Gdzie dusza ożywa — pierwsza wyprawa na wieś

newskey24.com 12 godzin temu

— Już nie mam siły! — wykrzyknęła Kinga, rzucając torbę na kanapę. — Chcę nad morze! Leżeć jak foka w słońcu cały dzień, a nocą tańczyć do rana. Żeby muzyka, drinki i ani jednej myśli o pracy!

Marek uśmiechnął się. Przyzwyczaił się już do jej emocjonalnych wybuchów. Kinga była dziewczyną niełatwą: ostra, sarkastyczna, czasem kolczasta, ale zawsze autentyczna. Nie udawała, nie grała ról — z nią było lekko i wesoło. Najważniejsze, iż nie musiał przed nią niczego kryć.

Poznali się kilka miesięcy temu, a od tamtej pory Marek oddychał pełną piersią. Żadnych dziwnych ciszy, żadnej sztuczności — tylko ciepło i wrażenie, iż jest z kimś, z kim chce być. Na zawsze.

— Co się stało w pracy? — zapytał łagodnie, podchodząc bliżej.

— Wszyscy mnie wkurzają! „Kinga to, Kinga tamto!” — jakby innych imion nie było. Dzisiaj o mało nie posłałam szefa w diabły! Gdybym się nie powstrzymała, już bym była zwolniona…

— No to ewidentnie potrzebujesz odpoczynku — zaśmiał się Marek. — Możemy gdzieś pojechać, choćby jeżeli nie nad morze.

— Gdzie? W najlepszym wypadku dostanę jeden dzień wolnego. Co za sens z takim „urlopem”?

— To może do wsi, do babci? Tam powietrze jest takie, iż po jednym spacerze czujesz się jak nowo narodzony. A do tego pierogi! Prosto z patelni, parujące…

— Na wieś? — Kinga szeroko otworzyła oczy. — Serio? Nigdy nie byłam na wsi.

— Jak to nigdy?

— No tak. Cała moja rodzina jest z miasta. choćby krowy widziałam tylko na opakowaniu mleka.

— W takim razie tym bardziej musisz tam pojechać! Nie masz pojęcia, jakie to fajne. Rzeka, piec kaflowy, gwiazdy w nocy, ognisko…

— Oj, Marku, żebym miała twoją energię. Szczerze mówiąc, nie jestem gotowa na podbijanie serca babci.

— A szkoda. Moja babcia to skarb. Zasypie cię pierogami, zrobi herbatę z miętą — i już będziesz ją kochała.

— No dobrze, skoro pierogi to argument… — Kinga się uśmiechnęła. — Ale pod jednym warunkiem: jeżeli mi się nie spodoba, kupisz mi nowy zestaw ubrań. Bo w stare po babcinych specjałach się już nie zmieszczę.

Śmiał się, a ona wciąż nie wiedziała, czy śmiać się razem z nim, czy zacząć się denerwować.

Droga nie należała do najłatwiejszych. Ostatnie kilometry ich samochód podskakiwał na wyboistej szutrówce. Ale Marek był spokojny. Kinga natomiast nerwowo spoglądała przez okno, spodziewając się zobaczyć krzywe stodoły, sterty obornika i gęsi gotowe zaatakować każdego obcego.

Okazało się jednak inaczej. Wieś była duża, zadbana, z kilkoma ulicami, sklepami i asfaltem. choćby krow jeszcze nie było widać. Za to dzieci biegały boso, kobiety miały eleganckie fryzury, a mężczyźni siedzieli przy wyjściu i spokojnie rozmawiali.

Babcia przywitała ich tak, jakby czekała całe życie. Przytuliła Kingę jak własną wnuczkę, zakrzątnęła się i posadziła przy stole. A stół uginał się: barszcz, pierogi, smalec, drożdżówki, kompot.

Kinga oniemiała. Gdzie ta surowa babcia, która będzie patrzeć spode łba i milczeć? Gdzie ta wiejska szorstkość, która tak ją przerażała?

Marek promieniał — wiedział, iż tak właśnie będzie.

Po obiedzie zabrał Kingę nad rzekę. A tam — prawdziwa bajka. Woda kryształowo czysta, dzieci pluskające się, mężczyźni grillujący kiełbaski, kobiety rozkładające kocyki. Nikt się nie kłócił, nikt się nie spieszył. Tylko śmiech, wiatr i zapach dymu.

Wieczorem Kinga zasnęła, ledwie dotykając poduszki. Rano obudziło ją słońce — zasłony u babci były leciutkie, prawie białe. Zaciągnęła bluzę i wyszła przed dom. I znieruchomiała.

Przed nią różowiało niebo, słońce dopiero wstawało nad horyzontem. W oddali muczały krowy, śpiewały ptaki, pachniało rosą, trawą i macierzanką. Cała ziemia, cała przestrzeń wokół oddychała spokojem. Kinga zdjęła kapcie i postawiła bose stopy na mokrej od rosy trawie. Stała w ciszy. Jej dusza się oczyszczała.

— Gdzieś mi zniknęłaś — usłyszała za sobą głos Marka.

— Obudziłam się… Wyszłam. Jest tu tak cicho, tak lekko… Nigdy nie czułam takiego spokoju.

— Podoba ci się?

— Bardzo. Przyjedziemy tu jeszcze?

— Oczywiście. Wiele razy.

Kinga przytuliła go mocno. W środku świerzbiało ją od szczęścia. Nie chciała już nad morze. Wiedziała, iż swój spokój, swoje natchnienie znalazła właśnie tutaj. I wracała będzie jeszcze nie raz — tam, gdzie znów uczy się oddychać.

Idź do oryginalnego materiału