem kolczasta, ale zawsze prawdziwa. Nie udawała, nie grała roli — z nią było lekko i wesoło. Co najważniejsze, nie musiał się przed niczym maskować.
Poznali się kilka miesięcy temu, a od tamtej pory Marek czuł, jakby oddychał pełną piersią. Żadnych wymuszonych ciszy, żadnej sztuczności — tylko ciepło i pewność, iż jest z kimś, z kim chce być. Na zawsze.
— Co się stało w pracy? — zapytał łagodnie, przysuwając się bliżej.
— Wszyscy mnie doprowadzają! „Weronika to, Weronika tamto!” — jakby innych imion nie było. Dziś o mało nie wysłałam szefa do diabła! Gdybym się nie powstrzymała, już by mnie zwolnili…
— W takim razie na pewno potrzebujesz odpoczynku — roześmiał się Marek. — Możemy gdzieś pojechać, choćby nie nad morze.
— Gdzie niby? W najlepszym razie dostanę jeden dzień wolnego. Co za sens brać urlop na jeden dzień?
— A może do babci na wieś? Tam powietrze jest takie, iż po jednym spacerze śpisz jak zabity. A do tego pierogi! Prosto z pieca…
— Na wieś? — Weronika szeroko otworzyła oczy. — Naprawdę? Nigdy nie byłam na wsi.
— Jak to nigdy?
— No właśnie tak. Cała moja rodzina jest z miasta. choćby krowy widziałam tylko na opakowaniu mleka.
— W takim razie musisz tam pojechać! Nie masz pojęcia, jak tam jest fajnie. Rzeka, piec chlebowy, gwiazdy w nocy, ognisko…
— Och, Marku, żeby choć trochę twojego entuzjazmu. Szczerze mówiąc, nie jestem jeszcze gotowa na podbijanie serca żadnej babci.
— A szkoda. Moja babcia to złoto. Nawtłoczy ci pierogów na zapas, herbaty z miętą — i już ją pokochasz.
— jeżeli pierogi to argument… — Weronika uśmiechnęła się. — No dobrze. Tylko pod jednym warunkiem — jeżeli mi się nie spodoba, musisz kupić mi nową garderobę. Bo w starą po babcinych smakołykach się nie zmieszczę.
Śmiał się, a ona wciąż nie była pewna, czy śmiać się razem z nim, czy zacząć się denerwować.
Droga nie należała do łatwych. Ostatnie kilometry samochód podskakiwał na wyboistej szutrówce. Ale Marek był spokojny. Weronika natomiast nerwowo patrzyła przez okno, spodziewając się zobaczyć krzywe stodoły, sterty nawozu i gęsi gotowe zaatakować obcego.
Ale wszystko okazało się zupełnie inne. Wieś była duża, zadbana, z kilkoma ulicami, sklepami i asfaltem. choćby krow nie było widać. Zamiast nich — dzieci biegające boso, kobiety z eleganckimi fryzurami i mężczyźni siedzący przy bramach, spokojnie rozmawiający.
Babcia przywitała ich, jakby czekała całe życie. Przytuliła Weronikę jak swoją, zakrzątnęła się i posadziła przy stole. A stół uginał się od jedzenia: barszcz, pierogi, smalec, placki, kompot.
Weronika oniemiała. Gdzie ta surowa babcia, która będzie patrzeć spode łba i milczeć przy kolacji? Gdzie ta wiejska sztywność, która przerażała ją od dzieciństwa?
Marek promieniał — wiedział, iż tak właśnie będzie.
Po obiedzie zabrał Weronikę nad rzekę. A tam — prawdziwa bajka. Woda krystalicznie czysta, dzieci pluskające się w nurtach, mężczyźni smażący kiełbaski, kobiety rozkładające koce. Nikomu się nie spieszy, nikt nie krzyczy. Tylko śmiech, wiatr i zapach dymu.
Wieczorem Weronika zasnęła, ledwie głowa dotknęła poduszki. Rano obudziło ją słońce — babcine firanki były cienkie, prawie białe. Dziewczyna wstała, narzuciła sweter i wyszła na podwórze. I zamarła.
Przed nią różowiło się niebo, słońce dopiero wstawało nad horyzontem. W oddali muczały krowy, śpiewały ptaki, unosił się zapach rosy, trawy i macierzanki. Cała ziemia oddychała spokojem. Weronika zdjęła kapcie i stanęła bosymi stopami na mokrej od rosy trawie. Stała w milczeniu. Dusza się oczyszczała.
— Gdzieś się zgubiłaś — usłyszała za plecami głos Marka.
— Obudziłam się… Wyszłam. Tu jest tak cicho, tak lekko… Nigdy nie czułam takiego spokoju.
— Podoba ci się?
— Bardzo. Wrócimy tu jeszcze?
— Oczywiście. Niejeden raz.
Weronika przytuliła go mocno. W środku coś ciągnęło od szczęścia. Nie chciała już nad morze. Wiedziała, iż ten spokój, to natchnienie znalazła właśnie tutaj. I wracała będzie jeszcze nie raz — tam, gdzie zaczyna się oddychać na nowo.